Witajcie!
Jako doświadczona panna młoda chciałabym napisać kilka słów o ślubie i weselu. Kiedy planowałam ten dzień, byłam mocno zdenerwowana. Nie wiedziałam od czego zacząć, a co najważniejsze, czy udźwigniemy to finansowo. Sala, jedzenie, zespół, fotograf, stroje – można tak wyliczać i wyliczać, a każda kolejna pozycja to kolejne tysiące złotych. My mogliśmy liczyć tylko w połowie na rodziców, a reszta była na naszej głowie. Zapowiadało się na to, że wejdziemy na nową drogę życia z długami.
Pierwsze rozmowy nie nastrajały zbyt optymistycznie. Właściciele sali, kucharki, muzycy i inni chcieli od nas wyciągnąć jak najwięcej pieniędzy. To śmieszne, że sam wynajem parkietu z kilkoma stołami kosztuje taki majątek. Gdybym nie powiedziała, że chodzi o ślub, a spotkanie rodzinne, to pewnie byłoby o połowę taniej. I tak na każdym kroku, bo para młoda nie ma wyjścia – musi przepłacać za wszystko, tylko dlatego, że chodzi o wesele. Wstrzymaliśmy się z większością rzeczy. Na szczęście.
Wtedy postanowiliśmy, że nie damy się wykorzystać. Niech sobie nie myślą, że można nas z tej okazji okradać. Bardzo dobrze na tym wyszliśmy.
Łatwo nie było z naszymi ubraniami. Skoro już postanowiliśmy maksymalnie oszczędzać i nie pakować się w pożyczki, to niewiele nam zostało. Budżet miał się zamknąć w maksymalnie 8 tysiącach. Wtedy pojawiła się mama ze swoją suknią i o dziwo, pasowała. Na dodatek to wspaniała sprawa, bo kolejne pokolenie w tej samej kreacji. Jestem z tego pomysłu bardzo zadowolona. Niektórzy płakali ze wzruszenia, bo kiedyś widzieli w niej moją mamę. Niestety, teść nie zostawił sobie garnituru po swoim ślubie.
Dlatego dla męża trzeba było coś kupić. Miał garnitur, który nie był starszy, niż kilka miesięcy, ale nie wyglądał na ślubny. Zastanawialiśmy się, czy pójść do wypasionego salonu, czy może uderzyć w coś tańszego... Wylądowaliśmy na targowisku i tam kupiliśmy świetny zestaw za 300 zł! A nie za 3 tysiące, jak niektóry płacą w znanych firmach. Ja potrzebowałam tylko buty i bieliznę... Razem wydaliśmy na kreacje ślubne 450 zł, w tym on 300.
5 tysięcy!!! To nie jest żart. Za wszystko nie zapłaciliśmy więcej, niż 5 tysięcy. Wesele wyszło wspaniale. Okazuje się, że muzyka z taśmy może rozruszać ludzi, a do wykwintnej kolacji nie trzeba wynajmować wybitnych szefów kuchni. Im starsza pani, tym lepszy smak. Przysięgam, że nie było tego widać.
Goście byli przekonani, że to droga impreza. Jedyne, czego mogę żałować, to brak profesjonalnej sesji zdjęciowej, ale to nadrobimy, jak jeszcze trochę zaoszczędzimy. Ciuchy mamy, więc wystarczy się przebrać i będzie.
Może to dziwnie zabrzmieć, ale nie liczyliśmy na to, że wesele nawet się zwróci, a co dopiero, że na nim zarobimy.
Oczywiście nie chodzi o to, żeby zarabiać na własnym ślubie, ale tak to właśnie wyszło. Wydaliśmy 5 tysięcy, w kopertach otrzymaliśmy 13 i jesteśmy do przodu. Nie dość, że nie zostaliśmy z długami, to możemy sobie jeszcze pozwolić na fajną podróż poślubną. Zachęcam wszystkich do takiej oszczędności. Tego naprawdę nie musi być widać. Moi goście byli przekonani, że wydaliśmy tyle, co wszyscy. Nie widzieli większej różnicy.
Lepiej za pieniądze które dostaje się w prezencie, spełniać swoje marzenia, a nie pokrywać długi! Jesteśmy dobrym przykładem na to, że da się. I wcale nie ma wstydu. Było pięknie.
Jolanta
Przysięgam – nie wyglądaliśmy źle. Wszystko wyszło bardzo elegancko. Nie zamieniłabym sukni mamy nawet na najdroższą kieckę prosto od projektanta.
Z wydatków został jeszcze ksiądz. Nie widzieliśmy, ile się daje, więc zapytaliśmy prosto z mostu. On powiedział, że jeśli spróbujemy mu cokolwiek wcisnąć, to on sprowadzi na nas klątwę. Taki dowcipniś. Faktycznie nie wziął ani grosza. A tyle złego mówi się o duchownych! Organiście wystarczyło 100 zł. Drugie tyle na kwiaty i jakieś tam ozdoby w kościele. Wszystko wskazywało na to, że wydamy minimum 20 tysięcy, a wiecie ile tego wyszło?
Mój mąż z minuty na minuty zmienił nastawienie. Poinformował właścicieli sali, że nie jesteśmy zainteresowani. Szczęki im opadły, bo potrzebowali tylko tego terminu, żeby interes się kręcił tydzień w tydzień przez całe wakacje. A tu znowu trzeba będzie kogoś szukać i go naciągać... Ale nie było dyskusji – za takie pieniądze to rozbój w biały dzień. Nie trzeba było długo czekać, bo po chwili właściciel zadzwonił i zaproponował bardzo niską cenę. Na to już mogliśmy już sobie pozwolić.
To jest nowy obiekt wybudowany niedaleko ogrodu miejskiego. Jest kuchnia, parkiet, stoły i tyle. Wystarczy. Wstyd mi o tym mówić, ale za trzy dni (od piątku do niedzieli) zapłaciliśmy 700 zł. Chyba drożej wyszły wszystkie media, które zużyliśmy przy gotowaniu, oświetleniu itd. No, ale dla nas lepiej. Z gotowaniem był największy problem, bo zawsze najdroższa sprawa. Wynajęcie ludzi i zakup towaru może kosztować bardzo dużo.
Wtedy jak z nieba spadła nam przyjaciółka mojej babci. Starsza, ale żwawa kobieta. Zaprosiła do współpracy swoje koleżanki i zrobiły przyjęcie roku!
Nie żartuję. Wszyscy dopytywali się, którą restaurację zaangażowaliśmy. A to proste panie, które nie chciały wziąć więcej, niż 500 zł... Towar to już ok. 3 tysięcy, ale wliczam w to alkohol. Zresztą, udało mi się kupić sporo rzeczy w hurtowych cenach, bo siostra pracuje w takim miejscu. Bałam się, że nie wystarczy dla 80 osób, ale jeszcze zostało. Na odchodne każdy dostał jeszcze upominek. Jedzenia i picia było naprawdę powyżej czoła. No, ale inaczej się nie da i na szczęście nic się nie zmarnowało.
Nie zdecydowaliśmy się na zespół, bo muzycy strasznie się cenią. Zespół, o którym nikt wcześniej nie słyszał, wymaga nawet 3 tysięcy za występ. To by prawie podwoiło koszty wesela. Wynajęłam do tego młodszych kuzynów, którzy przynieśli sprzęt i sami zajęli się puszczaniem muzyki. Ludzie prosili, co chcą usłyszeć i zabawa była bardzo fajna.
Nic nie kosztowała mnie też obsługa na sali, bo tym zajmowała się moja siostra z mamą i teściową. Nie przemęczały się. Wystarczyło raz na jakiś czas przejść i zapytać, co kto potrzebuje..