Pierwsze sześciolatki mają trafić do szkół podstawowych już w przyszłym roku. Ministerstwo Edukacji Narodowej jest dumne ze swojej ustawy, natomiast rodzice, których dzieci jako pierwsze będą objęte zmianami, znajdują kolejne absurdy reformy.
Rodzice zjednoczyli się w ruchu „Ratuj Maluchy", który wytyka MEN kolejne buble. Według ustawy, sześciolatki powinny opanować umiejętność czytania i pisania na takim poziomie, jakiego wymaga się w innych krajach europejskich u ośmio-, a nawet dziewięciolatków. Jednak próby nadążenia za systemem nauczania mogą u niektórych dzieci spowodować frustrację, a nawet wywołać dysleksję czy dysgrafię. Takie obawy potwierdzają pedagodzy:
"Sześcioletnie dzieci, które trafią we wrześniu do pierwszej klasy, nie poradzą sobie z zadaniami, jakie stawia im Ministerstwo Edukacji. U wielu z nich może to spowodować dysleksję i dysgrafię" - powiedziała „Dziennikowi" Dorota Dziamska, metodyk nauczania początkowego.
Do tej pory, sześciolatki miały 10 godzin nauki tygodniowo, a od września ta liczba ma wzrosnąć dwukrotnie. Pomysł MEN, również według nauczycieli, wywoła odwrotne skutki do zamierzonych:
„Tego dzieci sześcioletnie nie są w stanie wytrzymać. Powinny się uczyć przez zabawę i mieć sporo czasu wolnego, ale jak to realizować, jeżeli wymagania będą tak wyśrubowane?" - tłumaczy nauczycielka, Małgorzata Barańska.
Nowe podstawy programowe są bardziej restrykcyjne i nie zapewniają żadnego marginesu błędów. W poprzednich, uczniowie mieli czas na naukę czytania - jeśli nie przyswoili tej umiejętności w pierwszej klasie, mogli to zrobić w drugiej i w trzeciej. Od nowego roku szkolnego reguły będą sztywne - jeśli dziecko nie umie czytać płynnie w pierwszej klasie, nie przejdzie do następnej. Program stworzy wśród sześcio- i siedmiolatków presję testową, bo każdy rok będzie się kończył sprawdzianem w tej formie.
MEN sprawę ucina krótko, nie zagłębiając się w problem:
"Nowa podstawa programowa sprawi, że polskie dzieci lepiej nauczą się czytać i pisać. Nie ma co robić dramatu w sprawie sześciolatków, bo różnica między nimi a siedmiolatkami jest tylko pozorna" - powiedział „Dziennikowi" wiceminister edukacji, Zbigniew Marciniak.
Nad ustawą o edukacji sześciolatków sejm będzie dopiero głosował, więc nie jest pewne, czy wejdzie ona w życie. Prezydent, Lech Kaczyński, rozważa weto. Obawy rodziców, jak potwierdzają pedagodzy, są uzasadnione, dziwi zatem ignorancja ministerstwa.