Szanowna Redakcjo,
chciałabym napisać kilka słów o mojej sytuacji. To nie jest tak, że samotność mnie dobija i od tego wariuję. Zdążyłam się do niej w jakiś sposób przyzwyczaić i już się tym tak bardzo nie przejmuję. Czekam na to, co przyniesie los. Oczywiście, miewam trudne chwile, kiedy zwyczajnie nie chce mi się żyć, ale staram się nie zwariować. Niestety, rodzina mi w tym za bardzo nie pomaga. Tak jak we wszystkim zawsze mogłam na nich liczyć, tak teraz z niezrozumiałych dla mnie powodów próbują mnie za wszelką cenę pogrążyć. A wystarczyłoby trochę wyobraźni... Nie zastanawiają się nad tym, jak bardzo mnie ranią.
Kiedyś byłam ukochaną córeczką, starszą siostrą, prawie wzorem do naśladowania. Dobrze się uczyłam, dostałam się na wymarzone studia i nie sprawiałam żadnych problemów. Ktoś miał jakiś kłopot – od razu starałam się pomóc. Wydaje mi się, że byłam chyba zbyt dobra, bo teraz się to na mnie mści. Ola nigdy się nie denerwowała, więc można w Olę uderzyć. Nie wiem, czy tak na to patrzą, ale efekt jest właśnie taki. Przy każdej możliwej sytuacji próbują mi wmówić, że do niczego się nie nadaję.
Ja dalej sama. Czasami mam wrażenie, że zabierają mnie ze sobą z litości. Oni idą za rączki, ja gdzieś z tyłu muszę się im przypatrywać. Ale przynajmniej tak na mnie nie naciskają i nie robią mi przykrości. W domu od razu padają pytania, czy przypadkiem kogoś dzisiaj nie poznałam.
Ostatnio usłyszałam od taty coś, co już zupełnie mnie wytrąciło z równowagi - „myślałem, że przed trzydziestką ułożysz sobie życie, ale nic z tego nie będzie”. No tak, bo moje życie nie jest ułożone. Leży i kwiczy.
To znaczy, do studiowania, pracy, sprzątania i tym podobnych rzeczy jestem jak znalazł, ale równocześnie jestem uczuciową kaleką. Wiem, jak jest, ale to nie powód, by ciągle mi to wypominać. Zawsze byłam nieśmiała, ale przez to ich gadanie będzie tylko gorzej. Już nie jestem córką i siostrą, ale jakąś niedorozwiniętą starą panną, która nie potrafi sobie znaleźć faceta. Spisali mnie na straty. Ślubu nie będzie, dzieci też, więc po co w ogóle się mną przejmować... Ale gadają dalej. Niby jestem dla nich ofermą, ale zamiast dać mi spokój, uderzają coraz mocniej.
Przy każdej możliwej okazji, czy to imieniny, urodziny, albo święta, rodzice i siostra życzą mi, żebym znalazła sobie faceta. Albo mówią wprost, żebym przypadkiem nie została starą panną. Choć już nią jestem, według nich. Kiedy spędzamy razem czas i siostra przychodzi z chłopakiem, mama ciągle mówi coś w stylu „daj Boże, żebyś ty też tak trafiła” albo „mam nadzieję, że kiedyś ty też kogoś przyprowadzisz”. To nie jest wcale pocieszające.
Ostatnio dzwoniła do mnie babcia z okazji urodzin i oczywiście też nie obyło się bez takich prztyczków. „Zobacz kochanie, jak ten czas szybko leci, a ty taka sama, samiutka”. Ciągle muszę wysłuchiwać tych głupich powiedzonek. Komu to ma pomóc? Mnie? Przecież nie wybrałam sobie takiego życia. Próbowałam, pomimo mojej niepewności, ale po prostu mi nie wyszło. Dalej bardzo chcę się zakochać i stworzyć normalny związek. To nie jest moja decyzja, że będę singielką i mam wszystkich facetów głęboko gdzieś. Gdybym mogła, zmieniłabym to już dzisiaj. Ale na razie mi się to nie udaje.
Kiedyś blokowała mnie moja nieśmiałość, a dzisiaj sama już nie wiem. Próbowałam nad sobą pracować. Bardziej denerwuje mnie to rodzinne oczekiwanie, aż wreszcie pojawię się w czyimś towarzystwie. Oni tylko czekają na jakieś wieści. Zacznie się ocenianie, czy to fajny facet, czy może wybrałam sobie byle kogo, byle zmienić swoją sytuację. To jest zwyczajna presja, której nie daję rady. Wierzyłam, że to się wreszcie odmieni, ale przez to gadanie sama zaczynam patrzeć na siebie jak na starą pannę.
W życiu miałam dwóch chłopaków. Jeden był jeszcze w liceum, ale to był raczej dziecinny związek. Chodziliśmy za rączkę, odrabialiśmy razem lekcje, jeździliśmy na rowerach i tyle. Byliśmy nie ze sobą, ale obok siebie. Fajnie było mieć kogoś, więc go miałam. Nic poważnego, więc szkoła się skończyła, to ten „związek” też. Na studiach było już inaczej, bo czekałam na wielką miłość. Wszystkie znajome już kogoś miały, więc mnie też musi coś takiego spotkać. Ale nie spotkało. Albo zajęci, albo zwykłe palanty, z którymi nie miałam nic wspólnego. Picie, olewanie nauki i ciągłe kombinowanie mi nie imponowało.
Wreszcie spotkałam drugiego chłopaka, z którym mogę powiedzieć, że „byłam razem”. O 2 lata starszy, już pracujący, zaradny, inteligentny. Nawet ze sobą pomieszkiwaliśmy, ale rodzina nigdy go nie poznała. Studiowałam w innym mieście i jakoś nie było okazji. Oni oczywiście twierdzą, że nikogo takiego nie było, bo przecież jestem upośledzona. Albo, co wszystko by tłumaczyło, jestem lesbijką. Skończyłam studia, nie miałam pomysłu na siebie, nasz związek powoli się rozpadał, więc wróciłam do domu. Nigdy mi tego nie powiedzieli, ale oni postrzegali to jako moją porażkę.
Kolejnego faceta już nie było. Znajomi próbowali mnie na siłę swatać, umawiać na randki i przedstawiać kogoś, kto powinien mnie zainteresować, ale nic z tego nie wychodziło. Albo nie iskrzyło, albo nikt nie potrafił zrobić pierwszego kroku i znajomość się rozlatywała. Dalej mam z tym problem. Nie mam wystarczającej odwagi, nie wiem, co mi wypada i jak „zostać czyjąś dziewczyną”. Nie mam szczęścia do facetów, bo jakoś żaden na mój widok nie padł na kolana i nie wyznał mi miłości. Sama się przecież nie będę wygłupiała. I tak wygląda moje życie. Praca, dom, czasami spotkanie ze znajomymi. A raczej ze znanymi parami.
Niestety, moim bliskim nie przychodzi do głowy, że te aluzje, ciągłe pytania i życzenia „znalezienia sobie kogoś wreszcie”, w żaden sposób mi nie pomagają. Jeszcze bardziej się pogrążam w swojej beznadziei. Gdyby chociaż oni we mnie wierzyli, to mogłabym się łudzić, że los się odmieni, ale skoro sami postrzegają mnie tak źle, to chyba naprawdę nie ma ratunku. Kilka dni temu dzwoniła moja ciocia, która mieszka w Niemczech. Zawsze wypytuje o wszystkich. Rozmawiała z nią moja mama. Najpierw opowiadała o firmie taty, potem o mojej siostrze i jej chłopaku, a później ciocia musiała zapytać o mnie. Skończyło się na „to co zwykle, szkoda gadać”.
Tak właśnie jestem postrzegana przez moją rodzinę. O Oli nie mówi się dobrze, bo „szkoda gadać”. Może skończyła dobrą uczelnię, ma stałą pracę, zainteresowania, ale co z tego, skoro nie ma faceta. Bez niego jest przecież nikim.
Aleksandra, 28 lat