Instytuty badawcze co i rusz donoszą, że większość Polaków nie czyta książek. Z badań Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że – zdaniem ponad połowy Polaków – kultura i sztuka nie są nam do niczego potrzebne. Nie brakuje opinii, że literatura męczy, jest niezrozumiała. I faktycznie na rynku wydawniczym (głównie polskim, choć ta tendencja widoczna jest też w innych krajach) można zaobserwować ogromny dysonans między tym, co lubią czytelnicy a tym, czym zachwycają się krytycy literaccy.
Lista najlepiej sprzedających się książek w 2013 roku w naszym kraju prowadzi do oczywistych wniosków – lubimy książki napisane łatwym językiem, proste i przyjemne, które nie zmuszają nas do intelektualnego wysiłku. Trylogia o Christianie Greyu, książki Katarzyny Grocholi, Anny Ficner-Ogonowskiej czy Stephena Kinga bezsprzecznie potwierdzają, że Polacy podczas czytania nie chcą się męczyć. Wybierają więc propozycje z wartką akcją, ciekawymi postaciami, intrygującą fabułą. Nie dla nich górnolotne spostrzeżenia czy coś, co pogardliwie nazywa się pseudointelektualnym bełkotem.
O książkach z list bestsellerów mówi się, że to literatura pop. A o autorach tego typu powieści – że to „pierwszorzędni pisarze drugorzędni”. Tak nazywa się dziś nawet Henryka Sienkiewicza. Sam Witold Gombrowicz o dziełach Sienkiewicza w swoich „Dziennikach” pisał tak: „Dręcząca lektura. Mówimy: to dosyć kiepskie, i czytamy dalej. Powiadamy: ależ to taniocha – i nie możemy się oderwać”. Nie da się ukryć, że autor trylogii operował prostym językiem, a to zawsze trafia do czytelników.
Pogodzić krytyka i czytelnika
Rzadko zdarza się natomiast, że książki z gatunku literatury pop trafiają w gusta krytyków. I na odwrót – pozycje nagradzane rzadko kiedy okazują się bestsellerami. Choć zdarzają się wyjątki. Jest nim np. Dorota Masłowska, enfant terrible polskiej literatury. Jej „Wojną polsko-ruską pod flagą biało-czerwoną” zachwycili się Jerzy Pilch, Robert Leszczyński i Marcin Świetlicki, książka zdobyła również nominację do nagrody Nike i otrzymała Paszport Polityki (za „oryginalne spojrzenie na polską rzeczywistość oraz twórcze wykorzystanie języka pospolitego”).
Poszukiwanie wieszcza
Gdy popatrzy się na listę książek nominowanych do tegorocznej Nagrody Literackiej Nike (którą zdobył Karol Modzelewski), nie znajdzie się żadnej publikacji z listy bestsellerów (może poza Jerzym Pilchem, do którego polscy czytelnicy mają wyraźną słabość). „Niebko” Brygidy Helbig, „Nocne zwierzęta” Patrycji Pustkowiak, „Ości” Ignacego Karpowicza to nie są lektury do poduszki. Wymagają zaangażowania i maksymalnego skupienia.
W Polsce pokutuje przekonanie, że tylko nieliczni zasługują na to, by nazywać się pisarzami. Reszta to autorzy. W „Gazecie Wyborczej” na początku 2014 roku ukazał się tekst, w którym grupa dziennikarzy stawia następującą tezę: „Rzemiosło w fachu pisarskim jest w Polsce uparcie deprecjonowane na rzecz poszukiwania wieszcza”. W artykule czytamy: „Wciąż jeszcze nie możemy się uporać z przekonaniem wbitym przez Mickiewiczowskiego bohatera w podświadomość, iż prawdziwy wieszcz jest ponad ludem i pozostaje przezeń niezrozumiany (…). Mentalnie tkwimy w paradygmacie głoszącym, że wielka literatura może być doceniona tylko przez garstkę intelektualistów znajdujących się na podobnych wyżynach jak sam autor”.
Nobliści piszą prostym językiem
Trzeba zauważyć, że różnimy się pod tym względem od reszty świata, która coraz rzadziej szuka wieszcza, a coraz częściej docenia rzetelne, świetnie napisane, dobre książki – jeśli nie z gatunku pop, to z tzw. literatury środka. Dwa ostatnie literackie Noble świadczą o tym bezsprzeczne. Kanadyjka Alice Munro (Nobel 2013) pisze prostym językiem. Opowiada o kobietach, ich uczuciach, psychice, wyborach, przed którymi stają. Francuz Patrick Modiano (Nobel 2014) też nie sili się na górnolotność, a jego powieści mają urok, wdzięk i niepowtarzalny klimat.
Wygląda na to, że również w Polsce przybywa osób zmęczonych podziałem na literaturę wielbioną przez krytyków i tę wybieraną przez czytelników. Portal Dzika Banda właśnie powołał do życia nową Nagrodę Literacką im. Henryka Sienkiewicza. Nagrodę otrzyma powieść, która jest popowa (dowolność gatunkowa: od fantastyki, grozy, przez kryminał po obyczaj), a przy tym prezentuje świetny poziom literacki. To pierwsze w naszym kraju wyróżnienie, które ma być przyznawane pisarzom cenionym nie tylko przez jurorów nagród literackich, ale także przez czytelników.
Ewa Podsiadły-Natorska
Co na to czytelnicy? Niewielu podzieliło entuzjazm krytyków. W portalu lubimyczytać.pl nie brakuje osób, które dały książce tylko jedną gwiazdkę (mniej nie można). „Jest to chyba najgorsza książka, z jaką przyszło mi mieć do czynienia”; „Totalny bełkot i bzdura”; „Mam wielki dylemat z panią Masłowską. Po przeczytaniu nadal nie wiem, czy to talent, czy badziewie totalne” – to tylko niektóre z wypowiedzi. Ale ci, którzy ocenili „Wojnę…” wysoko, piszą wprost: „Komu się ta książka nie spodobała, to najwyraźniej jej nie zrozumiał”.
Co autor miał na myśli?
Czy zatem faktycznie jest tak, że literatura doceniana, nagradzana i uważana za dobrą (tzw. literatura wysoka) musi być trudna w odbiorze, niezrozumiała dla zwykłych zjadaczy chleba? Posłużę się przykładem Magdaleny Tulli, która uważana jest za jedną z najwybitniejszych polskich pisarek. Jej „Sny i kamienie” spotkały się z bardzo przychylnym odbiorem krytyków literackich – porównywano je m.in. do prozy Brunona Schulza. Autorka za tę powieść otrzymała Nagrodę Fundacji im. Kościelskich.
Magdalena Tulli była kilkukrotnie nominowana do Nike, a jej książki przetłumaczono na wiele języków. Praktycznie każda jej publikacja spotyka się z uznaniem krytyków. Mimo to dla wielu Polaków proza Tulli pozostaje ciężkostrawna.
Jedna z użytkowniczek portalu lubimyczytać.pl tak pisze o „Snach i kamieniach”: „Fanfaronada. Paplanie (żeby nie użyć innego, brzydkiego słowa, też na P) o niczym. Nadawanie na siłę głębi natchnionemu bełkotowi. Symbole? Ach, tak, symbole, oczywiście, najlepiej zasłonić się symbolizmem, żeby ukryć niespójność i mętne treści. Jak ktoś się przyzna, że nie zrozumiał, to wyjdzie na przygłupa, więc wszyscy krzyczą i ekscytują się – jakie to mądre, jakie odkrywcze! Ja uważam, że utwór nie powinien wyjść poza szufladę autorki, ponieważ jest przejrzysty tylko dla niej”.
I jeszcze jedna opinia: „Na początku czytania byłam przerażona. A kiedy przeczytałam następujący fragment: >>Kto tylko powie jest drzewem, z miejsca pomyśli o maszynie, kto powie jest maszyną, pomyśli od razu o drzewie. Dlatego słowa jest drzewem i nie jest drzewem znaczą w istocie to samo<<, uznałam, że chyba jestem za głupia na czytanie tej książki, bo kompletnie nie zrozumiałam, co autor miał na myśli”.