W wyniku słynnego spisu uczennic w ciąży, dokonanego na polecenie ministra Romana Giertycha, przedstawiono liczbę 11 318 dziewcząt, które w roku szkolnym 2004/05 oraz 2005/06 zasiadały w szkolnych ławkach, oczekując rozwiązania. Nawet jeśli uwzględnić powierzchowność tego spisu (i jego bojkot w niektórych szkołach), to i tak z zestawienia tych dwóch liczb – 20 tys. rocznie i 11 tys. za prawie dwa lata – można wnioskować, jak wiele nastoletnich dziewcząt przerywa edukację nawet poniżej progu minimum, czyli gimnazjum, i pozostaje poza systemem edukacji. Nie dysponując badaniami społecznymi, trudno wnioskować, co tu jest skutkiem, a co przyczyną. Czy ciąża powoduje porzucenie szkoły, czy też rezygnacja z nauki i „dorosły” styl życia sprzyjają przedwczesnej ciąży. Nawiasem tylko wspominając, sama inicjatywa ministra była skandaliczna: naruszała prywatność uczennic i godziła w relacje zaufania między młodzieżą a nauczycielami. Jej uzasadnienie (chęć pomocy ciężarnym) okazało się kłamstwem, bo choć od zakończenia spisu minęło wiele miesięcy, resort nie wyszedł z żadną inicjatywą.
„Jak nie uważaliście, co robicie, to teraz róbcie, co uważacie”. Tak rodzice szesnastoletniej Madzi skwitowali wyznanie córki i jej o rok starszego chłopaka: „Będziemy mieli dziecko. Kochamy się i chcemy je wspólnie wychowywać. Czy możemy liczyć na wasze zrozumienie i pomoc?”. Rodzice Madzi nie chcieli słyszeć ani o miłości, ani o planach dwojga młodych. Uprzedzili, że nie zamierzają angażować się w przygotowania do narodzin wnuka: „To nie nasz problem!”.
33-letnia mama piętnastoletniej gimnazjalistki Asi sama domyśliła się, że zostanie babcią. W pierwszej chwili była przerażona. Pamiętała doznane upokorzenia, gdy jako „brzuchata” szła przed osiemnastką do wymuszonego ślubu. Ojciec nazywał ją dziwką, przyszła teściowa przekonywała syna, by „nie żenił się z taką, co za pierwszym razem dupy nadstawiała”. Małżeństwo okazało się nieudane, marzenia o zdaniu matury i studiach niemożliwe do realizacji, a codzienność trudna do udźwignięcia. Tym bardziej zawsze pragnęła, by życie Asi – utalentowanej i ambitnej – potoczyło się inaczej. Dlatego po ochłonięciu z pierwszych, negatywnych emocji, zapewniła córkę:
„Pomogę ci. Źle się stało, ale to nie koniec świata. Musisz skończyć szkołę i zrealizować swoje marzenia. Będzie trudno, ale damy sobie radę!”.
Na rok przed maturą Natalka spędziła majową niedzielę w akademiku, w towarzystwie świeżo poznanego studenta medycyny. Świetna uczennica prestiżowego liceum naprawdę nie planowała, że „to” wydarzy się tak szybko i w tak mało romantycznych okolicznościach. Wstydziła się przyznać, że jest dziewicą. Ufała jednak, że młody medyk zadba o bezpieczeństwo. Wkrótce miała się przekonać, że jej partner w żadnej sprawie nie zasługuje na zaufanie. Wiadomość o „wpadce” potraktował jako próbę nacisku, obiecał „coś z tym zrobić”, po czym wyjechał na wakacje. Z rodzicami bała się rozmawiać. Wiedziała, że nie pogodzą się z zawodem, jaki im sprawiła. Czekała na spotkanie z ulubioną nauczycielką. Zwierzyła się jej już pierwszego września, bo dramatycznie potrzebowała czyjegoś wsparcia. „Jedno jest pewne – radykalnie sobie skróciłaś młodość, dziewczyno!” – powiedziała pani profesor. „Szkoła ma jednak obowiązek pomagania uczennicom w ciąży, skorzystamy więc z tego prawa, żebyś wyszła na prostą”. Pani profesor podjęła się negocjacji z rodzicami i z dyrekcją szkoły. Te drugie były bardziej owocne, bo rodzice po prostu obrazili się na Natalkę, a szkoła zrobiła wszystko, żeby jej pomóc. Dziewczyna chodziła do klasy maturalnej aż do rozwiązania, po czym zamieszkała wraz z małą Zuzią u babci. Uczyła się indywidualnie, a maturę zdawała razem ze swoją klasą. Podczas egzaminu pozwolono jej wyjść i nakarmić małą, którą w pokoju nauczycielskim niańczyli wszyscy tam obecni.
Oto trzy historie z życia. Wszystkie zdarzyły się w Polsce, w pierwszej dekadzie XXI wieku. Ilustrują zjawisko obyczajowe znane od zawsze: niepełnoletnia dziewczyna zachodzi w ciążę i rodzi dziecko. Pół wieku temu nazywano ją „panną z dzieckiem”. Wiek temu jej dziecko nazywano „bękartem”. Publiczna stygmatyzacja na szczęście odeszła w przeszłość. Nie stało się jednak to, czego oczekiwali myśliciele i reformatorzy społeczni pokroju Tadeusza Boya-Żeleńskiego: mimo dostępności wiedzy medycznej, ogromnych postępów antykoncepcji i śmiałych zmian obyczajowych, dzieci nie przestały rodzić dzieci.
Z owego haniebnego spisu uczennic w ciąży przywołam jeszcze jedną liczbę: 320 ciężarnych uczennic w wieku 12-15 lat. To 320 dramatów, a zarazem spraw dla sądów (zgodnie z kodeksem karnym za współżycie z osobą, która nie ukończyła 15 lat, grozi od 2 do 12 lat więzienia). Wśród krajów Unii Europejskiej najgorszą statystykę w zakresie macierzyństwa nieletnich ma purytańska Anglia. Co roku zachodzi tu w ciążę ok. 100 tys. dziewcząt poniżej 20. Roku życia; z tego 8,5 tys. ma poniżej 16 lat. To sześć razy więcej niż w liberalnej Holandii, gdzie odsetek ciąż młodocianych jest najniższy w Europie. Takie są efekty różnych stylów wychowania. W Holandii już z małymi dziećmi rozmawia się o seksie i antykoncepcji, młodzież ma dużą swobodę, ale zarazem wie, że oczekuje się od niej odpowiedzialności.
My znajdujemy się na drugim biegunie: w katolickiej Polsce seks jest tabu. O TYM w domu się nie rozmawia, sygnalizując jedynie, że chodzi o brudną zakazaną i grzeszną sferę życia. TO się robi. Bez poczucia odpowiedzialności, z nieuzasadnioną wiarą, że „jakoś to będzie”. Zaszczepia się dzieciom skrępowanie i wstyd zgoła nie tam, gdzie byłyby one potrzebne. Ze sporządzonego w 2006 roku raportu międzynarodowego stowarzyszenia ASTRA na temat postaw wobec seksu wśród młodych ludzi w Europie Środkowo- -Wschodniej wynika, że chociaż 94 proc. polskich nastolatków wie o możliwości zajścia w ciążę podczas pierwszego stosunku, to ponad połowa nie stosuje wtedy żadnych środków antykoncepcyjnych. Dlaczego? Ponieważ wstydzą się zapytać o nie w aptece! Poza tym prawie jedna czwarta badanych wyznaje, że nie wiedzieliby, jak się nimi posłużyć.
Dlaczego nastolatki podejmują współżycie? Zostawmy z boku – wcale nie tak rzadkie – przypadki przemocy ze strony mężczyzn z najbliższej rodziny i kręgu jej przyjaciół (ojciec, ojczym, konkubent matki, bracia, kuzyni, ich koledzy, itd.) i nieświadomość dziewczyny, że może, a nawet powinna się bronić i szukać pomocy osób godnych zaufania (dziewczynki w naszym kręgu kulturowym wychowuje się do uległości). A więc dlaczego się zgadzają? Z ciekawości. Z przekonania, że to właśnie jest miłość. Z głodu akceptacji, bliskości i czułości. Jeśli dom jest emocjonalnie zimny, a dzieci odtrącane, to dziewczyna czuje się dowartościowana każdą formą zainteresowania. Oczekuje, że zbliżenie fizyczne wypełni jej pustkę uczuciową. Dalej: pod wpływem presji koleżanek – „Bo to obciach być dziewicą”. Z zagapienia się – „Była impreza u koleżanki, może trochę za dużo wypiłam”. Z chęci udowodnienia dorosłości i odwagi – „Bo on nalegał i śmiał się, że chyba się boję, taki dzieciak ze mnie”. Z rozpędu – „Na imprezie po raz pierwszy piłam, paliłam, i ktoś powiedział, że jeszcze tylko brakuje mi seksu”.
Ludzie dorośli oczywiście wiedzą, że takie rzeczy się zdarzają, ale myślą wedle jednego szablonu: mojej córki to nie dotyczy! Gdy okazuje się, że byli w błędzie, stają w obliczu ciężkiej próby. Jak reagują? To zależy od kultury osobistej, od więzi uczuciowych w rodzinie, od wzorów środowiskowych, ale najbardziej od wyobrażeń na temat przyszłości córki i oczekiwań, jakie miała spełnić. Im więcej ambicji ulokowano w córce, tym trudniej znieść rozczarowanie. Ginekolodzy mówią, że rodzice bardzo ambitni a zamożni, skupieni raczej na swoich wyobrażeniach i planach niż na konkretnym dziecku z jego niedoskonałościami, decydują się na aborcję i córka nie ma tu nic do gadania. Chodzi o usunięcie przeszkody na drodze do założonego celu, o wymazanie plamy. Znane z XIX-wiecznych powieści „wyrzucenie zhańbionej córki z domu” raczej już się nie zdarza. Był to gest pod adresem odsądzającej od czci opinii sąsiedzkiej i środowiskowej; wraz z córką pozbywano się piętna.
Dziś opinia społeczna jest dużo bardziej tolerancyjna niż sto, pięćdziesiąt czy nawet dwadzieścia lat temu. Kolejność: najpierw dziecko, a potem ślub, nikogo już nie szokuje. Podobnie jak samotne macierzyństwo. A nastolatka w ciąży budzi więcej współczucia niż dezaprobaty. Ostatnio zaś nastąpiło wyraźne odwrócenie opcji, jeśli chodzi o opinię społeczną i reprezentantów władzy politycznej. Podczas gdy kilkadziesiąt lat temu władza i stojące za nią media namawiały do odrzucenia obyczajowych uprzedzeń, a Ludzie i tak je pielęgnowali, bo „wiedzieli swoje”, tak obecnie władza (patrz: pomysły kierownictwa resortu edukacji) hołduje uprzedzeniom, a ludziom się to nie podoba, bo znają życie i „swoje wiedzą”.
Ambitni rodzice w skrajnych przypadkach wysyłają ciężarną nastolatkę do krewnych, dziadków lub rodziny chłopaka, jeśli ta okazuje więcej zrozumienia i chęć pomocy. Najczęściej tylko obrażają się, odcinają, demonstrują doznany zawód. Większość jednak z upływem czasu oswaja się z nową sytuacją, a gdy już dziecko przychodzi na świat, pomagają jak mogą. I najzwyczajniej w świecie zaczynają kochać wnuka. Ta pomoc i miłość są niezbędnie potrzebne obojgu: dziecku i jego matce. Biologiczna dojrzałość do urodzenia dziecka nie idzie w parze z dojrzałością emocjonalną i społeczną. Przedwczesne macierzyństwo może je przyspieszyć, ale będzie to zawsze proces trudny i bolesny. ciąża – na początku wypierana ze świadomości, ukrywana, niekiedy poddawana takim próbom, jak gorące kąpiele, skoki z szafy lub pigułki, które „komuś pomogły” – to dla nastolatki bardzo traumatyczne przeżycie. „Chodzenie z brzuchem” w czasach, gdy standardem młodzieżowym jest sylwetka zagłodzonej anorektyczki, też bardzo obniża samopoczucie.
Nie każda dziewczyna rozumie zmiany zachodzące w jej organizmie, dlatego przyjazna obecność matki jest w tym okresie bezcenna. Narodziny kończą jeden trudny etap i rozpoczynają drugi, arcytrudny: dziecko musi przeobrazić się w matkę. Musi sprostać podwojeniu ról. Dziewczyna nadal pozostaje dzieckiem, niedojrzałym emocjonalnie, społecznie i intelektualnie, ale nowa sytuacja wymaga od niej bycia matką: osobą odpowiedzialną za drugiego człowieka. Za jego życie, zdrowie, zaspokojenie głodu i wszystkich innych potrzeb. Musi być do dyspozycji dziecka przez 24 godziny na dobę. Jest to rola bardzo absorbująca, trudna i szalenie odpowiedzialna nawet z punktu widzenia dorosłej kobiety. Cóż mówić o nastolatce, która być może wcześniej nie miała żadnych obowiązków w domu, a całe jej życie wypełniała nauka i rozrywki?
Położne mówią, że nastolatki rodzą zdrowe, duże i donoszone dzieci, porody odbywają się bez powikłań. Komplikacje są natury społecznej: położnice zachowują się jak chore dzieci i wołają mamę na pomoc. Gdy ta się pojawia, dostaje dwoje podopiecznych: jednakowo bezradnych, potrzebujących czułości i bezpieczeństwa. Matka-babcia staje wobec trudnego wyzwania: jak pomagać córce i uczyć ją roli matki, a nie wyręczać? matki nastoletnich położnic to kobiety młode, pracujące, często przed czterdziestką. Niektóre opowiadają, że zajmując się niemowlęciem córki czują się tak, jakby same urodziły kolejne dziecko. Niektóre córki-matki przyznają, że chwilami myślą o swoim dziecku jak o młodszej siostrze lub bracie. Zdarza się, że dziadkowie adoptują wnuka, kapitulując wobec faktu, że córka nie potrafi sprostać nowej roli. Takie są emocjonalne i rodzinne zawirowania tej trudnej sytuacji.
Gdzie są w tej sytuacji mężczyźni – ojcowie nastolatek i sprawcy ciąż? Niestety, z reguły na dalekim planie. Ojcowie ciężarnych nastolatek podporządkowują się zwykle decyzjom żon (by nie powiedzieć: chowają się za ich plecami). Ale gdy już dziecko przyjdzie na świat, są równie kochającymi dziadkami jak wszyscy inni. Nie podoba mi się określenie „sprawca ciąży”, ale używam go celowo, ponieważ u większości nieletnich matek rola partnera sprowadza się tylko do sprawstwa. Owszem, są pojedyncze przypadki wspaniałych nastoletnich ojców, którzy wraz z dziewczynami troskliwie opiekują się swoimi dziećmi, tworząc quasi-rodzinę (z materialną pomocą rodziców, naturalnie). Ale to imponujące wyjątki na ponurym tle. Często chłopak nie potrafi sprostać odpowiedzialności – wypiera się, jest przerażony, zrywa kontakty z przyszłą matką i dziecka też nie chce znać. Sprawy alimentacyjne załatwiają między sobą rodzice-dziadkowie. Inni sprawcy godzą się z sytuacją, ale ich społeczna niedojrzałość do nowej roli jest wyraźnie większa niż dziewcząt.
Są też sprawcy sporo starsi od swoich nastoletnich partnerek, gotowi do małżeństwa. Zwykle jednak takie pary rozpadają się. Wiele dziewcząt już będąc w ciąży zdaje sobie sprawę, że jej sprawca to nie jest „człowiek na całe życie”. Chcą urodzić, ale nie chcą wiązać się z przypadkowym partnerem z pijanej imprezy. Czekają na prawdziwą miłość. Współcześni rodzice także nie prą do „zmazywania hańby” poprzez małżeństwo. Nietrafiony zięć wydaje się dziś większym kłopotem niż panieński wnuk.
Nie wszystkim dziewczynom udaje się skończyć szkołę, mimo że przepisy ustawy z 1993 roku są im przychylne, a wielu nauczycieli okazuje życzliwość i pomoc. Nie dają sobie rady z pogodzeniem roli matki i roli uczennicy. Zwłaszcza w prestiżowych liceach trudno im sfinalizować naukę. Te szkoły starają się pozbywać „kłopotliwych przypadków”, żeby nie psuć sobie opinii u władz oświatowych. Jak powiedział pewien nauczyciel: „Wkrótce już tylko dziewice będą miały maturę!”. Czy dziewice nie potrzebują edukacji seksualnej w szkole? To już temat na inne opowiadanie.
Źródło: magazyn "zdrowie Kobiety"
Zobacz także:
Jak rozmawiać z dzieckiem o dojrzewaniu?
dziecko dorasta – przestaje się bawić klockami i lalkami, a z dnia na dzień najważniejsi stają się koledzy z klasy oraz osiedla, zaczynają się pierwsze miłości, zbliżenia, problemy w szkole i w domu.
Co zrobić, gdy wiesz, że urodzisz chore dziecko?
To może spotkać każdą z nas. Bywa przecież, że maluch jest słaby, wymaga leczenia, mimo że jego rodzice są młodzi i nigdy nie skarżyli się na żadne dolegliwości.