Tym razem z prośbą o pomoc w podjęciu decyzji zwróciła się do nas Lidia, która przez lata ukrywała przed swoimi dziećmi prawdę, że są adoptowane. Teraz, gdy dowiedziały się o tym przez przypadek, chcą szukać swojej biologicznej matki. Co powinna zrobić w tej sytuacji?
„Witam serdecznie Drogą Redakcję.
Na początku chciałabym Was bardzo prosić o opublikowanie tego listu, ponieważ chciałabym ułatwić sobie podjęcie tej trudnej decyzji. Nie chcę po raz kolejny słyszeć, że jestem sama sobie winna, bo to wiem. Liczę za to na konstruktywną pomoc.
Wszystkie kłopoty zaczęły się, gdy dowiedzieliśmy z mężem, że on nie może mieć dzieci. Byliśmy dwa lata po ślubie i cały nasz świat legł wtedy w gruzach. Marek powiedział mi wtedy, że nie będzie miał mi za złe, jeśli odejdę. Ja jednak za bardzo go kochałam i wiedziałam, że nie mogę tego zrobić. Od razu zaczęłam planować adopcję i już nie mogłam się doczekać, kiedy w naszym domu pojawi się dziecko. Zawsze marzyłam o córeczce, dlatego od razu nastawiłam się na adopcję dziewczynki. Gdy przyszliśmy pierwszy raz do ośrodka, od razu zaznaczyliśmy, że chcemy adoptować małego niemowlaka, nie więcej niż kilka miesięcy. Załatwiliśmy wszystkie formalności i nie mieliśmy żadnych problemów z otrzymaniem zgody na adopcję. W ośrodku powiedzieli nam nawet, że jesteśmy idealnymi kandydatami na rodziców.
Pamiętam ten dzień, gdy zadzwoniła do nas pani z ośrodka. Powiedziała, że ma dla nas ciekawą propozycję, ale zrozumie jeśli się nie zgodzimy. Gdy przyjechaliśmy na miejsce, okazało się, że jest para malutkich bliźniaków, których zrzekła się ich nastoletnia matka. Nie wiem dlaczego, ale od razu poczułam, że to jest właśnie to, na co czekałam. Gdy 2 miesiące później przywieźliśmy do domu nasze maluszki, nie mogłam uwierzyć we własne szczęście. Całe moje życie przewróciło się wtedy do góry nogami – zrezygnowałam z etatu w przychodni (jesteśmy lekarzami) i pracowałam tylko popołudniami, w prywatnym gabinecie. W tym czasie bliźniakami zajmowały się najszczęśliwsze pod słońcem babcie albo opiekunka. Tę dwójkę szkrabów pokochałam, tak jakby to były moje własne dzieci, mój mąż też. Już po kilku dniach czułam się tak, jakbym to ja je urodziła, a wcześniej nosiła w brzuchu.
Wszystko układało nam się wspaniale do momentu, gdy dzieci nie zaczęły mówić. Wtedy musieliśmy podjąć z mężem decyzję, czy mówić im o adopcji. Kupiliśmy na ten temat wiele książek, poradziliśmy się nawet znajomej psycholog, która wytłumaczyła nam, jak bezboleśnie wychowywać dziecko z myślą o tym, że jest adoptowane. Ja jednak nie chciałam tego robić – przecież to były moje maluszki i nie chciałam, aby coś zepsuło spokój naszej rodziny. Byliśmy przecież idealni – wszyscy mówili, że jesteśmy taką piękną, wspaniała rodziną. Adopcja tu nie pasowała.
Mój mąż uważał, że nie powinniśmy przed dziećmi ukrywać prawdy, bo i tak się dowiedzą. Ja się tego nie obawiałam. Myślałam, że skoro mieszkamy w dużym mieście i mało osób o tym wie, nie ma możliwości, aby ktoś odkrył przed nimi, jak jest naprawdę. Tak bardzo ich kochałam, że chciałam im oszczędzić cierpień. Teraz wiem, że moje myślenie było naiwne, ale to, co zrobiłam było podyktowane tylko miłością. Ostatecznie, mąż pozostawił mi wybór i ja zdecydowałam za nas oboje - nie mówić.
Wszystko układało nam się cudownie - dzieci rosły, poszły do szkoły, były bardzo zdolne, nie miał kłopotów z nauką, a wręcz przeciwnie – były prymusami. Gdy je adoptowałam, obawiałam się trochę tego, że może nie będą lubiły się uczyć, ale ich rodzice musieli mieć dobre geny. Byłam dumna z moich pociech i wydawało mi się, że nic nie zburzy naszej sielanki.
Aż do pewnej styczniowej soboty. Tego dnia moja najbliższa kuzynka wyprawiała imprezę urodzinową dla swojej córki. Na początku nie chciałam, żeby moje bliźniaki tam szły, bo dzieci kuzynki są bardzo nieposłuszne, a czasem nawet agresywne, ale po licznych prośbach uległam. Wcześniej zadzwoniłam jednak do kuzynki, poprosić ją, żeby pilnowała imprezy, bo z piętnastolatkami to nigdy nic nie wiadomo. Ona się na mnie bardzo oburzyła, powiedziała, że mam ją za gorszą, niedouczoną i się wywyższam tylko dlatego, że jestem lekarką. Tak naprawdę wiedziałam, że zawsze miała żal o to, że jej się nie powiodło – całe życie walczyła z mężem alkoholikiem i ciągle brakowało im pieniędzy. My jednak staraliśmy się z Markiem pomóc im, jak tylko mogliśmy, bo w dzieciństwie byłyśmy z Ewką jak siostry.
Mimo tej sprzeczki zawiozłam dzieciaki na urodziny i była to chyba najgorsza decyzja mojego życia. O ile gorszej nie podjęłam, kilkanaście lat wcześniej, nie mówiąc moim dzieciom prawdy o adopcji. Dzieciaki wróciły do domu taksówką, bardzo wcześnie, bo dwie godziny przed tym, jak byłam z nimi umówiona, że je odbiorę. Ala miała oczy pełne łez, a Tomek był oszalały ze wściekłości. Gdy weszli do domu, Ala zamknęła się w swoim pokoju, a Tomek wrzeszczał na mnie, histerycznie płacząc, że ich oszukałam i że są zwykłymi bękartami z domu dziecka, i że mogłam im o tym chociaż powiedzieć. Na koniec dodał, że mnie nienawidzi i nie chce mnie znać. Wiedziałam wtedy, że to Ewa zdradziła naszą tajemnicę, ale nawet nie czułam do niej żalu. Ważniejsze były dla mnie wtedy moje dzieci.
Od razu zadzwoniłam do męża i powiedziałam mu o tym, co się stało. On tylko rzucił krótkie „a nie mówiłem”. Po pół godzinie zjawił się w domu. Oboje postanowiliśmy nie zmuszać do niczego dzieci, dać się wypłakać, po prostu poczekać. Ala po dwóch dniach przyszła do mnie do sypialni, mocno się przytuliła i powiedziała, że i tak mnie kocha i że dziękuje, że ją przygarnęłam, i że gdyby nie my, pewnie siedziałaby teraz w jakimś okropnym domu dziecka. Na koniec dodała, że tylko ja jestem jej mamą i nikogo nie może tak nazwać, ale ma nadzieję, że nie będę zła, jeśli poszuka swojej biologicznej mamy. Te słowa zabolały bardziej niż cokolwiek innego. To ja byłam jej matką! Po co jej ta, która ją zostawiła? Nic jej wtedy nie odpowiedziałam, ale w głębi duszy aż wyłam z rozpaczy!
O wiele gorzej rzecz się miała jednak z Tomkiem. Był niespokojny, nie chciał ani ze mną, ani z mężem rozmawiać, zrezygnował z zajęć karate i w ogóle nie chodził do szkoły. Teraz, prawie dwa miesiące po całym tym wydarzeniu jest coraz gorzej. Mimo nalegań Ali, która już się ze wszystkim pogodziła, nie odzywa się do nas, zaczął popalać papierosy, jest niespokojny, mam wrażenie, że obudziła się w nim druga, nieznana mi natura. Nie wiem, co robić, nie karzemy go, bo czujemy się winni, że te wszystkie problemy są spowodowane przez nas.
Napisałam to wszystko, bo chciałabym wiedzieć, co robić, jaką decyzję podjąć. Czy pozwolić córce na szukanie biologicznych rodziców? Chciałabym ją uchronić przed rozczarowaniem, a z drugiej strony myślę, co jeśli pozna swoją matkę i... ją pokocha? Co zrobić z Tomkiem, jak go do siebie na nowo przekonać? Chciałabym cofnąć czas i uniknąć tego wszystkiego, bo moje życie jednego dnia się zawaliło. Do kuzynki się nie odzywam, cała ta sytuacja skłóciła nasze mamy, ale teraz to najmniej mnie obchodzi. Chcę ratować moje dzieci i siebie, bo nie ma nic ważniejszego niż one. I pisząc to wszystko, mam cichą nadzieję, że one kiedyś to przeczytają. I uwierzą, że zła decyzja, którą kiedyś podjęłam była troską o ich dobro.
Pozdrawiam Was.
Lidia”
Zobacz także: