Justyna ma 29 lat, tlenione włosy i przenikliwy wzrok. Chociaż nie powinna tego robić w swoim stanie, pali papierosa. Jej nerwowe gesty świadczą o rozdrażnieniu. Szybkim ruchem wyjmuje końcówkę papierosa z ust i gasi go stopą. Idziemy na długi spacer, ciesząc się jednym z ostatnich ciepłych dni w tym roku. Justyna opowiada o swojej beznadziejnej sytuacji.
Trudne wyznanie Darii: „Wolę mieć kota niż dziecko”
Kobieta niedawno dowiedziała się, że jest w ciąży. Nie była to dla niej miła wiadomość. Nie skakała ze szczęścia na widok pozytywnego wyniku testu ciążowego. Nie planowała z radością, jak przekaże tę informację mężowi. Nie rozmarzyła się na wieść o nowym życiu, które rozwijało się w jej brzuchu. Zamiast tego popadła w rozpacz. Powodem są trudności materialne.
Justyna żałuje, że wyszła za mąż za Tomasza. Okazał się niezaradnym, leniwym mężem. W wieku 34. lat nie doszedł do niczego oprócz słabo płatnej pracy. Nie ma perspektyw na zmianę, ponieważ nie zna języka obcego i skończył niezbyt dobry kierunek studiów. Obecnie pracuje jako nauczyciel wychowania fizycznego.
Justyna i Tomasz wynajmują kawalerkę. Mają niewielkie oszczędności. Ostatnia rzecz, o jakiej teraz marzyli, to dziecko.
- Wczoraj rozmawiałam o tym z koleżanką – zwierza się Justyna. – Dowiedziałam się, że niektórzy ze znajomych mówią o mnie i o Tomku „patologia”. To dlatego, że oboje nie jesteśmy już najmłodsi, a niczego swojego się nie dorobiliśmy. Zdaniem innych nie powinniśmy mieć dziecka, dopóki nie kupimy mieszkania i nie osiągniemy przyzwoitych zarobków. Usłyszałam nawet, ile powinnam zarabiać razem z Tomaszem – Justyna śmieje się szyderczo. – Podobno gdy ludzie myślą o dziecku, ich łączne dochody nie mogą być mniejsze niż 6 tys. zł. Zwłaszcza jeśli mieszkają w tak dużym mieście jak Warszawa.
Przez chwilę kobieta milczy.
- Nie wiem, jakim prawem inni nazywają nas patologią. Patologia to przemoc, nadużywanie alkoholu, ale przecież nie bieda... Co nie znaczy, że nie jesteśmy w koszmarnej sytuacji. Prawdę powiedziawszy nie wiem, jak zwiążemy koniec z końcem, jeżeli zdecydujemy się zatrzymać malucha. Szczególnie wtedy, gdy urodzi się chory albo będzie miał alergię. Zrujnuje nas finansowo. Łącznie zarabiamy trochę ponad 3 tys. zł na rękę. Duża część idzie na opłatę mieszkania i rachunków. Sporo na benzynę. Reszta to jedzenie, chemia i drobne przyjemności. Odkładamy razem co miesiąc 200 zł.
Justyna opowiada dalej o swojej sytuacji.
Młoda mama nie mogła wjechać do przymierzalni wózkiem. Obwiniła ekspedientkę
- Rodzice nie są w stanie pomóc nam finansowo ani przygarnąć do siebie. Żaden bank nie da nam kredytu. Jesteśmy w kropce. Czeka nas życie tułacze z dzieckiem pod pachą. A do tego klepanie biedy. Już się przekonałam, że mój mąż nie jest zaradnym typem. Dla niego liczy się to, żeby odbębnić swoje w pracy i wrócić do domu. To dobra dusza, ale kompletnie pozbawiona życiowej zaradności. Kiedy patrzę na mężów koleżanek, chce mi się płakać. Nie są bogate, ale mogą liczyć na swoich mężów. Ja czuję się tak, jakbym była zdana sama na siebie. Najgorsze jest to, że podobnie jak mąż nie mam najlepszych perspektyw na zmianę pracy. Musiałabym podszkolić język i zrobić jakiś dodatkowy kurs. Wtedy byłaby szansa.
Tomasz zareagował na wieść o dziecku niezadowoleniem.
- Miał do mnie pretensje, zupełnie jakbym tylko ja przyczyniła się do tej ciąży. Domyślam się, kiedy doszło do poczęcia. Mogę powiedzieć tylko to, że oboje nie myśleliśmy wówczas o zabezpieczeniu. Stało się. Teraz oboje musimy ponieść konsekwencje. Niestety Tomasz nie pali się do pracy tak samo jak przedtem. Zostawił wszystko na mojej głowie. Nie interesuje go, za co kupimy wyprawkę i za co wychowamy nasze dziecko. O mieszkaniu nawet słowem nie pisnął. Ten człowiek żyje w swoim świecie. Zachowuje się, jakby chciał uciec od rzeczywistości. Po pracy je obiad i zaszywa się w komputerze. Gra przez kilka godzin. Rozmawiamy coraz mniej. Naprawdę nie wiem, jak to będzie. Moi krewni mają własne problemy, więc nie za bardzo mogę na nich liczyć pod względem finansowym. Zostałam z tym wszystkim sama.
Kobieta powiedziała, że rozważa oddanie dziecka do adopcji.
- Przez jakiś czas myślałam o usunięciu dziecka, ale chyba nie potrafiłabym tego zrobić. Już nie mówiąc o pieniądzach, które są na ten cel potrzebne. Tak czy siak ta opcja odpada. Lepiej już chyba oddać dziecko jakiejś bezdzietnej rodzinie.... Ale to rozwiązanie też nie do końca mi się podoba. Do końca życia miałabym świadomość, że gdzieś żyje moje dziecko, a ja oddałam je przez brak mieszkania i kasy na życie.
Opowieść Emilii: „Przeżyłam koszmar w samolocie. Niemowlę wrzeszczało całą drogę”
Przeszło mi też przez myśl, aby podrzucić dziecko starszej siostrze. Ona ma już odchowaną dwójkę i całkiem niezłe warunki materialne. Może gdybym ją poprosiła, wychowywałaby dziecko przez kilka lat, a potem bym je zabrała. Dzieciak zostałby w rodzinie, nikomu nie stałaby się krzywda... Bo szczerze powiedziawszy wychowywanie go w takich warunkach, jakie moglibyśmy z mężem zaoferować, to dramat. Moja siostra ma swoje mieszkanie. Ubranka byłyby po jej dzieciach (ma parkę), a jakieś jedzenie zawsze by się znalazło.
Czy to nie jest dobry pomysł?