Coraz częściej mówi się, że skrajnie wychudzone modelki mdleją za kulisami pokazów, słabną podczas sesji zdjęciowych, a czasem po prostu umierają z wyczerpania. Marzenia o sławie, wybiegu i okładkach najlepszych modowych czasopism, stają się dla nich sensem życia, szansą na błyskotliwą karierę, wielkie pieniądze i wszechobecny luksus. Wystarczy tylko, aby były wysokie i nieskazitelnie chude. To dość przewrotne, biorąc pod uwagę, że jeszcze pięćdziesiąt lat temu dziewczyna o takiej sylwetce zostałaby uznana za ucieleśnienie brzydoty.
Wtedy na topie była kształtna figura Marilyn Monroe, a modelki ważyły tylko 8% mniej od zwykłej kobiety. Dzisiaj różnica między wybiegową pięknością a przeciętną dziewczyną z ulicy wynosi około 30% masy ciała. Ponadto, jak pokazały badania przeprowadzone przez naukowców z Johns Hopkins School of Public Health w Waszyngtonie, z roku na rok coraz chudsze stają się zwyciężczynie konkursów piękności. I tak, w 1922 roku BMI (indeks ciała i masy) Miss USA odpowiadał normie i wahał się od 20 do 25. Pod koniec XX wieku, BMI spadło poniżej 18,5, a niedawno, jedna z dziewczyn pobiła niechlubny rekord – 16,9, co zdaniem Światowej Organizacji Zdrowia, oznacza próg niedożywienia.
Niestety, jeśli moda na ekstremalną szczupłość na wybiegu utrzyma się, będziemy obserwować rozprzestrzeniającą się skrajną chudość na ulicach. A przekonanie, że rozmiar 0 jest atrakcyjniejszy, pokutuje wśród coraz młodszych dziewczynek. Aż 63% z nich nie akceptuje własnego wyglądu i aż 71% chciałoby mieć figurę modelki. W konsekwencji, co druga nastolatka w wieku dojrzewania przechodzi minimum raz na dietę, 35% spośród nich zapada na anoreksję, a w efekcie, do szpitali zaczynają trafiać dwunastolatki ze skrajnym wycieńczeniem organizmu.
Jak na razie ponura prawda o dyktaturze kościotrupa wyłania się tylko z artykułów prasowych i wywiadów z byłymi modelkami. Działania, jakie podejmują zarówno rządowe, jak i pozarządowe organizacje, to za mało, aby wygrać z bezwzględną branżą modową.
Wydaje się, że jedyną nadzieją na pozytywne zmiany w tej kwestii są wyniki ostatnich badań marketingowych, które pokazują, że rozmiar modelki nie ma wpływu na efektywność reklamy. Autorka eksperymentu, psycholog Phillippa Diedrichs z Uniwersytetu w Queensland w Australii, stwierdziła nawet, że „bardzo chude dziewczyny wcale nie zachęcają do kupna reklamowanych przez siebie produktów. (…) Ludzie często argumentują, że chudość lepiej się sprzedaje i dlatego w reklamach wykorzystywane są szczupłe modelki. W rzeczywistości, można zmienić te wizerunki i nie tylko nadal sprzedawać rozmaite produkty, ale i sprawić, by Ludzie poczuli się lepiej z samymi sobą".
Na potrzeby swoich badań, Diedrichs sporządziła dwa warianty fikcyjnych reklam szamponów do włosów, bielizny i sukienek wieczorowych. W jednej wersji produkty były reklamowane przez chude modelki o rozmiarze 34, a w drugiej – zwykłe kobiety, noszące przeciętną 40-kę. Diedrichs pokazała efekty swojej pracy 400 kobietom i spytała, które rzeczy wolałyby kupić. Okazało się, że ekstremalnie wychudzone ciała modelek nie stanowiły dla respondentek żadnej zachęty, a nawet zrażały je do zakupów. Dzieje się tak dlatego, że badane stanowczo lepiej czuły się, patrząc na kobiety wglądające podobnie do nich samych.
Sama Diedrichs jest bardzo zadowolona z wyników eksperymentu, choć przyznaje, ze już wcześniej podejrzewała, że rozmiar modelki nie ma najmniejszego wpływu na efektywność reklamy. W wywiadzie dla „The Sydney Morning Herald”, badaczka stwierdziła jednak gorzko, że o zmiany w branży modowej będzie trudno:
„Wyniki badań muszą być przekonujące nie tylko dla rządu czy organizacji Zdrowia, ale przede wszystkim dla tych, którzy rządzą przemysłem reklamowym i żyją w przekonaniu, że chudsze sprzedaje lepiej”.
Jesteśmy ciekawe, co wy sądzicie na ten temat? Czy zauważyłyście, żeby rozmiar modelki reklamującej dany produkt wpływał na to, co kupujecie? A może nie warto wierzyć reklamie i nie dać się jej zmanipulować?
*Wszystkie tłumaczenia pochodzą z portalu WWW.dziennik.pl