Szanowna Redakcjo!
Podejrzewam, że listy od facetów nie są dla Was chlebem powszednim. Często czytam wypociny dziewczyn, które postanowiły podzielić się ze światem swoimi spostrzeżeniami. Najczęściej wychodzi na to, że mężczyźni tak naprawdę do niczego się nie nadają, a instrukcja ich obsługi jest wyjątkowo nieskomplikowana. Domagamy się wyłącznie seksu i jedzenia, a cała reszta zupełnie nas nie interesuje. Śmiem wątpić w te bzdury.
Fakt, zdarzają się faceci, którzy po dniu pracy liczą na ociekającego tłuszczem kotleta z kapustą, a wieczorem na szybki numerek, który ma zaspokoić wyłącznie ich potrzeby. Ale nie jest to większość. W przypadku kobiet sprawa wydaje mi się bardziej oczywista – albo podjeżdżasz do niej wypasioną furą i świecisz przed oczami złotą kartą kredytową, albo nie istniejesz.
Tak, takie właśnie są moje doświadczenia. Przez lata mieszkałem w małej miejscowości, gdzie co jakiś czas zdarzają się niechciane ciąże i tym podobne historie, ale nie ma to nic wspólnego z ekonomią. Tutaj wszyscy klepią biedę, więc trudno kopulować z kimś z wyższych sfer. Półtora roku temu przeprowadziłem się do jednego z największych miast w Polsce. Szybko przyswoiłem sobie panujące tutaj zasady. Wszystko jestem w stanie przełknąć. Poza jednym – totalnym zidioceniem kobiet. Dziewczyn w moim wieku, a nawet mocno dojrzałych pań.
Pewnie za chwilę niektóre z Was spróbują zbić moje argumenty, sugerując że może jestem wyjątkowo brzydki, kiepsko pachnę, nie potrafię się zachować i podtrzymać interesującej rozmowy. Nieskromnie przyznam, że wcale nie jest ze mną tak źle. Dowód? Przez tych kilkanaście miesięcy spędzonych w mieście udało mi się „wyrwać” kilka dziewczyn. Nie chodziło mi o niezobowiązujący seks w krzakach, ale o zbudowanie trwałej relacji. Niestety, za każdym razem nasza znajomość kończyła się tuż po przekroczeniu progu mojego mieszkania (za mało dizajnerskie meble, brak wanny z hydromasażem, a może za mały telewizor?) lub pytaniach w stylu „czym jeździsz?”, „fajne, kupisz mi?”, „jaki masz telefon?”.
Wcześniej potrafiliśmy normalnie rozmawiać, a nawet okazywać sobie czułość. Tak, zdarzały się puste laski, które momentalnie zbywałem, ale podobnie zachowywały się kobiety, które rzekomo trzymały wysoki poziom. Prędzej czy później orientowały się, że do pracy wcale nie jeżdżę najnowszym modelem Maserati (ale tramwajem), na lunch nie jadam sushi (wolę pierogi z baru mlecznego), a wakacji nie spędzam na Mauritiusie (tylko w rodzinnym domu gdzieś na południu Polski). Jestem po prostu zbyt swojski i nie jestem w stanie zapewnić im standardu życia, jakiego oczekują. Same niewiele robią, ale od faceta oczekują Bóg wie czego.
Możecie zarzekać się, że z Wami jest inaczej. Kochacie wyłącznie romantycznych, inteligentnych i dowcipnych mężczyzn, a cała reszta ma drugorzędne znaczenie. Otóż nie! Zdecydowana większość przedstawicielek płci pięknej zainteresowana jest wyłącznie żerowaniem. Zachowujecie się jak hieny, które nie są w stanie niczego upolować, więc zadowalają się tym, co podsunie im pod nos ktoś inny. Zamiast ruszyć cztery litery do pracy, wolicie szukać naiwnych, którzy zapewnią Wam wygodne życie.
Przez lata uważałem, że zeszmacenie kobiet to sytuacja raczej ekstremalna, dotycząca nielicznych pustaków. Dopiero w mieście przekonałem się, że to jednak standard. Do wyboru mam szarą, brzydką i mało rozgarniętą myszkę, albo nic. Te ładniejsze, znające swoją wartość, nie są zainteresowane prawdziwym uczuciem. Wolą pokazać się w towarzystwie bogatego sponsora, niż przeżyć prawdziwą miłość. Bo miłość nie zapewni im modnych ciuszków, kosmetyków i dodatków, które podziwiają w kolorowych magazynach. Zdecydowanie lepsza jest relacja oparta na transakcjach. Dam ci d***, ty kupisz mi buty, zrobię ci loda za iPoda. Poezja marna, ale jakże prawdziwa.
Ok, rozumiem, że instynkt samozachowawczy podpowiada Wam, że lepiej się ustawić, niż liczyć na romantyczną relację, która wcale nie musi zapewnić świetlanej przyszłości. Proszę Was tylko o uczciwość. Jeśli spotykacie takiego faceta jak ja, to powiedzcie mu otwarcie o co chodzi. Przyznajcie, że nie dorastam Wam do pięt, a mój portfel jest zdecydowanie zbyt cienki by Was zadowolić. Nie szukajcie głupich wymówek. Uświadomcie sobie, że my, faceci, i tak wiemy na czym polega ta gra. Życie to nie Monopoly, ale skoro tak bardzo pociąga Was ekonomia...
Przewiduję masę inwektyw pod moim adresem. Że niby jestem frustratem? Oczywiście, coś w tym jest. Frustrujecie mnie, bo nie podejrzewałem, że te piękne, uczuciowe, romantyczne i wspaniałomyślne kobiety potrafią być płytsze, niż kałuża pod moim butem (kupionym w sieciówce). Zazdroszczę moim rodzicom i dziadkom, którzy nie mieli podstaw do takich obserwacji. Poznali się, zakochali i żyją razem do samego końca. Współcześnie uzależniacie termin ważności związku od wysokości salda na moim koncie. Chociaż twierdzicie, że jest inaczej. Uwaga – nie jest! Takie właśnie jesteście.
Łukasz