Cześć!
Jestem uczennicą liceum, od niedawna pełnoletnią. To w mojej historii ma znaczenie, bo gdybym nie mogła o sobie decydować, to sprawy w ogóle by nie było. Na własną odpowiedzialność próbowałam wypisać się z lekcji religii, bo wcześniej rodzice nie chcieli się na to zgodzić. Nie chodzi o to, że są strasznie wierzący i im na tym zależało, bo nie są. Dla nich wiara też mogłaby w ogóle nie istnieć. Mimo wszystko się upierali, że nie przyłożą do tego ręki.
Próbowałam ich zrozumieć. Wiadomo, że najpierw się wściekłam, bo chciałam to zrobić już w pierwszej klasie szkoły średniej. Ale potem doszło do mnie, o co chodzi. Po prostu nie chcieli robić sobie, ani mnie problemów. Zachowali się jak większość Polaków, których Kościół mało interesuje, ale i tak żyją w jego cieniu. Bo taki kraj i inaczej się nie da. W pewnym sensie rozumiem, ale nie zrezygnowałam z tego pomysłu.
Było mówione – poczekaj do osiemnastki i zrobisz, co zechcesz. Zrobiłam i chyba nawet trochę żałuję...
Jestem pełnoletnia od lipca tego roku, czyli w nowym roku szkolnym mogę już o sobie decydować. Miało być to proste. Nie podpiszę zgody na uczestnictwo w religii, a jak to nie wystarczy, to jakoś inaczej się wypiszę. Poszłam z tym do wychowawczyni, bo przecież od takich spraw jest. Potraktowała mnie jak głupie dziecko, które nie wie, co robi. W ogóle nie chciała ze mną rozmawiać i już za to powinna zostać ukarana. Gdybym była dyrektorem szkoły, to bym jej dała naganę.
Rozmowa z nią skończyła się na niczym, więc następnego dnia miałam to załatwić z dyrektorką. Tylko zanim to się stało, to nauczycielka zrobiła z tego wielką aferę! Poczułam się w jakiś sposób zdradzona, bo kim ona jest, żeby rozmawiać na mój temat z innymi? Tego samego dnia mieliśmy pierwszą godzinę wychowawczą, oczywiście na temat religii... Ona powiedziała klasie, że „jedna z waszych koleżanek chce się wypisać, więc spróbujcie ją przekonać, że to nie jest najlepszy pomysł”.
Po chwili wszyscy się na mnie gapili. Jeden chłopak powiedział głośno, że „uległam modzie”...
To było straszne. Poszłam porozmawiać z nią na osobności, a ta powiedziała wszystkim. Jak ktoś jeszcze nie wiedział, że chcę się wypisać, to właśnie się dowiedział. Kilku osobom o tym mówiłam, więc potem już wszyscy na mnie patrzyli. Tylko jedna koleżanka zaczęła mnie bronić. Mówiła, że to jest prywatna sprawa i reszcie nic do tego. Potem jej za to podziękowałam. Ale to nie koniec, bo zaczęły się dziać inne dziwne rzeczy.
Zaraz po lekcji dopadła mnie dyrektorka, z którą miałam się spotkać następnego dnia. Wiadomo, że to sprawka wychowawczyni. Wzięła mnie na osobności, ale nie za bardzo miała czas rozmawiać. To po co tam przylazła?! Powiedziała tylko, żebym nie robiła sobie i innym problemu, jakoś wytrzymam na tej religii. Zatkało mnie. To już były szykany.
Myślicie, że to koniec? Oczywiście, że nie. Jak wróciłam do domu i rodzice przyszli z pracy, to okazało się, że mama już miała telefon w tej sprawie!
To było jakieś szaleństwo. Nagle wszyscy się na mnie rzucili, chociaż podobno mam prawo o sobie decydować. Wątpię, żeby w jakiejś innej sprawie była taka sama afera. Wyszło na to, że szkoła boi się księży i nie chce żadnemu podpadać. Wszyscy uczniowie mają chodzić na religię, bo tak sobie wymyślono. Co z tego, że prawo jest inne i nie powinni się do tego mieszać.
Rodzice awantury mi nie zrobili, bo nie było o co. Mama tylko stwierdziła, że mnie uprzedzała. Miała trochę racji, ale ja jestem zbyt uparta, żeby tak się po prostu poddać. Jak nic nie zrobię, to ludzie mnie jeszcze bardziej wyśmieją. Groziła, że się wypisze, ale dała się przekonać, pewnie ze strachu. Nie zrezygnowałam z wizyty u dyrektorki następnego dnia.
Wiecie jakimi słowami mnie przywitała? „To ty dalej swoje? Myślałam, że przemyślisz sprawę”. Zagotowało się we mnie.
Dla niej „przemyślenie sprawy” to jest presja jej samej, wychowawczyni, kolegów z klasy i jeszcze rodziców. Chciała zrobić ze mnie debila, który nie wie czego chce. Przeliczyła się, bo ja nie miałam zamiaru się poddać. Powtórzyłam, że wypisuję się z religii. Mogę podpisać cokolwiek, byle nie chodzić na te zajęcia. Znowu mnie wypytywała, po co mi to, że co mi szkodzi, dlaczego tak się boję księdza. Ona w ogóle nie rozumiała o czym ja mówię.
Nawet mi zaczęła grozić, że wyląduję na ten czas w bibliotece, bo z etyką będzie problem. Tylko 2 osoby do tej pory się wypisały z religii, a dla takiej garstki nowego przedmiotu nie zorganizuje. Ta rozmowa nie miała sensu, więc jej powiedziałam, że zapytam się w kuratorium, jak to ma wyglądać. Widziałam, że się przestraszyła. Pewnie się zdziwiła, że w ogóle wiem o istnieniu takiej instytucji.
„Podpisz tu i idź już” - tylko tyle usłyszałam.
Dalej nie wiem na czym stoję, bo w tym tygodniu już raz naprawdę trafiłam do biblioteki. Siedziałam tam z trzema osobami, ziewaliśmy, przeglądaliśmy gazety i tak wyglądała ta etyka, która podobno jest prawem każdego ucznia. Część klasy się ode mnie odwróciła. Dziwne to, bo kto by pomyślał, że tacy wierzący. Niech się zajmą sobą. Już się bałam rozmawiać z dyrektorką, więc napisałam do niej maila z pytaniem o etykę. Nawet mi nie odpisała.
Źle się z tym czuję. Gdybym wiedziała, że potraktują mnie jak śmiecia, to chyba bym wolała siedzieć na religii. Nie żałuję, że nie dałam się złamać, ale ile można tak bez sensu siedzieć? Ta sprawa zaczyna coraz bardziej śmierdzieć i chyba naprawdę pójdę z tym do kuratorium.
I tak właśnie wygląda ta słynna polska świecka szkoła... Świecka jest do czasu, kiedy chodzisz na religię.
Iga