Do Świąt zostało już tak mało czasu. Ludziom powoli udziela się ten gwiazdkowy klimat. Tylko ja jakoś nie potrafię cieszyć się tym wszystkim. Im bliżej do Bożego Narodzenia, tym łapię coraz większego doła. Powód jest oczywiście jeden – KASA, a raczej jej brak…
Od trzech lat jestem mężatką i jak na razie jest bardzo ciężko. Mnie i moją siostrę wychowywała tylko mama. Pracowała jako salowa w szpitalu na dwie zmiany, żeby zarobić na jedzenie i opłaty. Od mału byłam więc przyzwyczajona do tego, że w życiu nie ma nic za darmo. Nie myślałam jednak, że po ślubie będzie jeszcze gorzej.
Kiedy poznałam Marka wydawało mi się, że wreszcie odmieni się mój los. Jego rodzice mają duże gospodarstwo rolne, olbrzymią hodowlę krów i śpią na kasie. Niestety, on jako średni syn ma z tego niewiele. Jego najstarszy brat został na gospodarce, młodszy z kolei jeszcze studiuje i to na niego rodzice wykładają kasę.
A Marek? Nigdy nie miał dobrych relacji ze swoim ojcem. Chciał jak najszybciej wyprowadzić się z domu i samemu zarabiać na życie. Oczywiście jest taki dumny, że nie przyjmuje żadnej pomocy od rodziców. Mówi im, że świetnie sobie radzimy…
Boże, jak mnie to wkurza! Przecież my ledwo wiążemy koniec z końcem. Ja jestem fryzjerką i zarabiam grosze. A on co? Skończył marketing i zarządzanie, a pracuje jako ochroniarz w jednej z galerii w Warszawie. Wynajmujemy mieszkanie na Szmulowiźnie (Praga Północ ). Jest okropne, cuchnie w nim grzybem, okna są strasznie nieszczelne. No, ale tylko na takie było nas stać.
W zwykłe dni staram się o tym wszystkim nie myśleć i żyć nadzieją, że będzie lepiej. Jednak teraz przed świętami mam masakrycznego doła. Na Wigilię i Pierwszy Dzień Świąt jedziemy tam na wieś do rodziny męża. Wypadałoby oczywiście kupić jakieś prezenty, może upiec jakieś ciasta, nie wspomnę już o tym, że kompletnie nie mam się w co ubrać. No ale skąd ja niby mam na to wszystko wziąć kasę? Zaraz ma przyjść rachunek za ogrzewanie… Aż mi ciarki po plecach przechodzą, gdy o tym myślę.
Rodzina mojego męża oczywiście wyobraża sobie pewnie niewiadomo co. Myślą, że skoro mieszkamy w Warszawie, nie mamy dzieci i oboje pracujemy to nam się powodzi. Zresztą, Marek nigdy nie wyprowadza ich z błędu. A najgorsze jest to, że ich dom słynie w całej okolicy z organizowania strasznych gościn. Na Święta robią po 10 dań, jakieś golonki, pieczone kaczki, szczupaki w galarecie… czego tam nie ma.
Niby tacy zabiegani rolnicy, a prezenty kupują już od listopada. I to nie byle jakie… Sprzęt AGD, telewizor plazmowy, a dla dzieciaków same wypasione zabawki. I jak tu do takiej rodziny przyjechać z pustymi rękami? Oni chyba by mi tego nie wybaczyli.
Już w tamtym roku, żeby kompletnie im nie podpaść pożyczyłam kasę na prezenty od swojej mamy. Kupiłam teściowi skarpety i zestaw do golenia, teściowej fartuszek kuchenny i kosmetyki, a reszcie po czekoladkach. No ale i tak w porównaniu do tego, co oni nakupili czułam się nieswojo.
Teraz nie mam już śmiałości, żeby brać pieniądze od mamy. Zresztą, nie chce tego robić. Najlepiej to bym chciała, żeby rodzina mojego męża dowiedziała się, w jakiej opłakanej sytuacji jesteśmy. Marek nie chce oczywiście o tym słyszeć.
Co ja mam z tym wszystkim zrobić? Jak rozmawiać z mężem, żeby się na mnie nie obraził? Nie wiem, a może jednak powinnam zdobyć skądś kasę na te cholerne prezenty? Może od jakiejś koleżanki pożyczyć?
Małgosia, 26 lat