Przez chwilę wydawało się, że problem spadku dzietności już nas nie dotyczy. Po wprowadzeniu rządowego programu „Rodzina 500 plus” odnotowano wzrost liczby urodzeń, ale dziś wszystko wróciło już do niekorzystnej dla nas normy.
Zobacz również: LIST: „Gardzę kobietami, które nie chcą mieć dzieci. Można im tylko współczuć!”
Polaków z roku na rok ubywa, co zdaniem ekonomistów już za kilkanaście lat może doprowadzić do ekonomicznej zapaści. Im mniej obywateli w wieku produkcyjnym, tym gorszy stan gospodarki i coraz większe trudności z wypłatą emerytur.
Czy proces starzenia się społeczeństwa można zatrzymać? Według Justyny nic na to nie wskazuje. 29-latka za kilka miesięcy powita swoje drugie dziecko, ale jej rówieśnicy nie spieszą się do zakładania rodzin. Chyba, że w modelu 2+1. On, ona i pies.
Justyna niedawno przeprowadziła się do nowego mieszkania, które kupiła razem z mężem na kredyt. Nieruchomość znajduje się na dopiero co wybudowanym osiedlu, gdzie mieszkają głównie młodzi ludzie. W większości jednak bezdzietni.
- Nie widuje się tu starszych osób. Sami młodzi na dorobku. Przeprowadzając się myślałam, że nasi sąsiedzi będą tacy, jak my. Maksymalnie kilka lat po ślubie, z dziećmi, wszędzie wózki, kobiety w ciąży, pełny plac zabaw. I rzeczywiście - średnia wieku to jakieś 30-35 lat, ale rodziców można policzyć na palcach jednej ręki. Łatwiej spotkać buldoga francuskiego, niż niemowlaka - twierdzi.
Pocieszny czworonóg to dla niej symbol zmian w społeczeństwie. Jak wynika z obserwacji 29-latki - większość młodych par woli kupić sobie modnego psa, niż podjąć trud rodzicielstwa.
Zobacz również: Bezdzietne kobiety mówią DOŚĆ. 7 tekstów, których nie chcą więcej słyszeć
- Niektórych rozczula taki widok, ale mnie bardzo smuci. Na dziedzińcu naszego bloku jest niewielki plac zabaw, gdzie rzadko bawi się jakieś dziecko. Mój synek narzeka na brak towarzystwa i wcale mu się nie dziwię. Na obrzeżach osiedla jest inny park, który pęka w szwach - ogrodzony wybieg dla psów, gdzie spotykają się mieszkańcy. To sporo mówi o ich priorytetach - ocenia.
Według Justyny większość jej rówieśników doskonale czuje się w takich „jałowych związkach”. Łatwiej im wydać kilka tysięcy złotych na czworonoga i od czasu do czasu wyjść z nim na spacer, niż podjąć odpowiedzialną decyzję o powiększeniu rodziny.
- Oni nawet zwracają się do tych buldogów i mopsów, jak do dzieci. Kupują im modne szelki i ubranka. Są tacy nowocześni i niezależni. Mam wrażenie, że wręcz współczują mi ciąży. Na pewno wpadłam, bo nikt normalny nie pakuje się świadomie w takie kłopoty - twierdzi.
Młoda mama była zaskoczona, kiedy zapisywała swojego syna do okolicznego przedszkola. Obyło się to bez żadnych problemów, bo nie brakowało wolnych miejsc. Dziś już wie, jaki był tego powód. Mieszkańcy jej osiedla to w zdecydowanej większości bezdzietne pary, które wolą inwestować w modne stroje do biegania, dizajnerskie meble i luksusowe samochody, niż w rodzinę.
- Teoretycznie nic mi do tego, bo każdy żyje po swojemu. Mnie jednak trudno się na to patrzy. Ci ludzie przesypiają najlepszy moment i nie widzą w tym nic złego. Przy takim podejściu nasz kraj czeka katastrofa. Myślę, że statystyczne 1,5 dziecka na parę to zawyżony wynik. Za chwilę będzie poniżej jednego. W mojej klatce jest 21 mieszkań i chyba tylko w trzech żyje normalna rodzina - nie kryje oburzenia.
Dlaczego tak się dzieje? Według niej wynika to ze strachu przed odpowiedzialnością i przyzwyczajenia do wygody, a nie biedy.
- Kiedy słyszę, że młodzi Polacy się nie rozmnażają, bo ich nie stać, to chce mi się śmiać. Moje osiedle jest najlepszym dowodem na to, że problem leży gdzie indziej. To są osoby wykształcone, robiące kariery i świetnie zarabiające. Kupują mieszkania za setki tysięcy złotych, wożą się nowymi samochodami, a ich modne pieski do najtańszych też nie należą - zauważa.
Justyna czuje się tu bardzo nieswojo. Liczyła na to, że szybko zaprzyjaźni się z sąsiadami, a jak na razie nie ma do kogo otworzyć ust. Według niej bez biegających dzieci nie da się stworzyć prawdziwej wspólnoty.
- Bo o czym ja mam z nimi rozmawiać? Ciąża to dla nich choroba, a potomek na utrzymaniu oznacza przegrane życie. Na dziedzińcu częściej słyszę szczekanie słodkich buldożków, niż śmiech przedszkolaka - mówi młoda mama.
Zobacz również: LIST: „Wolę kupić psa, niż rodzić dziecko. Bardziej rozczula mnie słodki mops niż zapłakany bobas”