Szanowne Czytelniczki!
Chciałabym się wypowiedzieć na temat pracy w Polsce, a raczej jej braku. Ostatnio przeczytałam, że przynajmniej co czwarta osoba po studiach nie znajdzie pracy. Rynek jest już zapełniony osobami z wyższym wykształceniem, więc okazuje się, że nie warto się aż tak starać. Czy się uczysz, czy nie, to i tak czekają Cię ogromne problemy. Sama tego doświadczyłam, chociaż kilka lat temu byłam przekonana, że na pewno świetnie sobie poradzę.
Może jestem dorosła, powinnam się usamodzielnić i to najwyższy czas na robienie kariery, a doszło do tego, że nadal mieszkam z rodzicami i nie mogę znaleźć żadnego sensownego zajęcia. Nie ma szans na godną pensję i możliwość wyprowadzki. Kiedyś myślałam, że jeśli dochodzi do takiej sytuacji, to znaczy, że człowiek się nie stara i czeka z założonymi rękami na cud. Dzisiaj wiem, że wygląda to inaczej. Można się bardzo starać, a Polska i tak nie zapewni mi normalnego życia.
Ja nie uważam, że praca mi się należy, bo skończyłam studia. Uważam tylko, że skoro jestem wykształcona i mam ochotę się rozwijać, to coś powinno się ruszyć. Na razie nie dzieje się nic i od 2 lat siedzę na bezrobociu.
Od dwóch lat walczę o swoją przyszłość i nic z tego nie wychodzi. Mam resztki godności, ale nie wiem na ile mi jej starczy. Nadal szukam czegoś zgodnego z moim wykształceniem, ale ofert jest coraz mniej. Na kasę do sklepu nie pójdę, bo chyba by mnie wyśmiali. Po takich studiach na kasę? Pani musi być naprawdę nierozgarnięta. I tak sobie czekam, czekam, czekam... Minęły 2 lata i nie mam już złudzeń.
Pewnie kiedyś przyjdzie taki moment, że będę całowała wszystkich po rękach, żeby mnie przyjęli. Byle gdzie i za byle jakie pieniądze. Ale czy to cokolwiek zmieni w moim życiu? I tak nie będzie mnie stać na własne mieszkanie i samodzielne życie. Dalej mieszkam z rodzicami, oni mnie utrzymują i sama widzę, że mają dosyć tej sytuacji. Ja też, ale co z tego?
Powiecie, że nie powinnam się upierać przy swoim zawodzie, bo trzeba być elastycznym. Tak, ofert jest mnóstwo i nawet próbowałam, ale można się tylko załamać. Mogłabym zostać sekretarką, która haruje 12 godzin dziennie za 1500 zł na rękę, albo telemarketerką, która wciska ludziom kit i jak nic nie sprzeda, to nic nie zarobi. Tak się właśnie traktuje młodych Polaków, którzy idą na studia, starają się i mają czelność marzyć o normalności. Lepiej od razu nastawić się na to, że będę robiła cokolwiek za jakiekolwiek pieniądze.
Powinnam cieszyć się, że w wieku 26 lat ktoś przyjmie mnie na umowę zlecenie do sklepu z ciuchami. W końcu to ogromny zaszczyt, bo inni niczego nie znajdują.
Wyszłam z uczelni z dobrym wykształceniem, dyplomem świetnego uniwersytetu i specjalistyczną wiedzą, którą na pewno ktoś doceni. Czułam się tak, jakbym złapała Boga za nogi, bo w moim towarzystwie nie brakowało osób, które skończyły naukę na liceum, albo poszły na jakieś socjologie czy tam inne administracje. Ja byłam kimś. Na pewno nie planowałam pracy w sklepie odzieżowym albo restauracji, jak niektórzy moi znajomi. Uważałam, że sami są sobie winni.
Szybko okazało się, że to nie jest ich wina. W Polsce możesz nawet skończyć Harvard, ale jeśli nie błagasz o pracę na kolanach i nie godzisz się na najniższą możliwą stawkę, to zawsze mogą Cię zastąpić kimś mniej wymagającym. Co prawda, przez kolejne 2-3 miesiące miałam przynajmniej kilka rozmów, to wszystkie kończyły się tak samo źle. Oddzwonimy, a telefon oczywiście dalej milczał. Zastanawiałam się, co robię źle. Przecież staram się o stanowisko zgodne z moimi kompetencjami i powinni się o mnie bić.
Zaczęłam tracić nadzieję, że znajdę cokolwiek w swoim zawodzie. Później już nawet nie zapraszali mnie na rozmowy. Uruchomiłam znajomości, całymi dniami szukałam ogłoszeń rekrutacyjnych i nic.
W czasie tych poprzednich spotkań nikt nawet nie patrzył na mój dyplom. Zawsze padały te same pytania – jakie mam doświadczenie? Przepraszam bardzo, ale jak mogłam je zdobyć na studiach? W tej branży praktycznie nie ma stażów i praktyk, zresztą nie byłoby na to czasu, bo wszędzie szukają kogoś na pełen etat. Oczywiście za darmo. Tu przecież nie chodzi o zwykłe siedzenie w biurze, co może robić każdy. Mam specjalistyczną wiedzę, którą mogę wykorzystać, ale dopiero teraz.
Już wtedy kręcili nosami, ale mimo wszystko pytali o moje oczekiwania finansowe. Okazuje się, że każda odpowiedź jest zła. Jeśli powiesz, że liczysz w tym względzie na uczciwą propozycję, to uznają, że się nie cenisz. Jak rzucisz kwotę, nawet jeśli to będzie 2500 zł na rękę, to stwierdzą, że przesadzasz. Co z tego, że w tej branży i tak zarabia się przynajmniej dwa razy więcej.
Mnie się nie należy. W końcu jestem tylko gówniarą po studiach, a zawsze znajdzie się ktoś, kto wykona te same obowiązki za jeszcze mniejsze pieniądze.
Kiedyś się mówiło, że Polska nie jest krajem dla starych ludzi. Obawiam się, że dla młodych tym bardziej. Skoro ja, osoba wykształcona i bardzo chętna do pracy, nie potrafię niczego w swoim życiu zmienić, to znaczy, że sięgnęliśmy dna. Nikogo się nie ceni.
Nie wiem co będzie dalej. Czuję się jak ofiara losu, a jeszcze 2 lata temu byłam przekonana, że teraz czas na wielką karierę... Na razie spełniam się sprzątając mieszkanie rodziców i wyprowadzając psa. Polska nie ma mi nic więcej do zaoferowania i to jest po prostu tragiczne!
Anna
Wyczytałam, że sama jestem sobie winna. Tak zwani eksperci od rynku pracy całą winą za taką sytuację obarczają nas, młodych ludzi. Podobno nic nie potrafimy, nie radzimy sobie z pracą w grupie, za dużo wymagamy i w akcie desperacji przyjmujemy pierwszą lepszą ofertę. To mają być nasze największe grzechy, przez które jest tak beznadziejnie. Wiecie co? To wszystko bzdura. Postępowałam zgodnie z ich teoriami, a i tak niczego nie znalazłam.
Dwa lata temu skończyłam studia i obroniłam magisterkę z chemii środowiska. Wydawało się, że to dobry kierunek, bo przynajmniej nie będę kolejną humanistką. W końcu o wpływie przyrody na świat i człowieka tak dużo się mówi, powstają kolejne instytuty, firmy badawcze i tym podobne miejsca, więc praca zawsze się znajdzie. To było 5 lat naprawdę ciężkiej nauki, ale kiedy miałam już wszystkiego dosyć, wtedy mówiłam sobie, że warto. Kiedyś coś z tego będę miała.
Po obronie zrobiłam sobie 2 miesiące wakacji. Postanowiłam poczekać z szukaniem pracy, bo przecież ledwo zacznę i od razu coś się trafi. Przyszłościowy kierunek, więc szanse ogromne. Tak, ale tylko w teorii.