Cześć dziewczyny,
właśnie wróciłam z wykładów i mam jak na teraz jedno przemyślenie. Wszyscy mają lepiej ode mnie. Moje koleżanki ze studiów ciągle gadają o nowych ciuchach, które sobie niedawno kupiły, o filmach, na które non stop chodzą do kina i o pysznych obiadkach w restauracjach, na które mnie nigdy nie będzie stać. To dołujące.
Ja miesięcznie muszę wyżyć za 350 zł. Naprawdę. Przysługuje mi 200 zł stypendium socjalnego, do tego rodzice dają mi około 100 zł, a babcia dokłada od siebie 50 zł. Na szczęście nic nie muszę wydawać na czynsz, ponieważ pomieszkuję kątem u swojej dalszej rodziny. To młode małżeństwo. Wiedzą, że jestem w trudnej sytuacji i zgodzili się, żebym zajęła mały pokoik w zamian za sprzątanie całego mieszkania. Mój kuzyn jest naprawdę w porządku, miły i w ogóle, ale ta jego żona ciągle daje mi do zrozumienia, że im zawadzam. W sumie to się jej nie dziwię. Chciałaby się nacieszyć swoim małżeństwem, każdy by chciał na jej miejscu. A tutaj taki niechciany lokator za ścianą…
Najwięcej pieniędzy pochłaniają jednak moje weekendowe wyjazdy do domu rodzinnego. Pochodzę z małej miejscowości, bilety są drogie, a ja przecież kupuję ich aż osiem miesięcznie. Nie mogę zrezygnować z tych podróży, ponieważ mam niepełnosprawną siostrę i od piątku wieczorem do niedzieli włącznie pomagam rodzicom się nią opiekować.
Nie wiem, czasami sobie myślę, że życie jest strasznie niesprawiedliwe. Jedni zamartwiają się tym, że w sklepie nie ma rozmiaru ich wymarzonych butów, a inni muszą sobie odejmować od ust, żeby jakoś przetrwać. To takie nie fair. Chciałabym już skończyć studia, zacząć zarabiać i żyć jak człowiek. Pomagać rodzicom finansowo, zatrudnić pielęgniarkę do opieki nad siostrą… Moje marzenia są takie przyziemne. Ja naprawdę chciałabym po prostu godnie żyć.
Na koniec mam do Was mały apel, dziewczyny. Jeżeli nie narzekacie na brak kasy, to nie rozmawiajcie o swoich nowych ciuchach i drogich kosmetykach przy znajomych, którzy klepią biedę. Oni i tak nie mają łatwo, więc po co jeszcze im dokładać w ten sposób?
Pozdrawiam Was ciepło,
M.
Tak jak wspomniałam, za czynsz nie płacę, ale studiowanie kosztuje. Dostałam się w tym roku na moją wymarzoną biotechnologię w Olsztynie i robię wszystko, żeby załapać się na stypendium naukowe. Wkuwam po nocach, kseruję notatki i niektóre książki, żeby było taniej, siedzę do późna w bibliotece. Liczę, że mój trud się opłaci i w przyszłym roku za dobre oceny dostanę od uczelni jakiś zastrzyk gotówki. Ale póki co czeka mnie jeszcze kilkanaście miesięcy życia w nędzy. Inaczej nie mogę tego nazwać.
Do perfekcji opanowałam na przykład parzenie kilku słabych herbat z jednej zużytej saszetki. Dzięki temu opakowanie herbaty starcza mi na dłużej. Poza tym dość często na obiad kupuję sobie najtańsze parówki. Nie polecam. Mówię wam, są naprawdę obrzydliwe. Trochę głupio mi o tym pisać, ale czasem umawiam się też ze sklepową, że sprzeda mi przeterminowane jogurty po niższej cenie… Czy można upaść jeszcze niżej???