LIST: „Ślub to najpiękniejszy dzień w życiu? Mój był koszmarem!”

Zuzanna współczuje wszystkim, których to czeka. Przestrzega przed ślubnym amokiem.
LIST: „Ślub to najpiękniejszy dzień w życiu? Mój był koszmarem!”
30.07.2014

Szanowne Czytelniczki...

Do tej pory stosowałam się do prostej zasady, żeby zapamiętywać tylko to, co dobre. Jakoś mi się to udawało. Wypierałam z myśli wszystko co przykre, stresujące i nieprzyjemne. Tym razem może być z tym problem, bo trudno, żebym zapominała o własnym ślubie... Prawda jest taka, że to wydarzenie nie miało zbyt wiele wspólnego z bajką. Z zestawu wielka miłość, piękne kreacje, wspaniali goście i najpiękniejszy dzień w życiu, zgadza się tylko uczucie. Cała reszta to jakaś porażka. Wydaje mi się, że nie tylko ja tak do tego podchodzę. Wiele kobiet może myśleć podobnie, ale boją się do tego przyznać.

W sumie, sama uroczystość to był tylko finał szaleństwa, które trwało przynajmniej rok. Niestety, na moje własne życzenie, bo poddałam się zupełnie pomysłom innych ludzi. Zamiast zrobić to po swojemu, dałam sobie wmówić, że bez limuzyny, ekskluzywnego hotelu i 200 gości nie można ślubować sobie miłości. Wszyscy muszą to zobaczyć i warto pokazać się z najlepszej strony. Nie wiem, może wyglądało to fajnie, ale sama najlepszych wspomnień nie mam. Jeśli nie noszę w sobie jeszcze wrzodów żołądka, to pewnie zaraz się pojawią.

Przygotowania i ślub to jeden wielki teatr. Człowiek musi się dostosować do sztywnych ram i robić dokładnie to, co niby wypada. Ma być tak, tak i tak. Chcesz inaczej? Nie wygłupiaj się, bo co ludzie powiedzą?! Gdybym mogła cofnąć czas, podeszłabym do tematu zupełnie inaczej...

 

panna młoda

I po co ja o tym wszystkim piszę? Oczywiście nie po to, żebyście rezygnowały i zrywały zaręczyny. Bierzcie śluby, ale na własnych zasadach. Warto przemyśleć, co jest niezbędne, a co jest głupią zachcianką. Nie można ulegać takiej histerii, bo potem będziecie żałować, tak jak ja. Mnie własny ślub nie kojarzy się z niczym poza zmęczeniem, stresem i kiczem. Mam wrażenie, że u większości tak to wygląda. Weźcie jednak pod uwagę to, co mówię. Dzisiaj wiem, że to może wyglądać zupełnie inaczej. Wystarczy zachować trochę więcej asertywności i zdrowego rozsądku. Mnie tego zabrakło i szczerze żałuję.

Najlepszym dowodem na to, w jakim stanie się znajdowałam, są moje sny. Do dzisiaj widzę, jak spóźniam się na ślub albo sala weselna jest niegotowa na przyjęcie gości. Jeśli chcesz, żeby było normalnie, powinnaś się z takich wizji śmiać, a nie panikować. 

Histeria ślubna i głupie obyczaje zabijają ten dzień. Współczuję wszystkim, których to czeka.

Zuzanna

panna młoda

Wszystko zaczęło się już chwilę po zaręczynach. Matka męża zaczęła organizować ślub i wesele, zanim jeszcze zapytała nas o zdanie. Skoro były oświadczyny, to trzeba kuć żelazo, póki gorące. Mówiliśmy jej – spokojnie, mamy jeszcze czas, nie przewidujemy tego wcześniej, niż za 1,5 roku. Ona była jak w transie. Tłumaczyła, że to strasznie mało czasu. Mamy jej dać wolną rękę i ona jakimś cudem to wszystko ogarnie. Najpierw się śmiałam, a potem sama poddałam się tej atmosferze. Zaczęłam panikować razem z nią, bo w końcu ślub musi być wyjątkowy. Ten stan trwał do momentu, kiedy ostatni gość opuścił imprezę i było po wszystkim.

Przejmowałam się każdym szczegółem. Teściowa ciągle rzucała nowymi pomysłami. Ślub w katedrze i wesele w zamku... Ślub w małym kościółku i wesele w karczmie.... Ślub w kościele parafialnym i wesele w kompleksie wypoczynkowym... Wreszcie, po długich naradach, wyszło na to ostatnie. Ile to kosztowało nerwów, zachodu i pieniędzy, to nawet nie chcę wspominać. Uległam temu szaleństwu i dałam się porwać. Skoro tak mi radzą, to przecież nie mogę dać plamy. Ma być cudownie.

No i przez 1,5 roku żyłam w takim amoku, chociaż wcześniej byłam przekonana do skromnej uroczystości dla najbliższych. Nie wiem jak to się stało, ale lista gości z 40-50 osób osiągnęła liczbę 200.

panna młoda

Zawsze myślałam, że cała ta „gorączka ślubna” to bzdura. Ja nigdy się tak nie nakręcę. A jednak, po chwili nerwowo przeglądałam oferty zespołów, fotografów, a nawet kwiaciarni. Z pomocą ukochanej teściowej, a później także mojej mamy, ustalałyśmy szczegóły. Odbywałyśmy spotkania w tej sprawie, prowadziłyśmy ewidencję wydatków, stworzyłyśmy kosztorys, zaczęła powstawać lista gości. Potem szaleństwo przeniosło się na drobniejsze sprawy, takie jak wygląd zaproszeń, mojego bukietu, suknię ślubną itd. To nie był spontaniczny i skromny ślub o jakim marzyłam, ale wielka machina logistyczna.

Suknię wybierałam przez 8 miesięcy. Jedna była już prawie gotowa, ale wszystkie zgodnie stwierdziłyśmy, że nie pasuje do mnie. Pieniądze wyrzucone w błoto i szukanie następnej. Potem kolejne poprawki, które zupełnie nie wiem skąd się brały. Jak mnie się podobało, to teściowa się krzywiła, jak nie ona, to mama miała jakiś pomysł. Mam wrażenie, że to przez nie to wszystko tak wyglądało. Byłam głupia, że dałam się wmanewrować w takie szaleństwo, ale co zrobić... Dzisiaj jest już po wszystkim i mogę tylko dziękować Bogu, że przeżyłam.

A to wcale nie było łatwe, bo mogłam ze stresu i przemęczenia wylądować w szpitalu. Nie przesadzam.

panna młoda

To były najbardziej intensywne miesiące w moim życiu. Praca, w pracy telefony w sprawie wesela, sukni, ciast, alkoholu, gości itd., po pracy przymiarki, wybieranie różnych innych rzeczy, ustalanie. I tak dzień w dzień. Kiedy przyszło co do czego, to nie miałam już siły dojść do ołtarza.  I po co się tak męczyć i utrudniać sobie życie?! Dziewczyny, nie bierzcie ze mnie przykładu! To jest nic niewarte. To szopka dla innych. Ślub i wesele nie są dla państwa młodych, jak powinno być. Albo się temu przeciwstawimy, albo będziemy cierpieć. Ja nic z tym nie zrobiłam i wspomnienia mam fatalne. Przeżyłam, bo musiałam, ale to nie było nic fajnego.

Pomijając te wszystkie przygotowania i chore zachcianki, sama uroczystość jest niezbyt przyjemna. Po pierwsze – załóż na siebie suknię i czuj się w niej dobrze. Moja wydawała się idealna, a męczyłam się w niej, jak nigdy w życiu. Każdy kolejny krok był niepewny. Cała reszta też dramatyczna, bo musiałam wstać o 5 rano! Zamiast się wyspać, ja jak idiotka dałam sobie wmówić, że niezbędne są długie godziny na makijaż, fryzjera itd. Nie warto. Przyjazd na miejsce – jeszcze większy stres. Prawie zasłabłam przed kościołem, kiedy zobaczyłam tych wszystkich ludzi. Chyba ze strachu, że może nie wszystko przewidzieliśmy i komuś coś się nie spodoba.

Sam ślub – sztuczny, nudny i też nerwowy. Ale najgorsze dopiero przed nami...

panna młoda

Przyjmowanie życzeń to jest istny koszmar. Kilka pierwszych osób z najbliższej rodziny chętnie wysłuchałam i ucałowałam, ale po 5 minutach straciłam rachubę kto jest kim. Odruchowo sięgałam po kopertę, uśmiechałam się, całowałam i tak w kółko prawie 200 razy.

To trwało prawie 2 godziny! Na pełnym słońcu. Jedni już jechali na salę weselną, inni mieli jeszcze godzinę czekania w kolejce do życzeń. Nie da się tego zgrać. Czułam się zmęczona i zmaltretowana. Policzki dosłownie mnie bolały od tych czułości. To oczywiście nie koniec, bo potem trzeba odbyć pierwszy  taniec. Nie umiem tańczyć, mój mąż też, więc stresowaliśmy się koszmarnie.

 

panna młoda

I po co? Żeby inni sobie popatrzyli? To kosztuje za dużo nerwów i naprawdę nie warto. Potem cała noc na parkiecie i między stołami, żeby każdy gość poczuł naszą obecność. Nie wiem jakim cudem ustałam na nogach, ale potem 3 dni leżałam obolała. To i tak nic w porównaniu z głupimi przyśpiewkami, całowaniu się z mężem na siłę i kretyńskimi zabawami o północy. Byłam na wielu weselach, wydawało mi się to całkiem zabawne, ale teraz zobaczyłam, jaki to koszmar.

Ślub to jest szopka dla gości, a nie wyjątkowy dzień młodych. Nie ma czasu na refleksję, spojrzenie sobie w oczy, prawdziwe wyznanie miłości. Jest scenariusz, którego trzeba się trzymać, ludzkie spojrzenia, utarte wzorce. Nic fajnego, serio.

Polecane wideo

Komentarze (107)
Ocena: 4.83 / 5
Joanna (Ocena: 1) 27.01.2018 00:05
Ktoś serio przysłał taki list czy zatrudniacie kogoś do wymyślania tego typu rzeczy?
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 09.09.2014 08:41
mój ślub był koszmarem....powylewały sie z rodziny młodego gorzkie żałe, że świadkową powinna być siostra mojego męża, że kwiatki sypały dzieci innej kuzynki niż oni by chcieli, że ten usiadł tam a tamten gdzieś indziej, że rolada a nie schabowy.... Koszmar, płacz i awantury :/
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 24.08.2014 03:11
Ja też miałam spore wesele, ale nie miałam jakiegoś wyjątkowego urwania głowy. Wszystko wyszło tak jak miało, ja i mój mąż też wyglądaliśmy tak jak chcieliśmy... A co do wczesnego wstawania... Poczekaj aż urodzisz dziecko :) Pozdrawiam!
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 07.08.2014 18:46
Hahahahhaaha autentycznie wybuchłam śmiechem. Paniusia była zmęczona otrzymywaniem kopert i wysłuchiwaniem życzeń? Błagam, takich ludzi nie ma. Nikt nie żali się, że musi przyjmować życzenia i prezenty.
zobacz odpowiedzi (1)
24 (Ocena: 5) 06.08.2014 02:00
wspolczuje ci... choc ja slubu nigdy nie wezme,bo mnie nie rajcuje to uwazam,ze kazda mloda panna powinna miec taki slub i wesele jakie tylko zechce
odpowiedz

Polecane dla Ciebie