Że Polak lubi się napić, wie każdy. Taka to już nasza narodowa słabość. Nawet jeśli próbowaliśmy udawać, że jest inaczej. Dobrze wiedzą o tym filmowcy. Dziennikarze. I pisarze. „Rodzima literatura zawsze była wódczana. Dzisiaj, chociaż na co dzień w barach serwuje się rozmaite drinki i wina, w najnowszej literaturze nadal króluje gorzała. A nasz największy wkład w literaturę alkoholową to pierwszorzędne opisy kaca” – pisze Justyna Sobolewska na łamach „Polityki”.
W polskiej literaturze faktycznie zawsze było sporo alkoholu. Wystarczy wziąć jedno z najważniejszych polskich dzieł – „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza. Oj, w Soplicowie lubili się napisać. Wódki, miody, likiery, wina, poncz, węgrzyny, malagi, zupa na piwie – wieszcz skrupulatnie odnotował, czym płukano sobie gardło. I nie omieszkał zaznaczyć, że robiono to przy wielu okazjach. Nieważne, czy to obrady, czy polowanie, powitanie, pożegnanie, czy wystawna uczta – każda okazja była dobra, żeby się napić.
W 1935 roku Julian Tuwim wydał „Polski słownik pijacki”. Pisarz zebrał w nim przeszło dwa tysiące (!) określeń na pijaka i picie. Znalazły się tutaj także pijackie przyśpiewki. „Jakie piękne możliwości, jakie rozległe perspektywy otworzą się rodzimym moczygębom, łykaczom, dybidzbanom i szmirusom! Pijak bywał dotychczas nietrzeźwy, wlany, zawiany, ululany, wstawiony, urżnięty – a tu dowie się nagle, że i na trzysta innych sposobów może być pijany. Golił sznapsa, trąbił gorzałkę, wcinał monopolkę – teraz będzie mógł szmarnąć ślepuchy, siec smołsko, dusić dryzelichę i szwiecować grybsbubę. Żyć nie umierać!” – skomentował sam Tuwim.
Monolog przy flaszce
Wielu mamy literatów, którzy pili, gdy pisali i pisali o tym, że pili. Na przykład Marek Hłasko w swoich wspomnieniach „Piękni dwudziestoletni” wydanych w 1966 roku, trzy lata przed śmiercią. Książka to rodzaj przewodnika po czasach PRL-u, ówczesnych barach i wydarzeniach, które rozpalały wyobraźnię młodych buntowników. Monika w portalu lubimyczytać.pl tak pisze o tym tytule: „Monolog Hłaski, który, ma się wrażenie, siada naprzeciwko nas, stawia flaszkę i opowiada”.
Książki różni jednak to, że Patrycja Pustkowiak napisała o samym piciu alkoholu i o tym, co dzieje się wtedy z człowiekiem, natomiast Małgorzata Halber pisze o wychodzeniu z nałogu, o tym, jak wygląda leczenie i co dzieje się potem. Ciekawie jej powieść podsumował Łukasz Orbitowski w „Wyborczej”: „Nie ukrywam: jestem poruszony. Na konfesyjność Małgorzaty Halber odpowiadam swoją szczerością. Dziewczyna zasłużyła. Piszę te słowa na kacu. Przez kilka ostatnich dni piłem z przyjaciółmi. Piłem, bo fajnie jest się zobaczyć, bo przy wódce lepiej się gada, a zwierzenia przychodzą jakoś łatwiej. Piłem, bo nie umiem inaczej spędzać czasu wśród ludzi. Piłem, bo żyję w Polsce”.
Ewa Podsiadły-Natorska
Szymborska puszczała jednak do czytelnika oko, czego nie zrobiły ani Patrycja Pustkowiak, ani Małgorzata Halber, autorki dwóch wydanych w ostatnim czasie głośnych alkoholowych książek. Pustkowiak w 2013 roku zadebiutowała powieścią „Nocne zwierzęta”, za którą otrzymała nominację do Nagrody Literackiej Nike. O swojej książce powiedziała tak: „Zawsze chciałam napisać powieść alkoholową z kobietą w roli głównej. Wymyśliłam więc Tamarę Mortus i skazałam ją na upadek, wysyłając na spotkanie z jej własnymi demonami. Oraz tymi, które powołuje do życia współczesna cywilizacja, ten katalizator udręk”.
Krytycy debiut Pustkowiak przyjęli entuzjastycznie. Czytelnicy – różnie. Podobnie zresztą jak debiut znanej dziennikarki i prezenterki Małgorzaty Halber, która właśnie wydała swoją pierwszą książkę „Najgorszy człowiek na świecie”. Choć główną bohaterką jest Krystyna, można przypuszczać, że Halber pisze o sobie. Ona też przyznała się do alkoholizmu. „Pisanie było stanem oczyszczającym i gdybym nie odsłoniła się, to książka nie miałaby sensu. Byłoby oszustwem, gdybym stworzyła fikcyjne postacie” – powiedziała w rozmowie z radiem RDC.
„I wchodziłem do gospody Pod Mocnym Aniołem, i w celu uporządkowania doznań wypijałem cztery pięćdziesiątki. Potem w pobliskim sklepie kupowałem butelkę wódki i stawiałem czoło rozgardiaszowi przedmiotów. Nieładowi nieustannie wzbierającemu w opuszczonym przez moje żony mieszkaniu nie byłem bowiem w stanie sprostać na trzeźwo, choć czyniłem to wytrwale, mam bowiem usposobienie skrajnie pedantyczne”.
Prof. Maria Janion, przewodnicząca Nagrody Literackiej Nike, w swojej laudacji napisała, że Pilch „po mistrzowsku gra z tradycją powieści pijackiej, dowodząc, jak autokreacja alkoholika bliska jest opowiadaniu siebie przez pisarza”.
Od whisky iloraz niski
Jeśli chodzi o polską literaturę alkoholową, jak dotąd za pióro chwytali głównie mężczyźni. A co z kobietami? Te nie chcą stać w cieniu. Też, okazuje się, lubią się napisać. Lubią też o tym pisać. Wisława Szymborska w „Rymowankach dla dużych dzieci” pisała: „Od whisky iloraz niski. Od żytniówki dzieci półgłówki. Od likieru równyś zeru. Od burbona straszna śledziona. Od martini potencja mini. Od sznapsa wezmą cię za psa. Od rumu pomruki tłumu. Od samogonu utrata pionu”.
Bo Hłasko pił dużo. Bardzo dużo. W opowiadaniu „Pętla” (1956) czytamy o przeżyciach alkoholika próbującego wyjść z nałogu. Opisane są tutaj jego rozterki, cierpienia, a przede wszystkim nieudane próby uwolnienia się od alkoholu. Hłasko stworzył przegranego człowieka, który dochodzi do wniosku, że jedynym dobrym rozwiązaniem jest śmierć. Opowiadanie przez wielu krytyków zostało uznane za najlepsze dzieło Marka Hłaski.
Jerzy Giedroyc, znany publicysta i wydawca, w jednym ze swoich listów tak napisał o Hłasce: „Wcale to nie jest alkoholik, po prostu biedny, nieszczęśliwy chłopiec”.
Pierwszy alkoholik III RP
Czy nieszczęśliwy był też Jerzy Pilch, gdy pisał swoją słynną książkę „Pod Mocnym Aniołem”? Pisarz publicznie przyznał się do swojego alkoholizmu. Stwierdził nawet, że w życiu wypił „cysternę spirytusu”. W wywiadzie dla „Polski The Times” powiedział, że jest „pierwszym alkoholikiem III RP”. Gdy więc w 2000 roku ukazało się głośne „Pod Mocnym Aniołem” nagrodzone rok później Nagrodą Literacką Nike, wszyscy zastanawiali się, czy to przypadkiem nie autobiografia. I trudno się dziwić, skoro Pilch pisze tak: