mama… Dzisiaj to słowo zaczyna mieć dla mnie sens, bo sama urodziłam małą istotkę, cząstkę mnie, która na nowo dała mi wiarę w miłość i rodzinę. Choć nie wiem tak naprawdę, jaka powinna być mama, instynktownie czuję, że robię wszystko tak jak powinnam. Niezależnie od tego, co będzie, wiem jedno: nigdy mojej kruszynki nie zostawię, nigdy jej nie zawiodę. Zbyt dobrze wiem, jak bardzo boli odrzucenie matki.
Mimo że moi rodzice żyją do dzisiaj, ja czuję się sierotą. Długo nie mogłam znaleźć swojego miejsca na ziemi, po drodze popełniłam wiele błędów, ale niczego nie żałuję. Wiem, że nic bez przypadku się nie dzieje, ktoś na górze ma na nas plan. Zawsze w chwilach zwątpienia wiedziałam, że jestem częścią jakiejś machiny i kiedyś muszę w końcu odnaleźć szczęście.
Odnalazłam. Mam córeczkę, narzeczonego, dobrych przyjaciół i ukochaną babcię. To niedużo jak na 30-letnią kobietę ze sporym bagażem doświadczeń, wyrządzonych głupot i złych decyzji. A może jednak zbyt wiele jak na porzuconą niegdyś 5-latkę?
To był grudzień, może tydzień do wigilii. Moja mama miała wtedy 22 lata, tata 23. Młodzi gniewni. Na świat przyszłam zupełnie nie w porę. mama przywiozła mnie do dziadków, jak zwykle na weekend, kiedy chciała trochę poczuć się wolna. Do torby zapakowała mojego ulubionego misia i tabliczkę czekolady. Gdy nie zjawiła się po weekendzie, żałowałam, że tą czekoladę zjadłam. Przynajmniej miałabym jakąś pamiątkę po niej.
Wyjechała bez słowa. Najpierw do Szczecina, później do Niemiec. Słuch o niej zaginął, czasami pisała listy, nie dzwoniła. Rzadko przesyłała też pieniądze, bo ledwo wiązała koniec z końcem. Tak naprawdę nikt nie wiedział, co dokładnie się z nią dzieje. Dziadkowie błagali, by wróciła, ale ona się zakochała, chciała założyć nową rodzinę.
Tato nie rozpaczał. Tak naprawdę mógł teraz odejść bez wyrzutów sumienia. Po 2 latach ulotnił się na dobre, wyprowadził się z naszego miasta i widywał się ze mną 3 razy w roku – w wakacje, na wszystkich świętych i w wigilię.
Wychowała mnie babcia z dziadkiem. W liceum, gdy dziadek niespodziewanie umarł na atak serca, myślałam, że już się nie pozbieram. Życie zabrało mi kolejną osobę. Tym razem na zawsze, bo nie wiem dlaczego miałam czelność wyobrażać sobie, że rodzice kiedykolwiek po mnie wrócą. Oboje założyli nowe rodziny, zaczęli nowe Życie. Tam nie było miejsca dla niewygodnej przybłędy jaką byłam.
Takie osoby jak ja często źle kończą, wpadają w nałogi albo wiążą się z apodyktycznym partnerem. Książkowo. Mi się udało. I w momencie, gdy ułożyłam sobie Życie, uwierzyłam w końcu w to, że ktoś może mnie pokochać i nie odrzucić, otrzymałam telefon.
Mama – pierwszy raz po 15 latach zechciała się do mnie odezwać. Rozwiodła się, wraca do Polski. To było miesiąc temu, teraz zatrzymała się u mojej babci, a swojej matki. Podobno w ogóle ze sobą nie rozmawiają, ale babcia nie mogła wyrzucić własnej córki z domu.
Nie wiem jak spędzimy święta, nie wiem, czy chcę zasiąść do stołu z kobietą, która mnie tak dotkliwie skrzywdziła, odebrała mi całą wiarę w ludzką przyzwoitość.
Ona nalega na spotkanie, na wspólną wigilijną kolację. Oczekuje chyba przebaczenia, na które ja nie jestem gotowa. Z drugiej strony wiem, że babcia, która ciężko choruje odzyskałaby spokój, gdybyśmy się pogodziły, a rodzina, być może podczas jej ostatniej ziemskiej wigilii, była razem. W spokoju i radości. Jak to w święta.
Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą. Łatwo powiedzieć, zacytować, rzucić pusty frazes… W wigilię te słowa nabierają jednak prawdziwej magii. Czy przełamać się opłatkiem z mamą, która nigdy nie była mamą?
Kasia.
Na Wasze listy czekamy pod adresem redakcja(at)papilot.pl
Zobacz także: