Od sześciu miesięcy spotykam się z Grześkiem. Mój chłopak jest miłym, fajnym facetem, którego szczerze uwielbiam i kocham. Ma fajne poczucie humoru, nigdy nie narzuca mi swojego zdania, jest cierpliwy i czuły. Byłby moim ideałem, gdyby nie jego ostatnie hobby. Gotowanie.
Od trzech tygodni Grzesiek swojej pasji poświęca każdą wolną chwilę. Nie to jest jednak najgorsze. W końcu mężczyzna w kuchni to widok rzadko spotykany, więc powinnam się cieszyć. I pewnie cieszyłabym się, gdybym nie musiała jeść tych wszystkich przygotowywanych przez niego dań. A te są po prostu paskudne, bo Grzesiek mocno tnie koszty. To taka kuchnia studencka...
Ostatnio na przykład zaserwował mi obrzydliwą zapiekankę z makaronem, mięsem mielonym, ogórkami konserwowymi, musztardą i ketchupem. Choć może to był majonez... Fuj! Dziobałam widelcem w talerzu, a Grzesiek wpatrywał się we mnie z nadzieją i dopytywał, czy mi smakuje. Nie miałam serca, żeby mu powiedzieć, jakie to niedobre. Przełykałam więc kęs za kęsem tę ohydną breję (inaczej nie da się tego dania nazwać) i chwaliłam, jakie to niby pyszne. Widziałam, że Grzesio się cieszy, więc nie miałam wyrzutów sumienia, że go okłamuję.
Liczę, że to jego zamiłowanie do gotowania wkrótce minie, ale póki co w ogóle się na to nie zanosi. Boję się, że pewnego wieczoru nie uda mi się ukryć grymasu obrzydzenia i mój chłopak zorientuje się, że udawałam te wszystkie ochy i achy nad jego potrawami. Tego by mi chyba nie wybaczył, a ja nie chcę się z nim kłócić.
Zależy mi na Grzesiu. Co ja mam zrobić w tej całej sytuacji? Błagam, doradźcie coś, bo powoli tracę cierpliwość i coraz trudniej mi się kontrolować w czasie wspólnych posiłków!
Marta
Nie wiem, jak długo uda mi się znosić te jego kulinarne eksperymenty. Doszło do tego, że boję się odwiedzać go w mieszkaniu, bo za każdym razem wita mnie w drzwiach ze słowami: „Znalazłem fajny przepis!” albo: „Zaraz ci coś upichcę, mówię ci, palce lizać!”.
Niektóre z was poradziłyby mi pewnie, żebym nie przychodziła do niego, tylko zapraszała go do siebie lub umawiała się z nim gdzieś na mieście. Tylko że ja mieszkam z dwoma współlokatorkami, więc o jakiejkolwiek intymności nie może być mowy. Randki poza domem też mi się nie uśmiechają, bo teraz pogoda nie sprzyja spacerom, a siedzenie w knajpie czy pubie przecież kosztuje.
Jestem naprawdę załamana. Nie mam odwagi, żeby powiedzieć Grzesiowi, jakim jest fatalnym kucharzem. On wkłada mnóstwo serca w gotowanie, a że niezbyt mu to wychodzi, to już nie jego wina… Moje koleżanki twierdzą zresztą, że przesadzam, bo one dałyby wiele, żeby ich faceci dobrowolnie spędzali w kuchni tyle czasu. Zmieniłyby zdanie, gdyby musiały regularnie stołować się u Grześka, który uważa, że fura ziemniaków i kiełbasa z grilla to wykwintny obiad dla dwojga. Po czyms takim ostatnio czułam, że oboje mamy straszny oddech (no wiecie - czosnek, przyprawy) i aż nie miałam ochoty nawet na całowanie, a co dopiero mówić o czymś więcej...