Przed kilkoma laty w wywiadzie dla „Dziennika” ówczesny wicepremier i minister spraw wewnętrznych i administracji Ludwik Dorn użył słynnego słowa „wykształciuch”, tłumacząc, że „to mocno ignorancka, egoistyczna, narcystyczna warstwa wykształconych, która nie ma wiele wspólnego z polską inteligencją”. Słowo weszło do powszechnego użycia, w ostatnim czasie zostało jednak zastąpione jeszcze bardziej tajemniczym (i o jeszcze bardziej pejoratywnym zabarwieniu) słówkiem „leming”.
Tłumaczymy: lemingi to grupa kilku gatunków ssaków – są to małe gryzonie występujące w dużych ilościach w tundrze północnej Europy, Azji i Ameryki Północnej. Osiągają nie więcej niż 15 cm długości. Nie zapadają w sen zimowy, z natury są samotnikami, choć rozmnażają się bardzo intensywnie. Słynny jest mit o samodestrukcji lemingów, który mówi, że lemingi popełniają masowe samobójstwo podczas migracji. Tymczasem niektóre gatunki lemingów, gdy gęstość populacji zbytnio wzrasta, ulegają popędowi poszukiwania nowych siedlisk i migrują dużymi grupami. Lemingi umieją pływać, więc natrafiając na wodną przeszkodę w wędrówce, podejmują próbę jej przebycia. Robią to jednak, nie kalkulując „opłacalności” ze względu na dystans czy prędkość nurtu wody, więc wiele z nich ginie.
W ten sposób rozpowszechnił się mit o „masowym samobójstwie” lemingów, utrwalony w popkulturze, m.in. w grach komputerowych, komiksach czy filmach. Dzisiaj jednak, gdy mowa o lemingach, zmienia się kontekst – już nie o te sympatyczne gryzonie chodzi, a o… Właśnie, kogo? Upraszczając definicję, lemingami nazywa się młodych, wykształconych ludzi wywodzących się z klasy średniej. W zdecydowanej większości mieszkają oni w dużych polskich miastach (albo się do nich przenieśli – najczęściej celem podróży jest Warszawa) i troszczą się przede wszystkim o własną wygodę, a ich styl bycia można określić szeroko pojętym konsumpcjonizmem. Mają ambicje, chcą pełnić prestiżowe funkcje i dobrze zarabiać. To grupa, która aspiruje do zachodniego stylu życia klas wyższych.
Tyle ogólnie. A szczegółowo? Rozłożony na czynniki pierwsze obraz leminga przedstawia go jako dość konserwatywnego mieszczanina z wyższym wykształceniem i z silnie rozwiniętym poczuciem indywidualizmu. Największą ambicją leminga jest praca w korporacji, gdzie może się on przyłączyć do wyścigu szczurów, która stała się symbolem kariery zawodowej współczesnego młodego pokolenia. Najbardziej pożądane branże to media, reklama, finanse. I właśnie z tej korporacyjnej posadki płynie cały szereg korzyści, które tworzą życie leminga – wysokie zarobki, służbowy smartfon, otaczanie się nowoczesnymi gadżetami, a w dalszej perspektywie również apartamentowiec, koniecznie na strzeżonym osiedlu. To pokrywa się z badaniami, których wyniki publikujemy tutaj.
Leming często żyje ponad stan, przekonany, że bezrobocie go nie dotknie. Ale takie tempo odbija się na jego zdrowiu – jak doniosła „Rzeczpospolita”, współcześni trzydziesto- i czterdziestolatkowie coraz częściej kończą u psychiatrów i kardiologów. Okazuje się, że w ciągu ostatnich 20 lat liczba zaburzeń emocji wzrosła dziesięciokrotnie, zaobserwowano też dwunastokrotny wzrost stosowania substancji psychoaktywnych, np. środków nasennych czy uspokajających. Bo leming nie dość, że bierze nadgodziny i pracuje jak szalony, to jeszcze żyje w stresie – głównie dlatego, że dobrodziejstwa, z których korzysta i stałe bogacenie się, nie byłyby możliwe, gdyby nie kredyty, z których pokolenie lemingów tak chętnie korzysta.
O lemingach nie mówi się w pozytywnych kontekście. Leming lubi się dobrze ubrać, zabawić (najlepiej przy modnym drinku), w wolnej chwili chętnie loguje się na Facebooku, gdzie umieszcza masę swoich prywatnych zdjęć, bywa w najlepszych klubach i popularnych, sieciowych kawiarniach (gdzie wypada wyskoczyć chociażby w porze lunchu), jeździ drogim samochodem (to nic, że służbowym), wakacje spędza w ciepłych krajach, a na obiad najchętniej zajada się sushi. W zasadzie nie ma autorytetów (a jeśli już, to jedynie wśród ikon popkultury). Wstydzi się swoich rodziców, których nazywa „moherami”. Jest ambitny, pewny siebie i lubi się pokazać.
Ale taki obraz leminga to tylko jedna strona medalu. O lemingach wspomina się przede wszystkim w dyskursie politycznym. Powód? Uważa się, że leming to człowiek, który nie zadaje sobie trudu, aby myśleć samodzielnie. Ślepo i chętnie podąża za władzą i stadem, do którego należy, a którego kierunek wyznaczają media. Leming nie głosuje na partie prawicowe, bo woli politykę liberalną, kosmopolityczną – ale to temat-rzeka na oddzielny artykuł. Są tacy, którzy lemingów nazywają po prostu głupkami. Bo nie zadają sobie trudu, aby myśleć, bo nie obowiązuje ich etyka i moralność, bo są nastawieni na nieograniczony konsumpcjonizm, bo nie dostrzegają rzeczy naprawdę ważnych, bo chcą tylko brać, bo nawet w kwestii wyboru politycznego ufają mainstreamowym mediom, a nie własnym przekonaniom.
Większość młodych oburza się, gdy nazywani są lemingami. „Ludzie mają święte prawo być lemingami, psami, kotami, żyrafami, naukowcami, mleczarzami, gejami, singlami, zwolennikami PiSu i PO, a nawet Palikota, a innym NIC DO TEGO! Ludzie mają prawo żyć tak, jak im wygodnie i jak lubią. Mają prawo do swoich poglądów czy religii, nawet najbardziej dziwnych. Jeśli świadomie wybierają wygodne życie i brak zainteresowania polityką, to dopóki swoim postępowaniem nie łamią prawa i nie szkodzą nikomu – TEŻ MAJĄ DO TEGO ŚWIĘTE PRAWO!” – pisze internautka Ola. I dodaje: „Sama poświęciłam dużo, by być świetnie wykształconą osobą. Teraz chcę w spokoju pracować, godnie zarabiać, zająć się sobą, rodziną, moją małą społecznością, w której każdy żyje. Mam gdzieś politykę. Jest popaprana. Nic jako jednostka nie zmienię, bo jestem zbyt delikatna i uczciwa”.
Ewa Podsiadły-Natorska