Tym razem nam się upiekło. Pomimo zapowiedzi, świat nie skończył się w czasie całkowitego zaćmienia księżyca, jak przewidywało kilku mistyków. 27 lipca 2018 roku to już historia, a Ziemia ma się całkiem nieźle. Ale to nie oznacza, że możemy czuć się zupełnie bezpiecznie.
Zobacz również: Nowa data końca świata. Potężna planetoida leci w naszym kierunki i zniszczy życie na Ziemi
Specjaliści z NASA przewidują, że prawdziwe niebezpieczeństwo czeka nas za nieco ponad 100 lat. Dokładnie w 2135 roku w naszą planetę ma uderzyć potężna asteroida Bennu. Na ten moment ludzkość nie zna sposobu, aby się przed nią obronić i szacuje się, że z tego powodu zginie nawet 60 proc. ludzi.
Perspektywa odległa, więc na pewno nas nie dotyczy, ale na horyzoncie pojawia się nowe zagrożenie. Chodzi o odkrytą kilkanaście lat temu planetoidę (99942) Apophis. Prawdopodobieństwo, że ona też zderzy się z Ziemią wzrasta z roku na rok. Najbliżej naszej planety ma się znaleźć 13 kwietnia 2029 roku. W najlepszym razie Armagedon spotka nas kilka lat później, bo w roku 2036 - twierdzą eksperci.
Okazuje się, że kolizja naszej planety z innym ciałem niebieskim to nie jedyny możliwy scenariusz. Jak analizuje portal „Dziennika Zachodniego”, teorii na temat końca ludzkości jest znacznie więcej. Która z nich jest prawdziwa? Pewnie kiedyś się przekonamy, ale szanse na przeżycie są niewielkie.
Wiele teorii mówi o tym, że niszczycielską siłą okaże się woda. Wezbrane oceany wtargną na wszystkie lądy i zatopią całą naszą cywilizację. Przez tym żywiołem nie sposób się obronić.
Ten scenariusz wydaje się najmniej prawdopodobny, ale nie można z pełnym przekonaniem go wykluczyć. Wciąż sporą popularnością cieszy się teoria, że czeka nas zagłada ze strony cywilizacji bardziej zaawansowanej technologicznie od ludzi.
Nie byle jakiego, bo przez ekspertów nazywanego „superwulkanem”. Jego wybuch znacząco wpłynie na najbliższe otoczenie, ale w konsekwencji także na klimat panujący na całej Ziemi. Jak można się domyślić - bardzo negatywnie.
Zobacz również: Koniec świata już naprawdę niedługo. Tak twierdzą mistycy i... naukowcy NASA
Choć globalne ocieplenie jest naukowym faktem, wielu uważa to zjawisko za wielką mistyfikację. Podobno niesłusznie, bo nieodwracalne zmiany zachodzą na naszych oczach i z tego powodu nasza planeta przestanie być zdatna do życia.
Na świecie istnieje kilka wielkich mocarstw, o których sile świadczy nie tylko liczba ludności czy gospodarka, ale potencjał jądrowy. Napięta sytuacja polityczna i różnica interesów może doprowadzić do wojny atomowej.
Asteroida Bennu czy planetoida (99942) Apophis to dopiero początek. Niektórzy eksperci twierdzą, że tego typu zagrożeń jest znacznie więcej, a naukowcy ukrywają prawdziwe niebezpieczeństwo, żeby nie wywołać globalnej paniki.
W tej chwili to najbardziej prawdopodobny scenariusz, choć dopiero w perspektywie kilku miliardów lat. Gwiazda centralna Układu Słonecznego ma przemienić się w Czerwonego Olbrzyma i sięgnąć orbity Ziemi.
Znacznie wcześniej może dojść do globalnej epidemii wywołanej przez śmiercionośny wirus. Taki, którego człowiek nie będzie potrafił wyleczyć. W efekcie zginąć mają wszyscy ludzie, a na Ziemi pozostaną odporne na niego zwierzęta.
Możliwości jest sporo, ale która z nich okaże się prawdziwa? Tego nikt nie jest w stanie z całą pewnością potwierdzić. Koniec świata to nie tylko realne zagrożenie, ale też bardzo nośny temat, który będzie powracał wielokrotnie. O kolejnej teorii, która najprawdopodobniej się nie sprawdzi, usłyszymy na pewno niedługo.
Zobacz również: Co wydarzy się w 2018 roku?