Smyk - bardzo popularny sklep z artykułami dla dzieci. Tu ceny wszystkich towarów podane są nie tylko w złotych, ale również w euro. Spostrzegawczy klient szybko zauważy, że lepiej by wyszedł, gdyby w Smyku mógł płacić w europejskiej walucie. Np. koszulka, której polska cena to 39,90 zł, w euro kosztuje tylko 9,9, czyli po przeliczeniu - 32,67 zł.
"Niestety, nie ma możliwości, żeby zapłacił pan w euro. Przyjmujemy tylko złote. Nie mam pojęcia, po jakim kursie są przeliczane ceny" - informuje kasjerka w Smyku.
Identycznie było w salonie z ciuchami H&M, gdzie, np. bluzka kosztuje 59,90 zł lub 14,9 euro (w przeliczeniu 49,17 zł), a dziecięce spodenki 39,90 lub 9,9 euro (czyli 32,67 zł).
Jak to możliwe? Przy przeliczaniu cen z euro na złote, sprzedawcy we wszystkich sprawdzonych przez "Metro" sklepach ustalają ich wysokość tak, jakby euro kosztowało w Polsce ok. 4 zł! Dziś jest jednak o 70 gr tańsze. Europejska waluta była tak droga, ale trzy lata temu.
"Dostajemy już pometkowane ubrania. Nie mamy żadnego wpływu na ceny" - broni się ekspedientka z H&M.
Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów przyznaje, że nic nie może zrobić w tej sprawie - pisze "Metro".
"Może to nas irytować, ale ceny dyktuje popyt i podaż. Jeśli przedsiębiorca uzna, że w Polsce może pozwolić sobie na wyższą cenę niż w Niemczech i Paryżu, a i tak znajdzie na swój towar nabywców, to nie możemy mu tego zabronić" - informuje Kamila Kurowska z UOKiK.
Ekonomista, Marek Zuber, nie ma jednak wątpliwości, że sklepy, poprzez niekorzystne dla klienta przeliczanie cen z euro na złote, znalazły sobie dodatkowe źródło zarobku.
"Jestem jednak przekonany, że gdyby sytuacja była odwrotna i to euro umocniłoby się w stosunku do naszej waluty, żadna sieć nie miałaby najmniejszych problemów, żeby ceny szybko przeliczyć w górę i je podnieść. Jedynym wyjściem z tej sytuacji jest wejście do strefy euro. Wtedy zaczniemy płacić tyle, ile płacą obywatele całej Wspólnoty" - mówi Zuber.
(źródło: „Metro")