Nigdy bym nie pomyślała, że moje życie tak się ułoży. Niestety, sprawdziła się przestroga, że małżeństwo może tylko zaszkodzić miłości. Ja naprawdę kochałam swojego chłopaka, później narzeczonego i przez chwilę męża. Wszystko zaczęło się psuć zaraz po weselu i przysięgam, że nie z mojej winy. Jestem bardzo elastyczna, wiele zniosę, potrafię zadbać o drugiego człowieka. Ale on oczekiwał coraz więcej. Zbyt wiele. Kiedyś nawet się nie sprzeczaliśmy, a później awantury stały się naszą codziennością.
Nie wiem ile jeszcze czasu on by w tym trwał, gdybym sama nie złożyła pozwu. Dobrze to sobie wymyślił, bo związek nie miał już przyszłości, a za jego rozpad oficjalnie odpowiadam ja. On przecież tego nie chciał i próbował o nas walczyć… Już mniejsza o szczegóły. Mam 27 lat i jestem rozwódką. Nie jest to szczególnie fajna sytuacja, chociaż powoli się przyzwyczajam do tej myśli. Cały czas wierzę, że jeszcze nie jestem skreślona i odnajdę szczęście.
Byłoby to znacznie łatwiejsze, gdyby mój były zamknął ten rozdział i siedział cicho. On woli jednak opowiadać wszystkim, jaki to jest biedny, bo żona go zostawiła. Jeśli kiedyś znajdę sobie faceta, to pewnie się okaże, że to z nim go zdradzałam. Nie chcę się mścić, ale postanowiłam wymierzyć mu sprawiedliwość.
Zobacz również: LIST: „Na wesele wydałam grosze! Mrożone jedzenie, rozcieńczany alkohol, sztuczne kwiaty...”
fot. iStock
Jak to w polskiej tradycji bywa, koszty związane z weselem wzięli na siebie w całości moi rodzice. Jemu i jego rodzinie było to oczywiście na rękę. Chodzi o spore pieniądze, bo ok. 30 tysięcy złotych. Można powiedzieć, że była to ich inwestycja w nasz związek. A skoro się nie zwróciła, to przyszedł czas na rozliczenia. Kiedyś mama wspomniała o tym w nerwach, a ja to podchwyciłam. Myślę, że po tym co zrobił po rozwodzie (nie wspominając o fatalnym małżeństwie) należy mu się mała nauczka.
Zwróciliśmy się do niego oficjalnie z prośbą o rozliczenie tej sprawy, skoro już nic nas nie łączy. To znaczy, rodzice wystąpili o zwrot połowy poniesionych kosztów. Chcą od niego 15 tysięcy złotych. Zresztą, już mniejsza o to, od kogo. Może od niego, może od jego rodziców. Wszystko jedno, jak oni się dogadają. Prawda jest taka, że wesele było wspólne i nie może być tak, że spadło to tylko na moją rodzinę. Mnie oczernia, a rodzice cały czas spłacają tę imprezę.
Powtarzam - gdyby potrafił rozstać się z klasą i siedział cicho, to w życiu bym nie pozwoliła na taką akcję. Tylko, że on sam się o to prosi. Uraził mnie bardzo, a najbliżsi chcą mnie chronić. Wiem, że teraz będzie miał jeszcze więcej do gadania, ale jest mi już wszystko jedno.
Zobacz również: LIST: „Wydaliśmy 5 tys. na ślub, a w kopertach dostaliśmy 13! To było wesele roku!”
fot. iStock
Małżeństwo się zakończyło, więc czas na podsumowania i rozliczenia. Odda połowę, to moi rodzice spłacą kredyt. Ja zacznę nowe życie, a nad nimi nie będą już wisieć te długi. Nasze drogi rozejdą się już raz na zawsze i żadna sprawa nie będzie nas łączyć. Myślę, że facet z klasą powinien się zgodzić na takie rozwiązanie. Zwłaszcza, że to nie jest jakiś pierwszy lepszy biedak z ulicy. Zaraz po ślubie zmienił pracę i zarabia bardzo dobrze. W kilka miesięcy mógłby oddać wszystko co do grosza. Tym bardziej, że większą część pieniędzy, które dostaliśmy w prezencie od gości przeznaczył na własne zachcianki.
Rozwód był bez orzekania o winie, więc nawet za to ja musiałam zapłacić. Już naprawdę dosyć tej nierówności, bo wychodzi na to, że tylko ja i moja rodzina musimy ponosić koszty. On śpi spokojnie. Nie nazywam tego zemstą, ale to chyba dobry moment na wymierzenie sprawiedliwości. Związek, nawet nieudany, to dwie osoby. Na razie to ja płacę, ja jestem oczerniana, mnie się obwinia o rozstanie i tak dalej. On wyszedł z tego małżeństwa nie patrząc za siebie. Chyba czas mu o sobie przypomnieć.
Prośbę oczywiście wyśmiał i powiedział nawet moim rodzicom, że z taką pazernością jeszcze się nie spotkał. Całe szczęście, że tata go wtedy nie uderzył. Teraz trzeba to rozegrać inaczej i idziemy do sądu. Zaangażowałam już prawniczkę, która się tym zajmie. Ona twierdzi, że sprawa jest do wygrania.
Zobacz również: Drogie wesele oznacza szybki rozwód?
fot. iStock
Mamy wszystkie rachunki. Nawet z listy gości wynika, że jakieś 65 procent z nich to byli bliscy mojego męża. Nikt mi więc nie powie, że to mnie zamarzyła się wielka impreza, a on siedział cicho i w ogóle na tym nie skorzystał. Zdaję sobie sprawę, że czeka nas długa wojna. Myślę jednak, że warto. Przecież nie będę go oczerniała, tak jak on to robi. Nie zrobię mu fizycznej krzywdy. Jedyne co mogę zrobić, to pokazać, że akurat w tej sprawie to ja mam rację. On nie jest pewny siebie, ale zwyczajnie bezczelny. Śmieje nam się w twarz i pyta „co mi zrobicie?”.
Właśnie o to mi chodzi, żeby ten uśmieszek zniknął. Przyjdzie mu zapłacić kilkanaście tysięcy, to może otrzeźwieje. A może nawet zyskam w jego oczach? Niech się przekona, że jak się za coś biorę, to nie żartuję. Czekam niecierpliwie na wyrok, kiedy będę mogła podziwiać jego przegraną. Powtarzam, że nie chodzi o zemstę, ale rację i sprawiedliwość. Cieszę się, że rodzice postanowili mi w tym pomóc. Poza tym, ta kasa zwyczajnie im się należy.
Wspólny ślub, wspólne wesele, wspólne życie, wspólna porażka, to i rachunki też wspólne. Nie tylko moje i mojej rodziny. Myślę, że kobiety popełniają błąd tak łatwo sobie odpuszczając. Już nie wspomnę o tym absurdalnym zwyczaju, że rodzina panny młodej ma się spłukać, a druga strona nic nie musi...
Wioletta