Szanowna Redakcjo!
Na wstępie mego listu chciałabym zaznaczyć, że nie piszę dlatego, że coś od kogoś chcę, czy czegoś wymagam. Chciałabym się Wam tylko wygadać i pokazać, że małe problemy niektórych z Was są tak nieistotne w obliczu tragedii, która mnie spotkała. Mam 25 lat, czworo dzieci i żadnego dachu nad głową. Straciliśmy z Ryśkiem cały dorobek życia, woda zabrała nam wszystko! Nie wiem, co teraz z nami będzie, nie mamy upraw, nasze pola zamokły, a ze wszystkiego, co mieliśmy w domu udało się tylko uratować kredens z pamiątkami i telewizor. Cała reszta nie nadaje się do użytku, a my zostaliśmy tak jak staliśmy – w jednej parze butów.
Ludzie – co robić? Gdzie się podziać? Jak się odbudować? Od dwóch lat spłacaliśmy kredyt za remont domu, w którym mieszkaliśmy razem z teściami. Oni są już starszymi ludźmi, więc potrzebują spokoju i na stare lata takie coś ich spotkało! Wszystko pięknie odnowiliśmy, podzieliliśmy dom na dwie części, my mieliśmy górę i kawałek parteru, a rodzice Ryśka dwa pokoje przy kuchni. Żyło nam się skromnie, ale dobrze. Teściowie pomagali przy dzieciach i przy gospodarce, potrafili nas odciążyć. My w tym czasie mogliśmy zająć się ziemią, dostaliśmy nawet dofinansowania unijne… A teraz zostaliśmy z niczym – maszyny zalane, dom zawilgocony, a dzieci jeść wołają. Nie wiem, co z nami będzie, nie mamy szans na odszkodowanie, bo nie byliśmy ubezpieczeni, teraz mieszkamy kątem u rodziny. Ja z dwójką najmłodszych jestem u siostry w Opolu, Rysiek został z teściem na miejscu w domu, a teściowa z dwójką starszych mieszka u swojej matki w bloku. Jak jeszcze tak długo pociągniemy? Trzeba przecież się pozbierać, na nowo urządzić, ale za co, jak? Dwa miesiące temu urodziłam dziecko, muszę karmić, wychować, a nie dom odbudowywać.
Straciliśmy wszystko. Nie tylko pralkę, lodówkę i nowe meble, ale też nadzieje. Myślałam, że czekają nas lepsze czasy, że jakoś damy sobie radę, a teraz myślę, że chyba sobie nie poradzimy. Zaraz skończą nam się oszczędności i kto nam pomoże? Gdy sprawa przycichnie, wszyscy umyją ręce i znowu zostawią nas samym sobie. Jak więc żyć? Co powiedzieć dzieciom? Córki płaczą, bo nie mają ulubionych lalek, a rower naszego jedynego synka dosłownie utonął pod wodą na naszych oczach. Ale wtedy nie mogliśmy nic ratować. Myśleliśmy tylko o tym, aby ocalić siebie, dzieci i teściów. Teraz zostaliśmy z jednym telewizorem i pustym kontem… Nikt nam nie pomoże, możemy liczyć tylko na siebie i najbliższą rodzinę, nawet sąsiedzi nie pomogą, bo u nich taki sam dramat… Wszyscy płaczą, jest jedna wielka tragedia, nawet mężczyźni się rozklejają, bo woda pochłonęła ich ciężką, wieloletnią pracę.
Tam w Warszawie nikt o nas nie myśli, wszyscy mówią, ale to tylko dla nich sensacja na chwilę. Jak się coś innego wydarzy, zapomną o powodzianach… Tak na przykład trąbili, że choroby się zalęgną u nas, bo wszystko pogniło i się zaraz będzie rozprzestrzeniać. I owszem środki darmowe, ale trzeba samemu je przywieźć z sanepidu i jechać 200 km. A kto teraz ma do tego głowę, gdy trzeba ratować co się da? U nas się wszyscy sąsiedzi zmówili i syn Pana Romana, który jeździ na tirze, a nie mieszka u nas, nam przywiózł. Ale jak sobie inni radzą?
Polsko, kiedy w końcu się nami zainteresujesz?
Alina”
Na Wasze listy czekamy pod adresem redakcja (at)papilot.pl Gwarantujemy anonimowość.
Wasze listy: Życie w Polsce jest niesprawiedliwe!
DECYZJA NALEŻY DO CIEBIE: Czy zgodzić się na wyjazd 16-l3etniej córki z chłopakiem?