"Piszę do was, bo chciałabym żeby ludzie uświadomili sobie jak ważne jest badanie się regularnie. Cztery i pół roku temu byłam jeszcze szczęśliwą matką trójki dzieci. Szesnastoletniej córki, drugiej jedenastoletniej i dziewięcioletniego syna. W tym samym czasie przyjechała do mnie do Kanady córka mojej przyjaciółki Marianna, która mieszka w Polsce. Byłam przygotowana na to, że spędzimy naprawdę wspaniałe wakacje. Czułam się szczęśliwa. Mój mąż był cudownym człowiekiem (przynajmniej tak mi się wydawało przez 20 - lat małżeństwa), a dzieci o jakich tylko może marzyć każdy rodzic. Pierwszy raz Julia (najstarsza córka) powiedziała mi, że boli ja ramie jeszcze przez przyjazdem Marianny. Zlekceważyłam to myśląc, że po prostu ścierpła jej ręka, bo źle spała. Ósmego lipca kiedy właśnie Mari przyjechała postanowiłam, że pojadę z córka do lekarza, bo ból się nasilał. Lekarz nie chciał za bardzo tłumaczyć co córce jest. Skierował mnie tylko do szpitala na badania. Kilka dni później dowiedziałam się, że Julia ma raka kości. Nie mogłam w to uwierzyć. Nie powiedziałam jej od razu.
Odwiedzałyśmy wielu specjalistów, bo nie chciałam wierzyć, że to co wszyscy mówili było prawdą. Niestety później musiałam przyjąć to do wiadomości i trzeba było poddać córkę leczeniu. dzieci niepokoiły się, a szczególnie Kasper. Mąż przyjął to po prostu do wiadomości. Zaczęła się chemioterapia, która niestety nie dawała rezultatów oprócz tego, że córka była coraz bardziej wyczerpana. Starałam się, aby Mari nie zauważyła co się dzieje, bo córka tak właśnie chciała. Moje dzieci wiedziały. Chciałam, żeby wszystko było jak dawniej. Julia spędzała tygodnie w szpitalu tylko w weekendy mogła być w domu choć też nie zawsze. Starałam się być zawsze przy niej przez co zdarzało mi się zaniedbywać resztę rodziny. Kornelia i Kasper nie mieli do mnie o to żalu, ale John miał zupełnie inne zdanie. Robił mi coraz częściej awantury. Był zazdrosny o to, że spędzam tyle czasu z córka w szpitalu. Ja sama tez czułam się nie w porządku, ale to nie miało znaczenia.
Marianna wyjechała choć czułam, że miała mieszane uczucia kiedy wyjeżdżała. Wiedziała, że coś jest nie tak. Następne dwa lata poszły szybko. Julia miała wiele przerzutów. Na płuco, potem znów, później na żebra i kręgosłup był tez tak wycieńczony, że jeździła już na wózku. Była wzorową uczennicą. Dostała się na wymarzona uczelnie. Nie była jednak w stanie tam uczęszczać. W ostatni dzień swojego życia leżała tylko. Pokazała mi też swój notes w którym miała napisane na co mam przeznaczyć jej pieniądze.
Było nam wszystkim strasznie trudno... Mimo, że minęło sporo czasu nie umiem pogodzić się ze śmiercią córki. Z mężem nadal jestem, ale myślę, że to kwestia czasu. Dlatego mówię to jeszcze raz. Proszę badajcie się, bo rak jest nieprzewidywalny..."
Miałyście podobne przeżycia? , a może zupełnie inne ? Piszcie do nas:[email protected]