Przed chwilą pani premier się chwaliła, że spełniła obietnicę wyborczą. Wszyscy dostaniemy 500 zł na dziecko, tak jak zapowiadała w kampanii. Coś niesamowitego... Zwłaszcza, że nie wszyscy, tylko od drugiego dziecka, a jak sobie dobrze radzisz, to próbują cię moralnie zaszantażować, żeby jednak nie brać. Takie słowa słyszałam od przedstawicieli tej partii. Sięganie po te pieniądze lepiej sytuowanych ludzi byłoby podobno niemoralne.
To nie trzeba było od razu wprowadzić kryterium dochodowego i pomóc tylko tym, którym kompletnie się nie wiedzie? Taka pomoc jeszcze miałaby jakiś sens. Chociaż i tak niewielki, bo moim zdaniem biednym nie powinno się dawać gotówki do ręki, ale pracę, ulgi, mieszkanie i tak dalej. No, ale w kampanii mówili, że wszystkim, to trzeba było z tego jakoś wybrnąć.
I wiecie co? Nie posłucham rad ministra i reszty szantażystów – wezmę te pieniądze, chociaż moja rodzina sobie radzi.
fot. Thinkstock
Ja już słyszałam od pewnej osoby, że przynajmniej powymieniają dzieciom iPady na najnowsze. Albo przedłużą sobie wakacje w tropikach. Musimy być naprawdę bogatym państwem, skoro pozwalamy sobie na takie prezenty. Nie chce mi się wierzyć, że z tego powodu Polacy chętniej zostaną w kraju i będą rodzić tyle dzieci, ile jeszcze nie było. Cieszyć mogą się za to handlowcy, bo więcej zarobią.
Czy tylko ja widzę, że ten program to pomieszanie z poplątaniem? Że to się nie trzyma kupy i prędzej czy później upadnie?
Pozostaje mi czekać na wypłatę od państwa. Nie będę przecież wybrzydzała...
Joanna
fot. Thinkstock
Czy ja jestem jakąś gorszą Polką? Czy moje dzieci są inne od dzieci mniej zarabiających? Obiecywali, że wszystkim dadzą, to czas się z tego wywiązać. A jak wiadomo – skoro dają, to trzeba brać. Bardzo mi się nie podoba to wywieranie presji teraz. Żadnych ograniczeń nie wprowadzili, ale wmawiają bogatszym, że nie zasługują na te pieniądze i powinni wstydzić się po nie sięgnąć. To jest jakaś kpina, a nie polityka prorodzinna.
Mamy z mężem trójkę dzieci. Najstarsze ma 7 lat, najmłodsze niecały rok. Poradzilibyśmy sobie bez tego wsparcia bo oboje zarabiamy, prowadzimy biznes, wynajmujemy też własne nieruchomości (mieszkania, które dostaliśmy po dziadkach). Finansowo jest naprawdę dobrze. To może jeszcze mi mało i dlatego chcę okradać państwo?
Nie, po prostu traktujmy się poważnie i nie dzielmy ludzi!
fot. Thinkstock
Skoro coś uchwalają, to chyba wiedzą, jakie będą tego konsekwencje? Przynajmniej mam taką nadzieję. Musieli obliczyć, ile to będzie kosztowało i czy budżet się nie zawali. Skoro dają wszystkim bez względu na dochody, to niech dadzą. Bez tego szantażu moralnego, że coś ci się należy, ale wziąć nie powinieneś. Widocznie kasa dla mnie też jest przewidziana. Przygarnę tych 5 stówek, żeby przypadkiem się nie zmarnowały. A nawet tysiaka, bo tyle mi się należy.
Gdybym spotkała tych ludzi, to chyba bym im powiedziała, że mam zamiar wydać te pieniądze na waciki. Albo na ośmiorniczki. Trzeba było wcześniej myśleć, komu pomoc się przyda, a kto sobie bez niej poradzi. Teraz mogą sobie apelować, a i tak o wypłatę wystąpią wszyscy rodzice. Powtarzam – jak dają, to się bierze.
Dopiero się zastanawiamy, co zrobić z tymi pieniędzmi, ale czy kogoś powinno to specjalnie obchodzić?
fot. Thinkstock
Jeśli dostajemy taki prezent, to obdarowujący nie ma prawa w to wnikać. Gdybym chciała kupić sobie za to nowe szpilki, to nikt nie ma nic do gadania!
Od razu uprzedzę, że podobnych pomysłów nie mam. Prawdopodobnie zacznę wspomagać domy dziecka lub hospicja. Nie gotówką, ale robiąc dla nich regularne zakupy w stylu pieluchy, leki, materiały plastyczne, paczki na święta itp. Niech chociaż taki pożytek z tego będzie, bo ja i moje dzieci dajemy sobie doskonale radę bez podobnego wsparcia. Gdybym odmówiła przyjęcia tych pieniędzy, to one gdzieś by zginęły w budżecie i nikt by z nich nie skorzystał.
Ogólnie uważam, że cały ten pomysł jest słaby i nieprzemyślany. Podam przykład – ja dobrze zarabiam i dostanę od państwa tysiąc złotych. Znajoma znajomych sama wychowuje niepełnosprawne dziecko, które wymaga całodobowej opieki. Nie może pracować, jest uwięziona w domu, ma mnóstwo wydatków. Ona dostanie 500 zł. Jest w tym jakiś sens? Bogaci będą bogatsi, a biednym nic to nie da. Tu dostanie taką kwotę, ale nagle się okaże, że żadne inne świadczenia nie wzrosną, a może nawet spadną. Z czegoś trzeba tę obietnicę sfinansować. Naprawdę bym wolała, żeby ona dostała swoje 500 i mój tysiąc. To by im realnie poprawiło życie.
fot. Thinkstock
Chyba każdy rozsądny człowiek widzi, do czego to prowadzi. Dla mnie to kupowanie sobie głosów mniej zaradnych, ale mniejsza o to. Takie „pomaganie” zwyczajnie mija się z celem, jest niesprawiedliwe, mało efektywne, a efekty będą raczej opłakane. Budżet napięty do granic wytrzymałości, nie będzie pieniędzy na inwestowanie w szkolnictwo, służbę zdrowia itd.
Widzę jakie to bezsensowne i sama się biłam z myślami, czy skorzystać, ale teraz z pełnym przekonaniem sięgnę po obiecane kieszonkowe. Przyznali mi to bez pytania, więc nie mogę protestować. Jak ja nie wezmę, to jakiś urzędnik już się postara, żeby ta kasa rozpłynęła się w powietrzu.
A ile będzie takich ludzi, którzy wezmą i przeznaczą to na głupoty?