Szanowna Redakcjo!
Piszę ten list, bo liczę na odzew dziewcząt w podobnym wieku. Może pomogą mi zrozumieć moją córkę, która z roku na rok coraz bardziej mnie rozczarowuje. Czy mam wobec niej zbyt wysokie wymagania? Szczerze wątpię. Nie liczę na to, że będzie najpiękniejsza i najwybitniejsza. Chciałabym, żeby była „jakaś”, a całe jej dotychczasowe życie to zupełna nijakość. Nic jej się nie chce, w ogóle się nie stara, ciągle ma pecha. Albo to nie pech, ale jej celowe działanie... Chciałabym być z niej wreszcie dumna, tak jak są rodzice innych dzieci.
Wszystko zaczęło się 20 lat temu, kiedy przyszła na świat. Badania potwierdzały, że jest zdrowa, silna i nie będzie żadnych problemów. Okazało się, że poród był prawdziwą męczarnią, a w czasie pierwszego badania nie dostała 10 możliwych punktów, ale 6. Strasznie się bałam, że to oznacza coś złego, ale jakoś się z tego wywinęła. Nie na długo, bo pierwszych kilka lat to były ciągłe choroby, przeziębienia, ataki alergii. Chodzenie od lekarza do lekarza, moje urlopy itd. Urodziła się słaba i taka pozostała.
Miałam nadzieję, że chociaż nadrobi jakimś talentem lub wybitnymi umiejętnościami, ale też się rozczarowałam. Nigdy mnie jakoś specjalnie pozytywnie nie zaskoczyła. Tak jest do dzisiaj.
Bo o czym ja bym mogła im powiedzieć? U studiach, na które nie poszła? O pracy, na którą przecież jest zbyt leniwa? O chłopaku, którego nikt jeszcze nie widział? A może o jej niesamowitym powodzeniu? Ona ma 20-lat, a w tym wieku powinno się zwracać uwagę na swój wygląd. Nic z tego, kompletnie niczym się nie wyróżnia.
Z bólem serca muszę stwierdzić, że jestem nią bardzo rozczarowana. Nie tego oczekiwałam po moim jedynym dziecku, ukochanej córeczce. Czas mija, a ona w ogóle się nie zmienia. Kocham ją, bo kocha się mimo wszystko, ale nie mam dobrych przeczuć co do jej przyszłości. Sama już sobie odpuściłam i o nic jej już nie proszę. Myślałam, że wtedy spróbuje stanąć na własnych nogach. Bez skutku.
Piszę o tym wszystkim, bo chciałabym zrozumieć. Może lepiej zrozumiecie 20-latkę, niż ja, jej własna matka...
Barbara
Wystarczy wspomnieć o tym, co działo się w podstawówce. Wszystkie dzieci były mniej więcej na tym samym poziomie. Zaangażowane, czasami niesforne, ale lubiące się uczyć. Ona nienawidziła książeczek i zadań. Jeśli ktoś w tym wieku kończy rok szkolny ze świadectwem, na którym są tróje, to coś jest na rzeczy. To też jej pozostało. Najgorzej było w gimnazjum, kiedy do problemów z nauką dołączyły konflikty z rówieśnikami. Stała się ofiarą klasową i chociaż trudno mi to mówić, chyba na własne życzenie.
Nie miała znajomych nawet w szkole, nie mówiąc o tych z podwórka. Po lekcjach przychodziła wściekła, bo znowu zawaliła jakiś przedmiot, albo ktoś ją znowu wyśmiał. Próbowałam ją wspierać, zaangażowałam pedagoga szkolnego, ale nic z tego. Nie chciało jej się gadać i było dobrze tak, jak było.
Co ciekawe, w ogóle nie zauważałam w niej dziewczęcości. Mogła ubrać się w cokolwiek, bo miała to gdzieś. Koleżanki buszowały po sklepach, bo chciały wyglądać modnie, zaczynały się malować, a jej wystarczyły stare trampki i rozciągnięty sweter. Z jednej strony, to dobrze, bo nie była próżna, ale to się na niej zemściło.
Stanęło na tym, że od czasu matury siedzi bezczynnie w domu i kompletnie niczym się nie zajmuje. Na co czeka? Nie mam pojęcia, bo kiedy chcę z nią o tym porozmawiać, wtedy stwierdza, że „nie ma do tego głowy”. I chyba już nie będzie miała!
Moja córka chyba nic w życiu nie osiągnie. Skończy ze średnim wykształceniem, bez żadnych perspektyw. Nie mówię, że bez studiów nie da się nic robić. Oczywiście, że to możliwe. Ale trzeba mieć jakieś zainteresowania i wizję. Jej jest wszystko jedno. Proponowałam jej szkołę policealną, kursy, cokolwiek. Bez reakcji. Siedzi nam dalej na głowie, tak samo niesamodzielna jak 10 lat temu. Chętnie bym ją wyrzuciła z domu i kazała się ogarnąć, ale nie mam sumienia. Ciekawe, jak długo to jeszcze wytrzymam...
Wiadomo, że w gronie rówieśników nie miała łatwego życia. Była bardzo średnią, jeśli nie słabą uczennicą, nie wyróżniała się urodą, ani ubraniami, nie lubiła z nikim rozmawiać, uwielbiała za to przesiadywać w domu. Do końca gimnazjum nie zauważyłam, żeby miała chociaż jedną prawdziwą przyjaciółkę. Nikogo nie zapraszała do domu, ani sama nigdzie nie chodziła. Kiedy odprowadzałam ją, albo odbierałam z wycieczki szkolnej, to wszyscy koledzy z klasy trzymali się w grupkach, głośno śmiali, a ona stała gdzieś na uboczu z opuszczoną głową. To wiele o niej mówi.
Tu nie chodzi tylko o jej nieśmiałość. Czasami udowadniała, że potrafi się przełamać. Bardziej o to, że na niczym jej tak naprawdę nie zależało. Miała jeden cel – wyjść z domu, jakoś przeżyć dzień i wrócić. Żadnych zainteresowań, znajomych, zorganizowanego czasu wolnego. Próbowałam jej przemówić do rozumu, w coś zaangażować, zachęcić. Niewiele to dawało. Dalej była słabym w szkole przeciętniakiem. Przykro mi to mówić, ale pozbawionym osobowości.
Szukałam pomocy u psychologa, ale niczego nie stwierdził. Usłyszałam, że wkrótce powinien nastąpić przełom. Ona się przełamie i zacznie żyć, jak wszystkie jej koleżanki. Trzeba tylko cierpliwości.
Tak samo nijako jest w kwestii jej życia uczuciowego. Tego po prostu nie ma. Nigdy nie miała bliższego kolegi, a co dopiero mówić o chłopaku z prawdziwego zdarzenia. Mówi, że ją to nie interesuje, bo chłopcy są głupi. Moim zdaniem tak się długo nie da. Gdyby pokochała kogoś z wzajemnością, to może zaczęłaby się wreszcie starać. Sama z siebie nie znajduje ochoty na nic, a mnie przecież nie będzie imponować. Głupia matka i tak zapewni jej wszystko, co trzeba.
Jak widzicie, tu nie chodzi o moje chore ambicje i nierealne oczekiwania. Chciałabym, aby moja córka była chociaż trochę podobna do swoich rówieśnic. Ale nie – jest najgorsza i sprawia największe problemy. Wstyd mi nawet o niej rozmawiać, kiedy znajomi pytają.
Czekam na to od 20 lat, czyli od momentu, kiedy się urodziła. Do tej pory jest ciągle tak samo. W jej życiu nie dzieje się kompletnie nic. A ostatnie 2 lata to już w ogóle pasmo nieszczęść. Zaczęło się od przygotowań do matury, kiedy stwierdziła, że raczej jej się nie chce zdawać w tym roku. Rozważała podejście do egzaminów w innym terminie! Która rozgarnięta 19-latka by coś takiego wymyśliła? Wtedy wkroczyłam i po prostu ją do tego zmusiłam. Czułam, że trzeba ją brutalnie wypchnąć z tego marazmu i kiedyś mi za to podziękuje. Na niewiele się to zdało, bo córka niestety nie błysnęła.
Wybrała tylko wymagane przedmioty, nie siliła się na nic wielkiego, byle zdać. Nawet to się jej nie udało, bo oblała z matematyki, a z pozostałych dostała naprawdę marny wynik. Matmę poprawiła, ale o studiach nie było w ogóle mowy. Wtedy postawiłam przed nią kolejne wyzwanie. Idź na studia zaoczne i znajdź pracę. Dasz radę, a przynajmniej nie zmarnujesz czasu. Powiedziała, że na studia od biedy może iść, ale jeśli za nie zapłacę. Do pracy się nie nadaje.