Pewnie większość z Was potraktuje mnie jako wyrodną matkę po przeczytaniu tego listu. W komentarzach posypią się uwagi, że takie kobiety, jak ja, w ogóle nie powinny się rozmnażać i że powinna mnie spotkać kara, za to, co piszę. Może i macie rację… Czasami sama do siebie mam żal, że nie jestem matką Polką. Oczywiście kocham swojego syna, ale odkąd się urodził, z niczym nie daję sobie rady. To mnie dobija.
Maciuś przyszedł na świat 4 miesiące temu. Przez całą ciążę czułam się dobrze, jedynie na początku męczyły mnie mdłości. Pamiętam do dziś moment, kiedy pokazałam mężowi test ciążowy. Cieszył się strasznie i patrzył z niedowierzaniem na dwie kreski, bo o dziecko staraliśmy się tak naprawdę bardzo krótko. Nastawialiśmy się, że raczej nie pójdzie nam z tym tak łatwo. Oboje jesteśmy już po 30-tce, a teraz tyle się słyszy o trudnościach z zapłodnieniem.
Ciąża przytrafiła mi się w idealnym momencie, bo tydzień wcześniej straciłam pracę. Była redukcja etatów, padło na mnie. Pomyślałam, że teraz w spokoju będę mogła zająć się szykowaniem wyprawki, a potem zajmę się maluchem tyle czasu, ile będzie trzeba. Odchowam go i poszukam nowej pracy.
Muszę Wam powiedzieć, że zanim zaszłam w ciążę, marzyłam o dziecku. Miałam wybrane imię i dla dziewczynki, i dla chłopca, zanim jeszcze wyszłam za mąż. Zazdrościłam koleżankom, które były już matkami. Dla dwóch przyjaciółek organizowałam nawet baby shower. Wydawało mi się, że nie ma nic piękniejszego, niż noszenie dziecka pod sercem.
No a potem przyszedł na świat mój synek. Poród był dla mnie straszną traumą. Każda kobieta, która przez to przechodziła, wie o czym mówię. Nic przyjemnego. Pocieszałam się jednak, że niedługo o tym zapomnę. A przecież najważniejsze jest to, że Maciuś urodził się zdrowy.
Kiedy wróciliśmy do domu, byłam wykończona. Chciałam zamknąć się w pokoju sama i pospać. To oczywiście było niemożliwe, bo mały albo płakał, albo chciał jeść. Filip próbował go uspokajać, ale jakoś mu to nie wychodziło. Po tygodniu musiał zresztą wracać do pracy, a ja zostałam z dzieckiem sama.
Przez ostatnie 4 miesiące moje życie kręciło się wyłącznie wokół karmienia, pieluch i zgadywania, dlaczego mały płacze. Dzień zaczął mi się mylić z nocą. Jestem na nogach od świtu do nocy, rzadko kiedy udaje mi się przespać bez przerw dwie godziny pod rząd. Budzę się i obsesyjnie sprawdzam, czy mały oddycha, albo czy jest przykryty. Strasznie mnie to wykańcza.
Psuje się też między mną a Filipem. On chyba wyobrażał sobie, zresztą tak jak ja, że wychowanie dziecka jest prostsze i przyjemniejsze. W reklamach stęskniony mąż wraca z pracy do domu, a tam na niego czeka odstrojona żona z roześmianym niemowlakiem na rękach i z parującym talerzem zupy na stole. U nas wygląda to zupełnie inaczej. Filip zastaje w mieszkaniu stertę dziecięcych ubranek, walających się gdzie popadnie, nieumalowaną żonę w dresie, której nie udało się schudnąć po ciąży, wrzeszczące dziecko i parówki w lodówce, bo nie byłam w stanie ugotować normalnego obiadu. Nie ma się co dziwić, że coraz dłużej zostaje w pracy i coraz częściej umawia się z kolegami na piwo.
Najgorsze jest to, że ostatnio ciągle dopada mnie myśl, że lepiej nam było bez dziecka. Chyba żałuję, że zostałam matką. Nie dość, że jestem wykończona ciągłym skakaniem przy Maciusiu, to w dodatku nie dogaduję się z mężem. Kiedyś potrafiliśmy pół nocy przegadać o głupotach, a teraz rozmawiamy rzadko, w dodatku tylko o dziecku. Ja jestem wiecznie zmęczona, Filip zniecierpliwiony i tak w kółko.
Chciałabym wrócić do pracy, spędzić przynajmniej kilka godzin bez syna, ale Filip uważa, że jeszcze na to za wcześnie. Pewnie ma rację, choć pewnie byłby po mojej stronie, gdyby przyszło mu spędzić choćby jedną całą dobę sam na sam z dzieckiem.
Powiedzcie, czy Was też nachodziły czasem podobne myśli, czy tylko mnie coś się stało z głową po porodzie? Naprawdę jestem taką złą matką, skoro od czasu do czasu potrzebuję świętego spokoju? Gdybym tylko mogła cofnąć czas, chyba nie zachodziłabym już w ciążę…
Sylwia