Wraz z wprowadzeniem przez partię rządzącą dodatku 500+ w mediach coraz częściej podnosi się temat dzieci wychowywanych w skrajnej biedzie i nieodpowiedzialności ich rodziców. Mówi się, że ci ostatni pokuszą się na pieniądze od państwa i będą decydować się na większą liczbę potomstwa. Ci ludzie utożsamiani są lenistwem i brakiem rozsądku. Wiadomo bowiem, że im większe dziecko, tym większy wydatek. A 500+ może kiedyś zabraknąć.
Zobacz również: Bieda powoduje zmiany w mózgu
Justyna myśli podobnie. Nastolatka wychowuje się w bardzo biednej rodzinie. Ma żal do rodziców, że nie zapewnili jej przyzwoitego startu. Justyna potępia 500+, a ludzi, którzy ze względu na dodatkowe pieniądze decydują się na powiększenie rodziny, ma za skrajnych głupców. Twierdzi, że jej życie jest beznadziejne, a ludzie, których nie stać na dzieci, nie powinni się na nie decydować.
- Wiem, że moi rodzice nie są jedyni. Jest mnóstwo par małżeńskich, które chcą mieć dzieci i starają się o nie, chociaż brak im środków. Uważam, że to szczyt głupoty i nieodpowiedzialności. Moi rodzice zawsze mówili „Jakoś to będzie”. Dziś mam ciarki, gdy słyszę coś podobnego. Nie będzie, bo w każdej chwili może zepsuć się pralka, dziecko potrzebuje do szkoły podręczników, ubrań i laptopa, a przydałyby się też jakieś kursy językowe i korepetycje. Czy to jakieś wygórowane żądania? Moim zdaniem nie. To minimum egzystencji młodego człowieka.
Dziewczyna opowiada o warunkach, w których się wychowuje.
- Mieszkamy w Warszawie w jednej z gorszych dzielnic. W kawalerce. Ja, siostra i dwoje rodziców. Brzmi jak koszmar prawda? I zapewniam, że nim jest. Kiedy byłam w szkole podstawowej, tak bardzo nie odczuwałam swojej biedy, ale wszystko zmieniło się, gdy poszłam do gimnazjum. Koleżanki miały telefony, ubrania dobrej jakości, wyjeżdżały na kolonie i mogły sobie pozwolić na kino czy pizzę. Ja mogłam pomarzyć o zwykłej bułce.
W moim domu brakowało kiedyś nawet na jedzenie. Pamiętam, że mama robiła placki z mąki i wody, żebyśmy mieli co jeść. Mleko, jakieś owoce czy gorszej jakości wędlinę uważałam za luksus. Gdy były w domu, uważałam ten dzień za święto. Przeważnie pochodziły z drugiej ręki.
Najbardziej przeszkadza mi chyba wszechobecna ciasnota. W pokoju stoi rozkładana wersalka, łóżko piętrowe, które do dziś zajmuję z siostrą, duża szafa, stół z krzesłami i stolik z telewizorem. W nocy wiele razy słyszałam odgłosy wydawane przez rodziców, kiedy się kochali. Modliłam się w duchu, żeby nie było z tego kolejnego dziecka. Do dziś nie mam się gdzie uczyć. Czasami zamykam się w toalecie, bo tylko tam panuje spokój. Kiedy mogłam przenocować u koleżanki, cieszyłam się, jakbym wygrała w totka. To właśnie wtedy, gdy zaczęłyśmy z koleżankami odwiedzać się w domach, uświadomiłam sobie, że inni żyją inaczej. Moje koleżanki miały swoje pokoje, komputery i nowe ubrania. Ja zdzierałam wszystko po starszych kuzynach. Potem poznałam dziewczyny, które co roku wyjeżdżały nad morze albo w góry. Dziś wiem, że to żaden luksus, ale kiedyś tak mi sie wydawało.
Justyna twierdzi, że życie w biedzie szybko wpędziło ją w kompleks niższości.
- Musiałam odmawiać za każdym razem, gdy dziewczyny szły na pizzę czy do kina. Bardzo się tego wstydziłam, w związku z czym zaczęłam ich unikać. Szybko zyskałam miano klasowego odludka. Wszystko przez biedę. Poza tym widziałam, jak te dziewczyny na mnie patrzyły. Nie wyśmiewały się, nic w tym stylu. Były raczej zdziwione, gdy pojawiałam się w dziurawych, zniszczonych ubraniach.
Mogłam też pomarzyć o prezentach na święta. Jedyne, co dostawałam, to paczkę z Caritasu. Przeważnie znajdowałam w niej pomarańcze i ciastka. Inne dzieciaki przychodziły w nowych ubraniach, dostawały wypasione zabawki, pyszne słodyczne i gadżety. Czułam się gorsza. Do dziś się czuję.
Zobacz również: „Zarabiam 5000 zł miesięcznie. Nie potrafię nic oszczędzić” (Historia Karoliny)
Nigdy nie byłam nigdzie poza Warszawą, nie licząc okolicznych miejscowości. Trudno w to uwierzyć? A jednak. Rodzice oczywiście nie mają samochodu. Każde wakacje spędzałam w domu. Nie mogłam sobie też pozwolić na wizytę u dermatologa, gdy na mojej twarzy pojawiły sie pryszcze. Nawet u zwykłego lekarza, a nie prywatnie, bo i tak musiałabym kupić leki. Teraz mam blizny.
Nastolatka pracuje w wakacje, ale zarobione pieniądze przeznacza częściowo na opłaty, przybory szkolne i kosmetyki do pielęgnacji. O przyjemnościach może zapomnieć.
- Nie jestem nierobem, wiem, że sama mogę ruszyć tyłek, chociaż obowiązkiem rodziców jest utrzymywanie mnie do czasu zakończenia studiów. W moim przypadku to śmiechu warte. Oni od dzieciństwa żadnych warunków mi nie zapewniają. Jak tylko skończę 18 lat, wyprowadzam się z domu. Nie wiem, czy od razu podejmę studia. Chciałabym, ale raczej nie będzie mnie stać. Najpierw muszę na nie zarobić.
Justyna twierdzi, że jej rodzice to typowi przedstawiciele patologii.
- Nie chciało im się uczyć ani dokształcać. Mama zarabia dorywczo, a ojciec przez całe życie pracuje w tej samej firmie, na tym samym stanowisku. Do szczęścia wystarcza im obiad i serial. Kiedy potrzebowali większej gotówki, zawsze pożyczali kasę. I tak żyją od kilkudziesięciu lat. Od kiedy pojawiło się 500+, jest lepiej, ale i tak nie popieram tego programu. Czlowiek sam powinien na siebie zarobić. Moi rodzice żyją zupełnie bezmyślnie. Ja i siostra ponosimy za to odpowiedzialność. Ludzie, których nie stać na dzieci, nie powinni ich mieć. Ja nie mówię o luksusach, ale podstawowych warunkach, żeby dziecko nie czuło się gorsze. Nawet własny pokój i dobrej jakości jedzenie nie wystarczy. Dziecko potrzebuje też korepetycji i jakiejś rozrywki.
Dzieciństwo ukształtowało moją psychikę. Zawsze będę się czuła gorsza. Odmawiam wszystkim facetom, którzy zapraszają mnie na randki, bo nie mam nic ładnego do ubrania i nigdzie nie byłam. Wstydzę się tego. No i gdzie miałabym ich przyprowadzać? Do tej nory, która jest moim domem? Wstydźcie się wszyscy, którzy bezmyślnie decydujecie się na dzieci, bo one potem cierpią przez takich rodziców.
Zobacz również: LIST: „Odebrać 500+ najbiedniejszym! Oni marnują pieniądze na głupoty”