Szanowna Redakcjo,
podejrzewam, że żale przerażonej maturzystki nie są niczym nowym, bo większość z nas obawia się o swoją przyszłość. Mimo wszystko, chciałam opisać uczucia z własnej perspektywy. Może to zabrzmi samolubnie, ale wydaje mi się, że jestem w wyjątkowo ciężkiej sytuacji. Zawsze wierzyłam w siebie, ale po tych kilku egzaminach zupełnie nie wiem co ze sobą zrobić. Razem z rodzicami już dawno napisaliśmy idealny scenariusz dla mnie, a wszystko wskazuje na to, że nic z tego nie wyjdzie. Wystarczyło dobrze zdać, dostać się na studia, jakoś je przetrwać, a praca i pieniądze dosłownie na mnie czekały. Chyba skorzysta z nich ktoś inny.
Może jestem za młoda na takie deklaracje, ale wydawało mi się, że mam już ułożone życie. Nieszczęsna matura może wszystko popsuć. Moi rodzice są okulistami i optykami. Od wielu lat prowadzą w naszym mieście klinikę i zakład. Są świetnymi specjalistami, których pacjenci bardzo szanują. Chociaż to placówka prywatna, terminy są zajęte na wiele tygodni, a nawet miesięcy naprzód. Pieniędzy wystarcza nam na wszystko. Mamy ładny dom, dwa nowe samochody, jeździmy na zagraniczne wakacje. Sama dostaję niezłe kieszonkowe. Żyć, nie umierać. Gdybym się postarała, to moje dzieci żyłyby równie dobrze. Prawdopodobnie spieprzyłam sprawę i skończę jako kelnerka w jakiejś spelunie.
Już nie pamiętam, kto wymyślił, że muszę dostać się na studia medyczne, później pomagać rodzicom w biznesie, a kiedyś przejąć go w całości na siebie. Pewnie to bardziej ich marzenie, ale to raczej naturalna droga. Od podstawówki wysyłali mnie na dodatkowe lekcje z przedmiotów przyrodniczych, które są niezbędne na takich studiach. Wystarczyło, że dostałam 4, a już byli niezadowoleni. Przypominali mi, że ciężko pracują, żeby zapewnić mi przyszłość. Jeśli ja też się nie postaram, to sama będę sobie winna. Miały być same 5, wysokie miejsca na olimpiadach, a na koniec liceum najlepiej 100 procent z matur. No, język polski wystarczy na 90 proc. Wiadomo, że nie jestem w stanie tego dokładnie sprawdzić, ale przeglądałam wstępne wyniki i boję się, że nie będzie nawet połowy z tego.
O świetnym wyniku muszę zapomnieć. Teraz nie śpię po nocach, myśląc o tym, że mogę w ogóle nie zdać. Byłam tak pewna siebie, tyle miałam w głowie, że w najważniejszym momencie zupełnie wysiadłam. Nie potrafiłam się skupić, tysiąc razy sprawdzałam każde zadanie, aż zastał mnie dzwonek oznaczający koniec. I tak za każdym razem. Lata nauki poszły na marne. Czuję się jak zakała rodziny. Inwestowali we mnie pieniądze i czas, a ja nie podołałam. Nie spełnię ich marzeń i do końca życia będą mi to wytykali. Nie sądzę, żeby chcieli mnie dalej utrzymywać. Pokazałam na co naprawdę mnie stać.
Wcześniej pisałam o czarnej wizji kelnerki w spelunie. To też może mi się nie udać, bo oni nigdy by na to nie pozwolili. Przecież szybko by się to wydało. Dziewczyna z dobrego domu, córka doktorstwa i taki nieudacznik... Pewnie przejęliby się reputacją. Ale tylko swoją. Nie mogę spać, nic nie przechodzi mi przez gardło, czuję się słaba, zmęczona, wściekła na samą siebie. Modlę się, żeby zdarzył się cud. Cudu pod koniec tego miesiąca jednak nie będzie. Okaże się jaka jestem beznadziejna. Mogę zapomnieć o ich wsparciu.
Przez chwilę myślałam, że za bardzo się przejmuję. Rodzice nie powinni pisać scenariusza dla swojego dziecka. Nie powinni tak naciskać i tyle wymagać. Jeśli nie zdam lub zdam i nie dostanę się na studia, to powinnam wziąć za siebie odpowiedzialność. Jestem dorosła, to moje życie. Powinnam być wdzięczna za ich poświęcenie, ale nie ubezwłasnowolniona. Niestety, taka właśnie jestem. Nigdy nie decydowałam o sobie. Wydawało mi się, że jeśli czeka na mnie fajna praca i świetne pieniądze, to mogę trochę pocierpieć. Kiedyś sobie odbiję.
Zmarnowałam wszystko. Nie chce mi się żyć z takim piętnem. Chyba wolałabym mieć ubogą rodzinę, która wspiera we wszystkim, ale nie zamartwia się niepowodzeniami. Moim rodzicom wszystko się udawało i myśleli, że automatycznie ze mną też tak będzie. Nie wiem czy wreszcie powiedzieć im o wszystkim, czy czekać na sądny dzień. Nie wiem jak oni to przeżyją.
K.
Czyli nie stać mnie na nic. Miałam warunki do tego, by być najlepsza, a za kilka dni okaże się, że jestem skończoną idiotką. Najgorsze jest to, że nie daję tego po sobie poznać. Rodzice są przekonani, że wszystko będzie jak trzeba. Mama nawet szuka mi już mieszkania w większym mieście, gdzie miałabym studiować. Jak ja mam wrócić do domu? Nie ważne, czy nie zdam w ogóle, czy po prostu zabraknie mi punktów. Nasz plan zakładał coś innego. Każda inna sytuacja to dla mnie i dla nich dramat. Naiwnie myślałam, że skoro oni tak twierdzą, to przecież mam już z górki. Nie brałam pod uwagę żadnego innego scenariusza. Teraz będę idiotką. Bezrobotną idiotką na garnuszku strasznie rozczarowanych rodziców.
Teraz zdaję sobie sprawę, że przez 19 lat nie byłam sobą, a na dodatek nic mi to nie dało. Gdyby chociaż ta cholerna kariera wypaliła, to mogłabym to przeżyć. Boję się ogłoszenia wyników. Boję się, że coś mi strzeli do głowy i nie będę potrafiła do nich wrócić. Moje ambicje są mało ważne, kiedy zawiodłam ich. Może ktoś powie, że i tak mam dobrze, bo mojej rodzinie się powodzi i bieda mi nie grozi. Nie byłabym tego taka pewna. Nie wiem czego mam się spodziewać. Pewnie spróbuję za rok zdać jak najlepiej, ale to też nie daje gwarancji, że się uda. Co w tym czasie ze sobą zrobić? Mam żyć na ich rachunek, patrzeć na ich zawiedzione twarze i słuchać przykrych uwag?