Życie często uczy nas, że nikomu nie można ufać, nawet rodzicom. To właśnie oni jako pierwsi zaczynają raczyć dzieci kłamstwami. Powodem jest oczywiście ich dobro. Dlatego słyszą, że jeżeli nie zjedzą brukselki czy szpinaku, nie urosną, a złe maluchy porywa czarownica. Słowa te bardzo oddziałują na dziecięcą wyobraźnię, więc w efekcie rodzice osiągają cel – dziecko robi to, czego oczekują.
Każdy z nas ma wspomnienia z dzieciństwa dotyczące kłamstw rodziców – z dzisiejszej perspektywy – bezsensownych. Przyjrzyjmy się tym najbardziej popularnym. Czy pochwalacie kłamstwa tego typu w imię większego dobra? Czy to dobra metoda wychowawcza?
W dzieciństwie jednymi z największych wrogów dzieci są pielęgniarki, lekarze i dentyści, którzy posiadają cały arsenał przerażających igieł, szpatułek do badania gardła oraz wierteł dentystycznych. Kiedy dziecko dowiaduje się, że rodzic zabiera go na zastrzyk bądź do dentysty, bardzo często wpada w przerażenie. Czasami jedynym wyjściem rodzica w takiej sytuacji jest kłamstwo, że tym razem nie będzie bolało. Niestety potem okazuje się, że jednak boli. Tego typu kłamstwo może sprawić, że dziecko powoli zacznie tracić zaufanie do rodzica.
W końcu przychodzi ten moment, że dziecko zaczyna interesować się, skąd wzięło się na świecie. Obecnie wielu specjalistów przekonuje, że należy mówić prawdę dostosowaną do wieku pytającego. Dawniej rodzice odpowiadali, że dzieci przynosi bocian. Istnieje też wersja o znajdowaniu ich w kapuście.
Zobacz także: Jak kształtować prawidłowe nawyki żywieniowe niemowlęcia?
Fot. Thinkstock
Dzieci nudzą się w kościele i trudno je za to winić. Nie rozumieją tego, co się dzieje, a gdy mają także zakaz biegania, mówienia i zabawy, pobyt w tym miejscu bywa dla nich katorgą. Dlatego rodzice chwytają się wszelkich sposobów i mówią, że „Bozia się obrazi”. Oczywiście nawet wtedy nie wszystkie dzieci przekonują się do wizyty w kościele.
I tutaj padają słowa typu truskawki, maliny, gruszki oraz inne słodkości.Zniecierpliwione mamy, które biegają za maluchem po całym domu albo bezskutecznie próbują doprosić się dziecko o otworzenie buzi, bywają tak zdesperowane, że dopuszczają się kłamstwa. Trudno je za to winić, w tym przypadku chodzi o zdrowie”.
Niektóre posiłki przypominają pole bitwy. Dziecko odmawia jedzenia i ma tysiąc wymówek. A to w zupie pływa coś dziwnego, a to ma brzydki kolor, i potrafią tak wymyślać bez końca. Dlatego mamy przekonują swoje maluchy, że zupa jest smaczna i wystarczy, że spróbują. Ze smakiem jest trochę tak jak z gustem – to indywidualna sprawa. Dla mamy zupa faktycznie może być dobra, ale jednocześnie ma ona świadomość, że dziecku może nie posmakować.
Nie wszystkie dzieci lubią mleko, a zdesperowani rodzice są gotowi na wszystko, aby maluch wreszcie zaczął jeść. Argument, że nie urosną działa idealnie.
Fot. Thinkstock
Okazuje się, że jednak będzie. Trzeci, czwarty, piąty, a nawet dziesiąty.
Dzieci po prostu uwielbiają robić miny. Przewracają oczami, wysuwają język i robią wszystko, co tylko przyjdzie im do głowy. Rzecz jasna nie zastanawiają się, przy kim to robią i w jakiej sytuacji. Rodzice często czują się przez to niezręcznie, zwłaszcza gdy trafiają na osoby, które myślą, że podobne zachowanie jest efektem braku wychowania. Z tego powodu straszą potomków, że taki wyraz twarzy zostanie im na zawsze.
Dla rodziców ich dzieci zawsze będą najpiękniejsze i czasami im to mówią. Nierzadko zamiast „najpiękniejsze” pada słowo „najlepsze”, „najbystrzejsze” oraz podobne. Rodzice nie biorą jednak pod uwagę, że w ten sposób wychowują dziecko na narcyza. Czym innym jest budowanie u dziecka poczucia własnej wartości, a czym innym pomaganie mu w popadaniu w pychę.
Wymówka dotyczy zarówno próbowania różnych produktów, jak i wykonywania konkretnych czynności. Dzieci słyszą ją prawie codziennie. Co bardziej rozgarnięte pytają, kiedy będą mogły, a także, dlaczego nie. Wtedy rodzice naprawdę mają dylemat, jak to wytłumaczyć dziecku i zachować przy tym autorytet.
Zobacz także: Opiekunki do dzieci o swojej pracy: poznaj drugą stronę relacji rodzic-niania
Fot. Thinkstock
Częściowo jest to prawda, ale potem okazuje się, że dziecku brakuje zdolności, predyspozycji charakterologicznych albo pieniędzy, aby osiągnąć cel.
Rodzice dają do zrozumienia, że oglądanie telewizji powoduje ogromne zmiany – oczywiście negatywne. Dzieci nie do końca rozumieją, o co chodzi, ale te słowa faktycznie czasami przynoszą efekt.
Dzieci wszystko dostrzegą. Ich oczom nie umknie piękna lalka na sklepowej wystawie, słodycze leżące przy kasie czy stoisko z lodami na ulicy. Kiedy rodzicom brakuje już argumentów, mówią, że nie mają przy sobie pieniędzy. To naprawdę niezłe rozwiązanie, bo ucinają wszelkie dyskusje, a jednocześnie maluchy nie mogą oskarżać ich o brak dobrej woli.
Mikołaj w oczach dzieci to superbohater, który wspina się na dach i wskakuje do komina, aby zostawić im prezenty. Świadomość, że ich nie dostaną albo otrzymają w prezencie rózgę jest zatrważająca. Od razu stają się potulne, a rodzice są zadowoleni, że udało im się zapobiec rozwojowi sytuacji.