Chirurgia plastyczna w Polsce to wciąż temat wstydliwy i przemilczany. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że tacy specjaliści przyjmują i najprawdopodobniej mają mnóstwo pacjentów, ale to by było na tyle. Mało kto otwarcie przyznaje się do tego, że zmienił coś w swoim wyglądzie. W końcu uroda to nie zdrowie i nie trzeba o nią walczyć za wszelką cenę. A lekarz zajmujący się poprawkami wizualnymi to nie do końca lekarz.
Jeszcze większą tajemnicą owiane są operacje plastyczne dzieci. Na pewno mają miejsce, ale większości z nas wydaje się, że dotyczą wyłącznie ukrywania poważnych defektów powstałych w wyniku choroby. Na poprawki typowo kosmetyczne i wizerunkowe zachcianki małoletni mają jeszcze czas. Powiększanie ust czy liposukcja brzucha u dziecka same w sobie brzmią absurdalnie. Ale to nie oznacza, że podobnych zabiegów się nie przeprowadza.
Poznajcie Urszulę, która wspólnie z 12-letnią córką podjęła decyzję o pozbyciu się jej największego kompleksu. Czy operacja rzeczywiście była konieczna? I jak na wieść o tym zareagowali postronni ludzie?
fot. Thinkstock
Papilot.pl: Chirurgia plastyczna kojarzy się ze specjalnością przeznaczoną wyłącznie dla dorosłych. Dlaczego?
Urszula: Bo postrzegamy ją przez pryzmat programów telewizyjnych, gdzie zgłaszają się panie z małymi piersiami albo panowie marzący o mniejszym brzuchu. Kojarzy nam się to z zachcianką, a dzieci przecież to nie dotyczy. Tymczasem małoletni często trafiają na stół operacyjny, ale faktem jest, że zazwyczaj z powodu wad wrodzonych czy negatywnych efektów różnych schorzeń. Nikogo chyba nie zdziwi rekonstrukcja ucha u dziecka, które urodziło się bez.
A zdziwi operacja, jaką przeprowadzono u twojej córki?
Na zdrowy rozum nie powinno, ale spotkałam się z zarzutami, że to za wcześnie, wada nie była aż tak widoczna, a w sumie to leczę własne kompleksy, a nie jej.
Jaki szczegół wyglądu wymagał ingerencji chirurgicznej?
Problemem były bardzo odstające uszy. Nie mówię o takich, które są trochę oddalone od głowy i chodziło o defekt czysto kosmetyczny. Mówię o uszach, które sterczały w pozycji niemal 90 stopni względem czaszki. To już nie jest normalne.
fot. Thinkstock
Kiedy zorientowałaś się, że coś jest nie tak?
Od początku miałam wrażenie, że coś z tymi uszami może być nie w porządku. Praktycznie od urodzenia trochę odstawały. Z czasem ten efekt się pogłębiał. Już wtedy na własną rękę konsultowałam córkę i lekarze zachęcali na przykład, by jak najczęściej chodziła w czapce opinającej uszy. To młody organizm, więc można trochę skorygować jego wygląd.
W tym momencie musi pojawić się zarzut, ze to ty wmówiłaś córce kompleks.
To absurd. Zauważyłam problem, który może w przyszłości sprawić jej sporo kłopotów, więc zaczęłam działać. Ale wtedy na pewno nie myślałam o operacji. W sumie to nawet pogodziłam się z tym faktem i odpuściłam. Czekałam aż sytuacja się rozwinie i co powie sama córka.
I co powiedziała?
fot. Thinkstock
Jako 7-latka trafiła do szkoły, tam rówieśnicy zauważyli, że coś z nią nie tak, a sama nie miała takiej świadomości?
Wiedziała, że jej uszy trochę się różnią na przykład od moich, ale to nie było tak, że godzinami stała przy lustrze i przeżywała. Podchodziła do tego spokojnie, bo wtedy jeszcze nikt jej na tej podstawie nie oceniał. Nigdy wcześniej nie słyszała obelg pod swoim adresem i śmiechu na jej widok. Przez lata było oczywiście gorzej, bo dzieci z wiekiem stają się coraz bardziej bezczelne i bezwzględne. W wieku 11 lat marzyła już o operacji. Mówiła: „mamo, pomóż mi”.
No i pomogłaś.
Rok później, za jej wyraźną namową, umówiłam konsultację u chirurga plastycznego. Tam dowiedziałam się, że mogłyśmy przyjść jeszcze wcześniej. Takie problemy najlepiej rozwiązać jak najszybciej. Wszystko szybko się wygoi i będzie po kompleksie.
Co poczułaś?
Ulgę. Lekarz nie wziął mnie za wariatkę, która chce okaleczyć własne dziecko. Zrozumiał, że to nie zachcianka, ale problem. Przede wszystkim córki, a nie mój. Zrobiłyśmy badania, pojawił się konkretny termin zabiegu, zebrałam pieniądze i kwestia uszu wreszcie miała nie mieć znaczenia.
© Newscom/StarStock
Córka była psychicznie gotowa na taką zmianę?
Niczego bardziej nie pragnęła. Zabieg przeprowadzono w czasie ostatnich wakacji, więc wróciła do szkoły już z nowymi uszami i praktycznie bez śladu ingerencji. Poza tym, że uszka pięknie przylegają do głowy. Operacja była stosunkowo prosta i trwała niewiele czasu. Ból towarzyszył jej przez pierwsze 2 dni. Pojawiły się strupki, zdjęto szwy i „uszatek” przestał być uszatkiem.
Jak jej się spodobała ta zmiana?
Tak jak wcześniej unikała spoglądania w lustro, tak teraz kazała sobie wstawić do pokoju jak największe. Wiele razy przyłapałam ją na tym, że patrzyła na siebie i robiła to z uśmiechem. Teraz nie ma już żadnych wad. Dla mnie była piękna zawsze, ale najważniejsze, że sama siebie w pełni zaakceptowała. W tym wieku to wcale nie takie oczywiste.
Sielanka...
Nie do końca, bo nie wszyscy rozumieją naszą decyzję.
© Newscom/StarStock
Co masz na myśli?
Po powrocie do szkoły zyskała nową ksywkę – Frankenstein. Tak się dzieciom kojarzy osoba po operacji. Domyśliły się wszystkiego, bo nagle córka wygladała inaczej. Zostałam nawet wezwana przez wychowawczynię, aby „wyjaśnić”, co się tak właściwie stało. Miałam się tłumaczyć z operacji. W rodzinie też nie było łatwo, bo teściowie i kilka innych osób stwierdziło, że to była nieodpowiedzialna decyzja. Nie warto było tak ryzykować, bo przecież w czasie zabiegu mogło się coś stać.
Nie podobają im się efekty operacji?
W ogóle o tym nie mówili. Liczyło się tylko to, że podobno zaciągnęłam córkę siłą na stół i cięli ją wbrew jej woli. To absurd, ale widocznie nic nie wiedzą o chirurgii plastycznej dzieci.
Zrobiłabyś to jeszcze raz?
Gdyby tylko córka tego chciała – absolutnie tak. Efekt kosmetyczny jest super, ale to nic w porównaniu z jej przemianą psychiczną. To zupełnie inna dziewczyna. Otwarta, radosna i pewna siebie. Cieszę się, że problem zniknął w tak młodym wieku. Wszystko się szybko zagoiło i nie trzeba będzie już do tego wracać.