Szanowna Redakcjo...
Kiedy to piszę, wszyscy życzą sobie wszystkiego najlepszego. Święta, Nowy Rok, mnóstwo uśmiechu, rodzinne spotkania... Jeszcze rok temu uwielbiałam ten czas. Byliśmy wszyscy razem. Rodzice, brat, ja i cała reszta rodziny. Pamiętam, że przy stole pękaliśmy z przejedzenia i ze śmiechu. I tak było zawsze, bo staraliśmy się trzymać razem i naprawdę lubiliśmy swoje towarzystwo. Dzisiaj mogę tylko to wspominać i zazdrościć innym. Wszystko się zmieniło i jakoś nie potrafię sobie z tym poradzić. Dlatego chciałabym przekazać Czytelniczkom jedną rzecz – cieszcie się z tego, co macie i doceniajcie swoich bliskich. Niektórych może kiedyś zabraknąć.
Najgorsze jest to, że nie za bardzo mam z kim o tym rozmawiać. W rodzinie próbujemy się z tym uporać, ale to są wciąż zbyt duże emocje. Kończy się na strasznym płaczu i obwinianiu całego świata. Lepiej udawać, że nic się nie stało. Z przyjaciółmi to też niemożliwe. Nie chcę im psuć humoru swoimi problemami. Boję się też, że strasznie się rozkleję i rozwali się wszystko, co próbowałam jakoś skleić przez te miesiące. To będą pierwsze Święta bez mojego młodszego brata. Nie mogę się z tym pogodzić.
Nie potrafię tego zmienić. Przecież nie powiem rodzicom, żeby dali spokój, bo te łzy nic nikomu nie dadzą. Powinni wziąć się w garść, bo ja tu jeszcze jestem, a Kamilowi nic już nie pomoże. Pomyśleli by pewnie, że chcę o nim zapomnieć i martwię się tylko o siebie. To nie jest tak! Ale ja naprawdę żyję tu i teraz, z taką rodziną, w takich warunkach, a coraz częściej zastanawiam się, czy to w ogóle ma sens. Czy nie powinnam odejść razem z nim. Przynajmniej miałabym święty spokój. Sama cierpię, ale próbuję myśleć też o innych rzeczach. Oni skupili się tylko na cierpieniu, którego nie potrafią z siebie wylać. Ten dom zaraz eksploduje od tych emocji.
Zastanawiam się, jak to będzie wyglądało za rok... Jeśli nic się nie zmieni, to będzie oznaczało, że nie udźwignęliśmy tego ciężaru. Wszystko na to wskazuje. W końcu już zawsze wszystko będzie kojarzyło nam się z Kamilem. A jego nie ma, odszedł niesprawiedliwie, nie zasłużył na to. I my też nie zasłużyliśmy na taką stratę... Wylądujemy w wariatkowie i tak to się skończy.
Musiałam się wygadać, chociaż w ten sposób. Rodzice duszą to w sobie i jest coraz gorzej, więc może mnie to pomoże? Ale tu nie chodzi tylko o mnie. Chciałabym przekazać wszystkim, żeby docenili swoich bliskich, póki jeszcze są obok nas. Lepiej zapomnieć o przykrych sytuacjach, bo nikt lepszy nam się nigdy nie przydarzy. Bez rodziny, a nawet jednego jej członka, naprawdę można oszaleć.
Jestem jeszcze młoda, ale modlę się o to, żebym znalazła siłę. Żebym potrafiła sama się otrząsnąć i potrząsnąć rodzicami. Powinniśmy żyć dalej normalnie. Dla Kamila.
Lidia
Nie udało się. Rodzice robili wszystko. Wydawało się, że mamy jeszcze sporo czasu. Można próbować w innych klinikach, nowych terapii i jakoś to zwalczymy. Kiedy mama o tym mówiła, aż zaczęłam w to wierzyć. Widziałam w niej siłę, więc mnie przekonała. Po wszystkim pamiętam, że mnie przepraszała. Za kłamstwo. Stwierdziła, że mnie okłamała. Że okłamywała wszystkich i samą siebie. Jeśli było coraz gorzej, ona widziała to na odwrót. Nie dziwię jej się, bo sama nie potrafiłam przyjąć tego do wiadomości. Kamil zmarł w nocy 6 czerwca. 4 dni przed swoimi urodzinami. Ponad 6 miesięcy przed tymi Świętami... Już nie krząta się po domu i nie podjada w kuchni farszu do pierogów i maku do ciasta. Nikt tego nie robi, bo mama nie ma siły na takie rzeczy. To przywołałoby jeszcze więcej wspomnień.
Ale jakoś te Święta i Nowy Rok musimy spędzić. Niby razem, ale tak naprawdę każdy jest myślami gdzie indziej. Zapomnieliśmy co to są przygotowania, kupowanie prezentów, zapraszanie rodziny, uśmiech, choinka... Tata postawił w pokoju jakieś drzewko, ale chyba tylko dlatego, żeby zachować chociaż jeden element normalnych Świąt... To wszystko mnie przeraża. Czuję ogromną pustkę i ból, ale z drugiej strony chciałabym żyć dalej. Na razie czuję, że wszyscy się poddajemy.
Kamil był bardzo oczekiwanym dzieckiem. W czasie mojego porodu pojawiły się podobno jakieś komplikacje i lekarze nie za bardzo sobie z tym poradzili. Na szczęście urodziłam się cała i zdrowa, ale mama miała problemy z ponownym zajściem w ciążę. Mogła się tylko modlić, ale po długich 5 latach udało się. Niewiele wtedy rozumiałam, ale pamiętam jej ogromną radość. Mówiła mi, że będę miała rodzeństwo i będzie wspaniale. Było, ale szybko się skończyło. Ucieszyłam się, że będę miała brata. Chętnie się nim opiekowałam i fajnie było patrzeć, jak to maleństwo rośnie.
Od początku byłam z nim blisko. Wszystko zaczęło się układać. Rodzice mieli już wymarzoną dwójkę dzieci, zaczęło nam się też lepiej powodzić. Tak miało być już zawsze. Wiadomo, że czasami mnie wkurzał i dochodziło do sprzeczek, ale to nic poważnego. Mógł na mnie liczyć, a ja na niego. Dalej z nim rozmawiam, ale już nie tak, jak wcześniej. Pozostała mi modlitwa i morze łez. Nie tak miało wyglądać jego, moje i rodziców życie.
Kamil rozwijał się zupełnie normalnie. Nie miał żadnych problemów ze zdrowiem. Tym dziwniejsze było dla nas jego zasłabnięcie na WF-ie. Byłam wtedy z mamą w domu. Zadzwonił telefon i jego wychowawczyni powiedziała, że coś się stało i pogotowie zabrało go do szpitala. Mama szybko tam pojechała. Po godzinie skontaktowała się ze mną i powiedziała, że to jednak nic takiego. Brat chyba zbyt szybko dojrzewa i organizm się zbuntował. Nic mu nie będzie, ale zrobią jeszcze kilka badań, żeby mieć pewność. Do dzisiaj nie wiem, czy to zasłabnięcie było przypadkowe, ale jeśli tak... Przynajmniej mógł walczyć.
W czasie badań zaczęły pojawiać się kolejne wątpliwości. Miał zostać w szpitalu kilka godzin. Miało się skończyć na jednej kroplówce. Spędził tam kilka miesięcy przez które dosłownie znikał w oczach. Położyli zdrowego i silnego chłopaka, ale z czasem było go coraz mniej. Blady, wychudzony, śpiący, obolały... Nie mogłam na to patrzeć. Zdiagnozowano białaczkę. To brzmiało jak wyrok, ale wszyscy próbowaliśmy się pocieszać. Będzie dobrze, przecież jemu musi się udać!
Kamil nie umarł wczoraj i mogliśmy się już otrząsnąć. Podobno czas leczy rany, ale moja rodzina pogrąża się coraz bardziej. Nie przegadaliśmy tego tematu i teraz najgłupsza sytuacja potrafi doprowadzić do ogromnego płaczu. Przyszły kartki świąteczne, a na wielu życzenia rodzinnych świąt. To wystarczy, żeby mama nie potrafiła się uspokoić. Tata szlochał przy ubieraniu choinki, bo gwiazdę na czubku zawsze zakładał Kamil. Wiadomo, że jego strata boli zawsze i wszędzie, ale teraz szczególnie ją odczuwam. Do tej pory mogło mi się wydawać, że straciłam brata i muszę to przeżyć. Teraz wiem, że straciłam całą rodzinę i normalność.
Nie mam siły płakać. Chciałabym się wreszcie uśmiechnąć, chociaż na siłę. Ale tak też się nie da. Z jednej strony poczucie niesprawiedliwości, że taki młody i wspaniały chłopak przegrał z okropną chorobą. Z drugiej – rodzina, która przestała się trzymać razem. Każdy przeżywa swój ból osobno. Nie tak to powinno wyglądać. Nie potrafimy się razem wypłakać i postanowić, że spróbujemy żyć dalej. W każdym emocje kipią osobno, a w efekcie przestaliśmy się dla siebie liczyć.