Zarówno 1., jak i 2. część filmu „Listy do M.” okazała się sukcesem. Perypetie ludzi, którzy są ze sobą w jakiś sposób powiązani, wywołują uśmiech na twarzy i wzruszają. Ponieważ akcja zawsze dotyczy świąt Bożego Narodzenia, seria wprowadza nas w ich klimat. Po raz pierwszy „Listy do M.” ukazały się w 2011 r. Sequel wyszedł w 2015 r. Jeżeli chodzi o trzecią część, będziemy mogli ją zobaczyć już od 10 listopada br., czyli dzisiaj. Czy warto wybrać się do kin?
Osoby, które widziały poprzednie części, wiedzą, czego się spodziewać. Zostały rozwinięte wątki starych bohaterów, ale nie zabraknie też zupełnie nowych postaci. Możemy liczyć na niezawodnego Mela Gibsona (Karolak), Karinę (Dygant), Szczepana (Adamczyk), Kazika (Winek) oraz Wojciecha (Malajkat). Jeżeli chodzi o nowych bohaterów, w ich role wcielą się Magdalena Różczka, Danuta Stenka, Izabela Kuna, Andrzej Grabowski, Zgigniew Zamachowski oraz Bartosz Obuchowicz. To doborowi aktorzy i chociażby tylko dla nich warto iść na „Listy do M. 3”. Wciąż ci mało? A co powiesz na to, że w trzeciej części pojawi się także Nikodem Rozbicki? Młody aktor jest przecież tak przystojny, że można się na niego patrzeć godzinami!
Najnowsza część, podobnie jak poprzednie, pokaże nam, że w Wigilię dzieją się cuda. Co prawda to nie zwierzęta mówią ludzkim głosem, ale sami... ludzie. Pomimo niesnasek czy wzajemnych żali, tego jednego dnia zaczynają się ze sobą komunikować i puszczają to, co było złe, w niepamięć. „Listy do M.” pokazują, że w naszym życiu nie brak problemów, czasami również takich, które powstały z naszej winy. Mimo wszystko seria jest optymistyczna. Na koniec zawsze obserwujemy piękno przebaczenia, potęgę dobra oraz siłę relacji rodzinnych. Jeżeli właśnie tego oczekujesz od filmu, nie wahaj się i zobacz „Listy do M. 3”. To propozycja dla osób, które chcą poczuć świąteczny klimat, pośmiać się i wzruszyć. Chociaż ta seria filmowa z pewnością należy do kina lekkiego i przyjemnego, to na pewno nie głupiego.
Wybieracie się?
Zobacz także: Już jest zwiastun „Nowego oblicza Greya”, a w nim… (Odtwarzamy go w kółko i wciąż nie możemy uwierzyć)