Jak manipulują nami sieciówki?

Czasem zdarza się, że zakupy odzieżowe zamiast poprawy humoru, znacznie nam go pogarszają. Dzieje się tak w przypadkach, kiedy udajemy się do ulubionego sklepu i dziwnym trafem z rozmiaru S noszonego od lat nieoczekiwanie wchodzimy jedynie w... L. Jak to możliwe skoro czujna waga nie zarejestrowała w ostatnim czasie nawet najmniejszego wzrostu wagi? 

Zobacz także: Zamieszanie z rozmiarami. Czym jest vanity sizing?

Rozmiar rozmiarowi nierówny

Jeśli chodzi o współczesne rozmiarówki to nietrudno o niemały mętlik w głowie. Jedne marki działają na zasadzie vanity sizing. Ku pokrzepieniu wielkiej rzeszy kobiet stosują sprytny zabieg psychologiczny i ometkowują ubrania, jakie powinny mieć rozmiar L, rozmiarem S. Klientki bez przechodzenia na dietę nagle zaczynają czuć się smuklejsze i piękniejsze, a w rezultacie coraz częściej zaczynają wybierać zakupy w sklepach marki, która zagwarantowała im tak miłe odczucia. 

Jeszcze inne marki dokonują zabiegu odwrotnego. Można się domyślać, jakie uczucia wywołuje  sytuacja, kiedy rozmiar podany na metce jest nieadekwatny do rzeczywistego, choć powinien być optymalny. Trudno nie czuć wtedy złości i frustracji. U wielu kobiet jeszcze bardziej zaniża się w takich przypadkach samoocena.

Najdziwniejsze jest to, że rozmiary ubrań mogą się znacznie różnić nawet w obrębie jednego sklepu. Zależnie od danej linii, jedna para spodni uszyta w takich samych parametrach może mieć rozmiar S, M lub L. Marki tłumaczą się tym, że robią to dla dobra kobiet, ponieważ starają się dobierać rozmiary do typów sylwetki. Niestety rezultat nie okazuje się zbyt pozytywny, a coraz więcej konsumentek czuje, że nagminnie się je oszukuje. 

Zobacz także: „Wepchnęli mnie w rozmiar 36” - Ewa Farna dalej zachwyca szczupłą sylwetką!