Żyję za osiem złotych dziennie

Codziennie staczają bitwę o każdy kawałek chleba, zastanawiając się, jak to możliwe, że w XXI wieku cierpią biedę, głód i nędzę.
Żyję za osiem złotych dziennie
23.05.2009

Życie dało im w kość, bardzo poturbowało, wiele nauczyło. Już nie mają siły walczyć z przeciwnościami losu, godząc się na smutną rzeczywistość, w jakiej przyszło im żyć. Ich świat to dwa słowa – walka i przetrwanie. Codziennie staczają bitwę o każdy kawałek chleba, zastanawiając się, jak to możliwe, że w XXI wieku cierpią biedę, głód i nędzę.

34-letnia Sławka mieszka w jednej z podwarszawskich wsi, ale nie tam, gdzie wyprowadzają się gwiazdy i bogaci biznesmeni. Są tu dwa sklepy, jeden przystanek autobusowy i mała kapliczka, do której dwa razy w tygodniu przyjeżdża ksiądz z sąsiedniego kościoła. Sławka urodziła się w Warszawie, bo istniało niebezpieczeństwo, że jej matka nie donosi ciąży, ale całe życie spędziła właśnie tu. Do stolicy jeździ raz w miesiącu – odwiedza wtedy rynek i kupuje dzieciom drobiazgi na straganach u „Rusków”. Ja sama mówi, stara się być dobrą matką i nie narzeka, bo to i tak nie pomoże, pieniędzy nie przysporzy, a tylko energię zabierze. Ma kilka kur, kaczek i trochę pola, które musi oporządzić, a oprócz tego ugotować, wyprać, posprzątać i jeszcze po drodze odchować maluchy.

Mąż Sławki, Irek, nie żyje od dwóch lat. Pięć dni przed terminem porodu trzeciej córeczki miał atak serca. Praktycznie prosto ze szpitala, z płaczącym niemowlakiem na rękach, Sławka poszła na pogrzeb. Później było tylko gorzej. Gdy byli we dwójkę, jakoś wiązali koniec z końcem, bo Irek dorabiał na budowach, latem zbierał owoce, pomagał w okolicznych gospodarstwach. Mieli pięcioro dzieci, Sławka już nie chciała więcej i sama nie wie, jak to się stało, że znowu zaszła w ciążę, bo jak się zarzeka, używali zabezpieczeń. Irek jednak bardzo się cieszył, odmalował nawet kołyskę i powiedział, że jak się urodzi córka, to nazwą ją Marlenka. Sławka spełniła życzenie męża i codziennie prosi go o pomoc z góry.

„Nie mam wielkich wymagań, ale chciałabym dzieci wykarmić, książki jakieś kupić, ale najgorzej jest, jak przyjdzie zima. Nie ma czym domu opalić, dzieciaki ciągle chore chodzą, a średni to nawet do szpitala z zapaleniem płuc trafił. Ale jak my mamy wyżyć, jak ja mam 597,46 zł renty plus dodatki na dzieciaki, a jeszcze muszę płacić do banku kilkaset złotych miesięcznie, bo przed śmiercią mąż wziął kredyt na nawozy, jakieś maszyny do gospodarstwa kupił, a teraz ja z tym zostałam. Po opłaceniu telefonu i rachunków mam 1000 zł na cały miesiąc i jak tu obiad za to ugotować? Starsi chłopacy starają się jakoś pomóc, latem pomagają sąsiadom trochę przy polu, ale to niewiele, żeby odłożyć. A dzieciaki i o komputerze mówią, i Internecie, ale jak tu kupić coś, skoro nam ledwo na jedzenie starcza? Teraz będziemy mieli komunię Sylwii, więc znowu musiałam pieniędzy od brata pożyczyć, ale oddam, bo mój nastraszy, Radek, będzie miał w tym roku pracę na budowie na wakacje i obiecał, że spłaci. Tylko Bogu dziękuję, że mam takie dobre dzieciaki, robotne, pomocne są, dobrze, że im nie pstro w głowie i wyręczają matkę, ale nie chcę myśleć, co będzie, gdy reszta podrośnie. Dojazdy do szkoły, książki, ubrania. Już teraz córa z gimnazjum narzeka, że koleżanki komórki i ciuchy z Warszawy mają, a ona najgorzej ubrana chodzi. Ale skąd ja mam na to wszystko brać?”

W podobnej sytuacji, choć bez dzieci na utrzymaniu, jest Karolina, studentka medycyny, pochodząca z małego miasteczka na Podlasiu. Od początku wiedziała, że nie będzie jej łatwo utrzymać się w stolicy, bo jej rodzice nie są zamożnymi ludźmi i nie stać ich na pomaganie córce. Karolina jest jednak przekonana, że są z niej dumni – w końcu jako jedyna z rodziny studiuje i to na najlepszej uczelni medycznej w kraju. Niestety, nie zdają sobie sprawy, ile wyrzeczeń kosztuje ją codzienne życie i pogodzenie nauki z pracą. Karolina dostaje wprawdzie stypendium socjalne, ale kilkaset złotych miesięcznie nie starczyłoby jej na jedzenie, książki i dojazdy. W weekendy dorabia więc jako hostessa w supermarketach. Jak sama przyznaje, płacą jej tam bardzo mało, bo sześć - siedem złotych na godzinę. Żeby pracować na targach i bankietach, gdzie stawki osiągają kwotę nawet kilkuset złotych za dzień, trzeba być wysokim, a Karolina ma 160 cm wzrostu. W tygodniu chodzi więc na uczelnię, a piątkowe popołudnia, soboty i niedziele spędza na promocjach.

„Jest ciężko, czasami bardzo. Stoję w jednym miejscu, czasami po kilkanaście godzin dziennie, przy zimnej lodówce i z dwiema 15-minutowymi przerwami. Nikogo nie obchodzi, że muszę skorzystać z łazienki albo jestem głodna. Na razie jednak nie widzę dla siebie innej alternatywy, bo nie mogę podjąć pracy na cały etat, a moje studia nie pozwalają mi pracować w ciągu tygodnia. Zazdroszczę koleżankom, które są ekspedientkami w sklepach odzieżowych, bo lepiej tam płacą, praca jest przyjemniejsza, trochę inaczej się na nie patrzy. Hostess przy jogurtach ludzie nie lubią, patrzą z pobłażaniem, przez co jest mi trochę przykro, ale zawsze się pocieszam, że jeszcze kilka lat się pomęczę, a w przyszłości będę szanowaną panią chirurg. Teraz, owszem, nie jest kolorowo, inni młodzi ludzie bawią się, chodzą na imprezy, kupują świetne ciuchy, a mnie nawet nie stać na kawę w knajpie w centrum. Łącznie, jak dobrze pójdzie, mam 1000 zł na cały miesiąc, ale utrzymanie w Warszawie jest bardzo drogie. Opłaty, wynajęcie mieszkania, rata za laptop i bilety na pociąg – to wszystko kosztuje, więc na jedzenie zostaje mi dokładnie osiem złotych dziennie. Ratują mnie chyba tylko weki i zaprawy od mamy. Z tego, co przywożę z domu, udaje mi się zrobić trzy obiady w tygodniu, więc jakoś sobie radzę. I z niecierpliwością czekam na swoją pierwszą poważną pracę. W szpitalu”.

W przeciwieństwie do Karoliny, Jola i Marian nie mogą się pocieszać świetlaną przyszłością – wręcz przeciwnie - smutna, dojmująca rzeczywistość przytłacza ich, codziennie przypominając, że kolejny dzień będzie taki sam. Jola nigdy nie pracowała, zajmowała się wychowywaniem dzieci i prowadzeniem domu, a Marian pracował jako elektryk. Jak mówią, kiedyś były inne czasy i nawet z jednej pensji łatwiej było się utrzymać. Dzisiaj, gdy dzieci założyły swoje rodziny, a oni zostali sami z jedną emeryturą, jest im naprawdę ciężko. Nie mogą też liczyć na wsparcie pociech, bo syn mieszka w Anglii i dopiero zaczyna się tam urządzać, a córki mają swoje problemy. Ratuje ich tylko to, że mają własne mieszkanie na Żoliborzu i nie muszą niczego wynajmować, ale z drugiej strony brakuje im świeżego powietrza i porządnego wypoczynku. Kiedyś mieli działkę, ale gdy dzieci brały śluby, musieli ją sprzedać i wyprawić wesela. Dzisiaj całe lato spędzają w domu, wspominając czasy, gdy w wakacje dbali o swój mały ogródek za miastem. Nad morzem byli tylko raz, w górach dwa, jeszcze przed ślubem. Z niedowierzaniem słuchają wiadomości w radiu, że sytuacja polskich emerytów się poprawia i coraz częściej można ich spotkać na urlopach za granicą. Joli i Marianowi ledwo starcza do pierwszego, bo niemal połowę ich pensji pochłaniają leki. Ale pani domu ma na to swoje sposoby – wie, gdzie i kiedy kupować, żeby było taniej, unika małych, osiedlowych sklepików, a ubrania znajduje w lumpeksach. Niestety, o żadnych frykasach nie ma mowy – Jola nawet nie pamięta, kiedy ostatni raz kupiła sobie jakiś kosmetyk albo wybrała się do kina. Jak tłumaczy, nie stać jej na takie fanaberie:

„Pewnie, że czasami chcielibyśmy gdzieś wyjechać, mieszkanie wyremontować, kablówkę sobie założyć, ale z czego? Chociaż tak sobie myślę, że nawet gdybym miała więcej pieniędzy, to i tak wszystko oddałabym córkom, bo młodym to się też coś od życia należy. A jak widzę, jak oni ciułają i też się niczego dorobić nie mogą, to aż mi się serce kraja. W Polsce nie można mieć ani godnego życia, ani godnej starości. Każdy grosz trzeba obracać trzy razy, zanim się go wyda, a i tak człowiek żałuje, że sobie pół kilo truskawek kupił i ma wyrzuty sumienia, że dzieciakom na lody nie dał. Ale pocieszam się, że jesteśmy we dwójkę z mężem, to tak trochę łatwiej. Ale nie chcę wiedzieć, co będzie, jak któregoś zabraknie…”

Zobacz także:

Nastolatka urodziła na boisku!

Wokół tłoczyli się koledzy i koleżanki, którzy nagrywali wszystko na telefony komórkowe.

Polska powinna się wstydzić swojej służby zdrowia!

Najwięcej dzieci w Unii umiera w Polsce. Wszystkiemu winny jest słaby dostęp do opieki medycznej. Czy kolejne reformy zdrowia przyniosą wreszcie efekty, które odczują pacjenci?

Polecane wideo

Komentarze (563)
Ocena: 5 / 5
Anonim (Ocena: 5) 07.03.2012 20:13
* złotych dziennie to jest bardzo mało. jezeli mówimy tu o 8 złotych dziennie na kilka osób...Ja niestety ale jestem w bardzo podobnej sytuacji. Mimo zdrowych czystych chęci do zycia w uśmiechu i szczęściu nie potrafie sobie poradzić z tym co dzieje sie na codzień. z każdym dniem rosna długi które wsólnie z byłą zoną zaciagnelismy. Niestety zona uciekła i zostałem sam...musiałem sie wyprowadzić a długi niestety zostały na mojej głowie. Nie jest tego dużo ale kazdy dzień kiedy zastanawiam sie co będe jadł na śniadanie lub obiad doprowadza mnie do frustracji nerwów. Tak się stało ze dzięki temu moje zdrowie podupadło. zwiazane z depresją...siedze w domu i nie moge pracować bo nie myśle racjonalnie. Myśle o tym zeby ...ah zresztą.
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 30.01.2011 16:43
Szczerze mowiac osoba,ktora pisze ,ze ma 22 lata i za rok wychodzi za maz,wedlug mnie jest osoba malo powazna.Dziewczyno! super,ze sie chajtasz,ale nie pisz tego we wszystkich komentarzach,szcegolnie tam,gdzie ktos opisuje swije ciezkie przezycia i prosi o pomoc.Ty w tej sytuacji wyskakujesz ze swoja nowinka jak przyslowiowy "Filip z konopi".Dosyc!Zmeczylas wszystkich ta historia.Wyjdziesz za maz ?moje gratulacje,ale zmien sie ,nabierz troszke powagi,bo inaczej Twoje malzenstwo,moze wcale nie ukladac sie tak rozowo jak to sobie wyobrazasz,a gdy tak sie stanie i Ty bedziesz potrzebowala slow otuchy i pomocy,wierz mi,ze nie bedzie ci milo,spotykac w odpowiedzi,ze "mam 22 lata,wychodze za maz"Ciesz sie tym,ale prosze ,uszanuj z powaga sytuacje,o ktorych pisza ludzie,miej troszke szacunku.Pozdrawiam.
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 17.05.2010 12:58
a ja jestem w domu dziecka nie mam starych bo zgineli jak miałam 8 lat jestem żyduwką...
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 14.04.2010 16:50
Tutaj wpisz treść komentarza...
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 05.03.2010 01:59
„Papilocie! Mam 22 lata, za rok wyznaczoną datę ślubu.
zobacz odpowiedzi (3)

Polecane dla Ciebie