Z kompleksem prowincji boryka się większość osób, które przyjeżdżają ze wsi czy małego miasteczka do większego miasta. Lęk, poczucie gorszości, niepewność, wyobcowanie – to tylko niektóre z uczuć, jakie towarzyszą im podczas pierwszych miesięcy w nowym miejscu. Często przypominają one prawdziwą walkę o przetrwanie, zwłaszcza jeśli ludzie wychowani z dala od gwaru metropolii trafiają na snobistyczne środowisko, podkreślające swoją przewagę w różnych życiowych kwestiach oraz patrzące z góry na `słoików`.
Co się dzieje w samolotach? Bulwersujące zdjęcia BEZ CENZURY
Podobne doświadczenie spotkało Magdę, która urodziła i wychowała się w niewielkiej, liczącej niecałe 300 osób wsi w województwie mazowieckim. Dwa lata temu dziewczyna zawitała do stolicy, aby rozpocząć naukę na jednej z najbardziej prestiżowych uczelni w całej Polsce – Uniwersytecie Warszawskim. Bardzo szybko przekonała się, że marzenia nie mają swojego odzwierciedlenia w rzeczywistości, która może przypominać prawdziwy koszmar.
Przekonajcie się, czego dotyczyły jej kompleksy.
Fot. Thinkstock
Niestety, ale miałam wiejski zasób słownictwa i mówiłam niepoprawnie gramatycznie. Wszyscy ciągle żartowali z mojego `zostało się`, `kukardek` oraz innych wyrażeń, do których wstydzę się przyznać nawet Wam na tym forum. Ale co ja poradzę – słowa przejmujemy od innych, rodziców, sąsiadów, członków społeczności. To nie jest kwestia głupoty czy braku kultury.
Fot. Thinkstock
W mojej wsi kursują co najwyżej autobusy. Kiedy po raz pierwszy przyjechałam do Warszawy, zobaczyłam tramwaje i metro. Kompletnie nie miałam pojęcia, na jakich zasadach kursuje to ostatnie, w ilu kierunkach jeździ – byłam kompletnie zielona. Teraz śmieję się z tego, ale wtedy wcale nie było mi do śmiechu. Gdy groziło mi spóźnienie, prosiłam o pomoc ludzi. Pamiętam, że jakiś staruszek spytał kiedyś, z jakiej choinki się urwałam, bo nie wiedziałam, do którego metra się wsiada, żeby dojechać na Kabaty.
Fot. Thinkstock
Książek nigdy nie lubiłam czytać. O filmie miałam blade pojęcie, bo w domu mieliśmy tylko kilkanaście kanałów telewizyjnych, komputer był cały czas okupowany przez innych domowników, więc rzadko kiedy miałam dostęp do Internetu. Kiedy już korzystałam z Sieci, to spędzałam czas na Facebooku, jak większość moich znajomych. Jeżeli chodzi o muzykę, wiele osób na wsi słucha disco polo. Mnie to nie odpowiadało. Tymczasem na studiach ciągle spotykałam się z różnymi nazwiskami artystów, których w ogóle nie kojarzyłam, ale nauczona doświadczeniem niektórych wpadek, nie odzywałam się.
Fot. Thinkstock
Ludzie, których poznałam na studiach, posługiwali się niezrozumiałym dla mnie językiem. Nie mam tu na myśli zwrotów językowych czy słów, chociaż na początku wydawało mi się, że to jest problemem. Chodziło jednak o podstawowe, znane wszystkim miejsca w stolicy. Na uczelni, kiedy rozmowy toczyły się przeważnie na temat zajęć i wykładowców – wiadomo, jak to bywa na początku, nie miałam problemów z dostosowaniem się do grupy. Jednak pewnego dnia po zajęciach ludzie zaczęli mówić o wspólnym piwie i ktoś krzyknął, żebyśmy spotkali się na patelni. Myślałam, że chodzi o jakiś rodzaj smażonego jedzenia i na głos spytałam, co to za przysmak. Do dziś pamiętam ten wybuch śmiechu…
Fot. Thinkstock
Przez całe życie kupowałam ubrania na bazarku, tylko sporadycznie nabywałam coś w sklepach. Oczywiście nie były to żadne markowe rzeczy. Ludzie, których spotykałam na uczelni, przypominali mi swoim wyglądem modeli i modelki. Nosili markowe buty, skórzane kurtki i mieli styl, o którym ja, ze swoim budżetem i `wyczuciem`, mogłam tylko pomarzyć. Nie komentowali co prawda mojego wyglądu, ale często czułam na sobie lustrujące spojrzenia i słyszałam wypowiadane szeptem, krytyczne uwagi.
Co Wy na to? Wy również macie kompleks pochodzenia?