Często czytam tutaj o problemach niektórych dziewczyn i kobiet. Wiele z Was nie lubi siebie, zwłaszcza ze względu na wygląd. Macie mnóstwo kompleksów, ale wydaje mi się, że zazwyczaj same je sobie wymyślacie. Jesteście fajne, ładne, sympatyczne, ale nie wypada Wam się do tego przyznać. Dlatego pojawia się temat małych piersi, krzywego nosa albo rzadkich włosów.
Zazdroszczę takich problemów. Chętnie bym w sobie znalazła jedną rzecz, której nie lubię. Tak się nie da, bo cała jestem beznadziejna... To nie tylko użalanie się nad sobą, ale fakt. Często ludzie dają mi to odczuć, nie mam żadnego powodzenia, nawet rodzice mają mnie za tą brzydszą.
Żyję z piętnem paskudnej dziewczyny, na którą nawet nie chce się patrzeć. Czasami wydaje mi się, że to przesada i jeszcze mogę coś ze sobą zrobić, a kiedy indziej chciałabym roztrzaskać lustro, przed którym stoję. Gdybym chociaż miała wsparcie innych... Ale nie, oni wolą mnie dobijać.
Marzy mi się jakaś operacja. Odsysanie tłuszczu, zmiana kształtu uszu, pozbycie się haluksów itd. Może nawet kiedyś mogłabym sobie pozwolić na coś z tej listy. Ale co to da? Jedna poprawka nie zmieni faktu, że z całą resztą też jest beznadziejnie.
Podobno każda potwora znajdzie swego amatora, ale są jakieś granice. Najwyraźniej moja brzydota przekroczyła wszelkie możliwe i nic z tego nie będzie. Nie udałam się moim rodzicom. Sama sobie się nie udałam.
Myślałam, że jak to wszystko opiszę, to mi jakoś ulży. A jest jeszcze gorzej, bo tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że nic nie da się z tym zrobić.
Angelika
To nie jest tak, że zaczęłam dojrzewać i nagle coś mi odbiło. Ja jestem obiektywnie brzydka i całe moje życie jest na to dowodem. Pamiętam jak miałam może 10 lat i na wczasach odbywała się impreza dla dzieci. Rodzice od razu postanowili, że moją siostrę wyślą na konkurs małej miss, a ja powinnam sobie znaleźć jakieś inne zajęcie. Skończyło się na tym, że lepiłam kubki z gliny. Na scenę się przecież nie nadawałam, bo tam trzeba jakoś wyglądać. Zawsze mi się wydawało, że rodzina ma mnie za tą gorszą.
Potem było jeszcze gorzej. Wszystkie dziewczyny z klasy były podrywane, miały chłopaków, a ja naiwnie czekałam... Tak sobie czekam do dzisiaj. Nawet na studniówkę musiałam pójść sama. Koleżanki namówiły mnie, żeby kogoś zaprosić. Spróbowałam i on się nie zgodził. Potem kolejny. Wreszcie same się tym zajęły, a i tak nic z tego nie wyszło.
Nikt nie chciał się ze mną pokazać w tak ważnym dniu. To mnie tylko utwierdza w przekonaniu, że jest ze mną gorzej, niż źle.
Jestem niska, pulchna, mam fatalną cerę, brzydkie włosy, owłosione ciało, krzywe zęby, haluksy, płaskostopie, za duże uszy i mogłabym tak wymieniać. Niski wzrost stwierdziła kiedyś lekarka, nadwagę najlepiej skomentował mój trener, z cerą męczę się u dermatologa od lat... To nie są moje wymysły, ale niestety fakty. Nie widzę chyba części ciała, z której byłabym naprawdę zadowolona. Ze wszystkim jest coś nie tak.
Jestem w beznadziejnej sytuacji. Nikt na mnie nie patrzy z podziwem, ja sama siebie nie lubię i koło się zamyka. Przez to nie mam prawie znajomych, z chłopakiem nigdy żadnym nie byłam. Mam 21 lat i nie tak powinno wyglądać moje życie. Najgorzej, że już nie wierzę w żadną przemianę. Co ja bym musiała zrobić, żeby wreszcie lepiej wyglądać?
Chyba urodzić się na nowo albo wygrać w Lotto i zoperować się od stóp do głów!
Jak tak patrzę na zdjęcia z dzieciństwa, to zapowiadałam się jako całkiem ładna dziewczynka. W podstawówce nie miałam żadnych kompleksów. Chętnie pozowałam, występowałam w szkole, sama dobierałam sobie ubrania, prosiłam mamę o zrobienie fajnej fryzury. Z tego niewiele zostało, bo dzisiaj uważam, że to nie ma sensu. Co mi da nowe uczesanie albo modna bluzka, skoro reszta do tego nie pasuje...
Kiedyś przeczytałam takie brutalne powiedzenie, że „ze świni księżniczki nie zrobisz”. Jest mi tak źle z samą sobą, że podpisuję się pod nim. Zdarza mi się wyglądać ohydnie, a zazwyczaj przynajmniej fatalnie. Nie mam już złudzeń. Chciałam coś ze sobą zrobić, ale za dużo ludzi rzucało mi kłody pod nogi. Akceptacji nie znalazłam nawet na siłowni.
Mam mały problem z wagą. Jak nawet schudnę, to potem wszystko wraca. Pojawiają się boczki, podwójny podbródek, a uda przypominają balerony.
Odważyłam się pójść na siłownię. Znalazłam taką dla kobiet, poczytałam opinie i wybrałam sobie trenera personalnego. Od początku czułam się tam dziwnie, bo miałam wrażenie, że wszystkie babki na mnie patrzą. Nie każda wyglądała jak miss, ale pewnie każda miała się za lepszą ode mnie. Ciągle jakieś spojrzenia i szepty. Uciekłabym stamtąd, gdyby nie ten trener, ale on wreszcie też mnie zawiódł.
Ostatni raz, kiedy tam byłam, pozwolił sobie na paskudny komentarz. Stał niedaleko i rozmawiał z jakąś trenerką. Padły słowa, że mnie to już nic nie pomoże. A potem popatrzył na mnie, żeby nie musieć używać mojego imienia. I tak domyśliłam się o kogo chodzi. Dokończyłam ćwiczenie i wyszłam. Więcej tam nie wróciłam i raczej nie wrócę.
Próbuję teraz odchudzać się w domu, ale brakuje mi motywacji. Tyle się już ze sobą męczę, a efektów jest niewiele.