Witajcie!
Z tej strony Magda, przebojowa 27-latka, singielka z wyboru, miłośniczka życia, rozrywkowa dziewczyna i w ogóle jedno wielkie WOW. To tak oficjalnie, bo tylko ja wiem, co siedzi w środku mnie. A tak naprawdę jestem przerażona, samotna, niedoceniona i coraz bardziej boję się przyszłości. Przez tyle lat nie udało mi się stworzyć związku, zaraz skończę 30 lat i będzie już z górki. Zostanę sama, pewnie kupię sobie kota, albo kilka i tak doczekam do starości. Boli mnie to bardzo, ale nie przyznaję się do tego. Nie wypada.
Ukrywam prawdę przed wszystkimi, bo nie chcę być postrzegana jako ofiara losu. Nie umiem się otworzyć przed nikim – nawet własną mamą czy przyjaciółką. Bo jak to powiedzieć? Chciałabym mieć faceta, ale nie wiem, jak to zrobić? W życiu by mi takie słowa nie przeszły przez gardło. O wiele łatwiej rozgłaszać wszem i wobec, że faceci to kanalie i nie chcę mieć z żadnym nic do czynienia. A prawda jest taka, że chciałabym i to od zawsze. Mam wrażenie, że nie jestem w tym sama, bo takich oszustek nie brakuje...
Tylko, że to jest błędne koło. Nigdy z nikim na poważnie nie byłam, teraz rozgłaszam wszem i wobec, że nikogo takiego nie potrzebuję i nawet jeśli ktoś był mną zainteresowany, to się przecież nie odważy zagadać. Podrywać taką silną i niezależną singielkę? Przecież to się mija z celem, bo ona gardzi wszystkimi i jest szczęśliwa sama ze sobą. Gdyby tylko wiedzieli, że to tylko maska... W środku jestem roztrzęsiona i przeżywam porażkę co wieczór, kiedy muszę sama zasypiać. A potem wstaję, idę do pracy i udaję dalej. Wyśmiewam zakochane dziewczyny i wmawiam im, że powinny wziąć ze mnie przykład.
Nie powinny. Chyba, że chcą tak jak ja się użalać i cierpieć w samotności. Bo brak partnera to nie tylko uczucie pustki, ale też wiele konkretnych problemów. Ciągłe wypytywanie przez rodzinę, czy kogoś już mam. Chodzenie na wesela bez partnera. Spotkania ze znajomymi parami i ja jedna sama. Coraz częściej brak tematów do rozmowy. Powoli wszystko zaczyna kręcić się wokół tego, że nie mam chłopaka, narzeczonego, męża, żadnego ślubu i dzieci na horyzoncie. W tym wieku powinnam już wiedzieć z kim chcę spędzić resztę życia. Wszyscy myślą, że chcę być sama.
Wmówiłam im to i tego najbardziej teraz żałuję. To za daleko zaszło, żebym się nagle otworzyła i powiedziała „to nie tak, ja nie chcę być sama”. Przecież wszyscy widzą we mnie zatwardziałą singielkę, która może jest trochę dziwna, ale należy podziwiać jej zasady i upór. Problem w tym, że to nie żadne zasady, ale zwykła życiowa porażka. Nie mam nikogo, bo nie umiem tego zrobić, a nie dlatego, że nie chcę. Tylko, że łatwiej trzymać się tej drugiej wersji. Wtedy nikt ci nie współczuje, a mnie coraz częściej się wydaje, że jest czego. Pogubiłam się, udaję twardzielkę, a tak naprawdę chce mi się płakać.
Żal mi siebie, ale żal mi też moich rodziców. To ich znajomi ciągle pytają, czy kogoś mam, zastanawiają się, co ze mną nie tak. Chwalą się swoimi dziećmi, organizują im śluby, bawią wnuki. Jak tak dalej pójdzie, to moi nigdy tego nie doświadczą. Do końca życia będą świecić za mnie oczami i razem ze mną udawać, że to kwestia wyboru. Chcę, to jestem sama i nikomu nic do tego. A mnie się marzy ślub, nawet coraz częściej myślę o dzieciach. Tylko tak po cichu, bo oficjalnie nienawidzę mężczyzn i bachorów.
Już naprawdę nie wiem, co ze mną dalej ma być. Najłatwiej poznać chłopaka w szkole albo na studiach. Nie wykorzystałam tej szansy, chociaż kilka razy była okazja. Potem zaczęłam pracować, ale zamiast siedzieć cicho, to wygłaszałam te swoje zakłamane teorie. Wszyscy wokół są przekonani, że chcę być sama. Nie wiem, chyba jedyna szansa, żeby coś zmienić, to wyrwać się gdzieś i zacząć od nowa. Bez rodziny, którą oszukiwałam i bez znajomych, którzy mają o mnie takie, a nie inne zdanie. Marzy mi się to. Żeby być po prostu młodą kobietą, która jest otwarta na uczucia i nie wstydzi się tego.
W tym miejscu i wśród tych ludzi właśnie wstyd jest najgorszy. Jestem za bardzo dumna, żeby po tylu latach nagle się przyznać do porażki. Bo niby jak to zrobić? „Kochani, kłamałam, pomóżcie mi znaleźć faceta”? Czuję się jak oferma, która przegrała wszystko. Ani przez chwilę nie wierzyłam w to, co wygadywałam, ale trwałam w tym. Zawsze łatwiej powiedzieć, że nie chcę być w związku, zamiast stwierdzić prawdę – nikt mnie nie chciał albo jestem tak chora psychicznie, że nie potrafiłam tego zrobić.
Bo zdrowa to ja chyba nie jestem, prawda?
Magda
Oszukujemy siebie i innych, bo tak jest wygodniej. Mamy do wyboru – mieć chłopaka i chwalić się szczęśliwym związkiem, albo nie mieć i okłamywać wszystkich, że właśnie tego chciałyśmy. Nie chce mi się wierzyć, że na świecie jest chociaż jedna kobieta, która naprawdę tak myśli. Trudno się przyznać do tego, że poniosłyśmy porażkę i w ogóle jesteśmy chodzącą porażką. Bo jak inaczej nazwać kogoś w moim wieku, kto nie potrafi zagadać chłopaka albo peszy się, kiedy ten próbuje nawiązać kontakt? To nie żadna singielka z wyboru, ale życiowa oferma.
Czuję się jak oferma i wiem, że nią jestem. Codziennie budzę się z uczuciem, że to wszystko bez sensu, bo nawet nie mam się do kogo odezwać. Codziennie zasypiam z myślą, że w życiu nic mi nie wyszło, bo nie mam się do kogo przytulić. Często wyśmiewam uczuciowe rozterki koleżanek, ale prawda jest taka, że bardzo im tego zazdroszczę. Też chciałabym chodzić na randki, budować związki, rozstawać się, schodzić, nawet wkurzać się na faceta. Ale wiedzieć, że nie jestem mu obojętna.
Nie wiem skąd to się wzięło. Nie wyglądam jak potwór, chyba da się mnie lubić. Nie takie dziewczyny tworzą związki i są szczęśliwe. Obawiam się, że zbudowałam wokół siebie tak wysoki mur, że teraz już nikt go nie przeskoczy. Ja jestem uwięziona w środku, a wartościowi faceci nie są w stanie się przez niego przebić. Nawet nie próbują, bo myślą, że to gwarantowana porażka. Prawda jest taka, że gdyby ktoś ciekawy się pojawił, ja nawet bym się nie zastanawiała. Chciałabym kochać i być kochana. Budzić się i zasypiać obok siebie, spędzać razem czas, planować, zdobywać doświadczenie, poznawać się coraz lepiej.
Gdyby ktoś z moich znajomych to przeczytał, to istnieje ryzyko, że padłby na zawał. Przecież Magda nie może tak myśleć, bo od zawsze wszystkim wmawia coś odwrotnego. To prawda, ale wmawia z wygody i strachu, a nie przekonania. W ogóle jestem zdania, że nie ma czegoś takiego jak „singielka z wyboru”. Zawsze jesteśmy sami z przypadku albo sami jesteśmy sobie winni. Takich dziewczyn, jak ja, jest sporo. Wszystkie w podobnym wieku, albo jeszcze starsze i zarzekające się, że miłość jest dla frajerów. Udają szczęśliwe, a potem samotnie płaczą w poduszkę.