Pewnie wyjdę na nieczułą, ale łatwo się mówi. Wszyscy kochają słodkie zwierzątka i zawsze ich bronią. Ja nie chcę niczego złego zrobić. Po prostu się przeliczyłam i nie wiem co dalej. Chyba nie byłam gotowa na aż tak wielkie poświęcenie. Wydawało się, że mały pies to mały kłopot, ale nie dla mnie. Przynajmniej umiem się przyznać do błędu i nie mam zamiaru go przywiązywać do drzewa w lesie, jak wielu sadystów.
Moi rodzice nigdy nie pozwolili na to, żebyśmy mieli jakieś większe zwierzę. Tylko raz zgodzili się na chomika, ale pożył chyba rok i na więcej nie było szans. Bardzo się do niego przywiązałam, rozpaczałam i powiedzieli „dość”. Zawsze zazdrościłam kolegom, którzy mieli w domu psa albo kota. Była we mnie wielka tęsknota za tym. Przysięgałam, że się wszystkim zajmę, ale nic z tego.
Kiedy wreszcie się wyprowadziłam i miałam na to warunki, spełniłam swoje marzenie. Tylko nie przewidziałam kilku rzeczy i teraz wychodzę na potwora...
Mogłabym tak wyliczać. Pies był dla mnie spełnieniem marzeń i ogromną radością, ale niestety stał się problemem. To, że go mam, wyznacza całe moje życie. Muszę liczyć się z wydatkami, ustalać sobie grafik w pracy, rezygnować ze spotkań ze znajomymi, nie mogę odwiedzać rodziców. Niby sobie z tego wszystkiego zdawałam sprawę, ale nie tak to miało wyglądać! Nie wiem, dlaczego to mnie spotkało...
Byłam trochę naiwna, fakt. Wszystko wydawało się proste, bo chłopak zawsze pomoże. Będziemy razem, weźmiemy ślub i jeszcze nasze dzieci będą się opiekować pieskiem. A teraz przez tego pieska nie mogę normalnie żyć i szanse na znalezienie kogoś nowego są zerowe. Przez cały ten czas nie byłam na żadnej randce.
Przykro mi to mówić, ale tak się dłużej nie da. Muszę się go pozbyć. Wiem, że wyjdę na potwora, ale kto tego nie przeżył, ten mnie raczej nie zrozumie.
Miałam chłopaka, można nawet powiedzieć, że prawie narzeczonego. Mieszkaliśmy ze sobą rok i myślałam, że tak już zostanie. Na dziecko zdecydowanie za wcześnie, więc namówiłam go na psa. Nie miał nic przeciwko, ale od razu powiedział, że on będzie mój. Tak jakby coś przewidywał... Wybrałam małą i bezproblemową rasę. Wszystko było naprawdę super. Jakoś podzieliliśmy się obowiązkami.
Oboje pracowaliśmy, czasami w różnych godzinach, ale zawsze miał kto wyjść z nim na spacer. Jak trzeba było się przemieścić, to też bez problemu, bo chłopak miał samochód. Dzięki temu mogłam, tak jak wcześniej, jeździć do moich rodziców. Było naprawdę fajnie, ale nagle to wszystko się skończyło, a ja zostałam z wielkim problemem na głowie.
Nie daję sobie rady sama z psem i przez niego czuję się uwięziona. Nie mogę niczego zaplanować, ani nigdzie się ruszyć. Przyznaję – nie przewidziałam tego wszystkiego!
Cieszę się, że jest ze mną, ale potem płaczę z bezsilności. To nie jest normalne. I co dalej? Do schroniska go oczywiście nie oddam, bo tego bym sobie nie darowała. Nawet nie wiem, jak można coś takiego zrobić. Przychodzisz, oddajesz i po sprawie? Nie jestem nieczuła. Próbowałam pytać wśród znajomych, ale nie było tematu. Od razu było „Chyba żartujesz?!”.
Pomysł, żeby go zostawić z rodzicami wydawał się najlepszy, ale oni twierdzą, że to nie dla nich. „Mamy wystarczająco dużo problemów na głowie”. Widzą, jak się męczę, ale na nich nie mogę w tej sprawie liczyć. W hodowli z której go wzięłam, tez nie chcą o tym słyszeć.
Już nie mam siły. Nie wiem co robić!
K.
Dopóki moje życie wyglądało, tak jak wcześniej, wszystko było super. Ale stało się najgorsze i z narzeczonym wcale ślubu nie wzięłam. Wręcz przeciwnie – związek się rozleciał, musiałam znaleźć sobie mieszkanie i zostałam sama z psem. Nie przeczę, jego obecność mnie nawet uspokajała. Przynajmniej miałam powód, żeby codziennie rano wstać i wyjść z domu. No i ten maluch kręcił się po mieszkaniu, więc też jakoś milej się zrobiło.
Potem przyszła szara proza życia i od tej pory sobie nie radzę. Pracę od 8 do 16 musiałam zmienić i teraz często nie ma mnie w domu po 10 godzin. Zdarza się, że wypadają nocne zmiany. Kto ma psa, ten może sobie wyobrazić, co to oznacza. Muszę strasznie kombinować, żeby z nim wyjść na spacer. Czasami się nie udaje i wracam zmęczona do obsikanego (albo gorzej) mieszkania. Nie mam siły.
Wyjście na imprezę, a przecież muszę odreagować, też jest wielkim wyzwaniem. Nigdy nie wiadomo, ile to potrwa, więc muszę prosić znajomą o opiekę nad nim. Nie zawsze jest to możliwe, więc jestem normalnie uziemiona.
Nie wspominając o wizytach u rodziców. To już większy problem, bo wcześniej chętnie tam jeździłam na cały weekend. A teraz co? Na tak długo psa nie zostawię, a podróż z nim jest prawie niemożliwa. To jest ok. 200 km, więc tylko autobus albo pociąg wchodzi w grę. Zwierzaka oczywiście przewieźć nie można. I co? W ostatnich kilku miesiącach byłam w domu tylko raz. Bo znajomi zgodzili się go przygarnąć na sobotę i niedzielę.
Zrozumiałam też, że utrzymanie nawet takiego malucha jest kosztowne. Każda wizyta u weterynarza, a niestety są jakieś problemy, to koszt przynajmniej 100-200 zł. Dla singielki to nie jest mało. Przyzwyczaił się też do najdroższej karmy i jest tak, że ja rezygnuję z lepszego jedzenia, żeby przynajmniej on coś zjadł.
Ostatnio byłam chora, ponad 40 stopni gorączki i co? 3 razy dziennie trzeba było wyjść na spacer, więc długo nie mogłam dojść do siebie.