Szanowna Redakcjo...
Nie wiem, czy zależy mi na tym, żeby kogoś przekonywać do moich racji. Jeśli moje myślenie niektórych zainspiruje, to dobrze, ale to nie jest mój cel. Bardziej chodzi mi to, jaka sama jestem traktowana ze względu na moje przekonania. Kiedy tylko pojawia się temat czystości przed ślubem, wtedy od razu wychodzę na strasznego katola i oszołoma. Już raz usłyszałam, że Kościół zaczadził mi głowę, bredzę i stawiam religijne zabobony ponad zdrowy rozsądek. Przyzwyczaiłam się do tego, ale nigdy dość wyjaśnień.
W moim przypadku sprawa wygląda trochę inaczej. To nie jest tak, że zostałam tego nauczona i teraz się tego trzymam. Nikt mnie niczego nie uczył, bo z wiarą nigdy nie miałam nic wspólnego. To są tylko i wyłącznie moje wnioski, w oderwaniu od Biblii, księży i tym podobnych rzeczy. Mogę być z tego powodu nazywana katolickim betonem, to mnie nie rusza, ale prawda jest taka, że jestem 100-procentową i zadeklarowaną ateistką.
I wiecie co? Nawet ateistka może dojść do wniosku, że z seksem nikomu nie powinno się spieszyć. Wbrew pozorom, wcale nie głoszę haseł wolnej miłości dla wszystkich, zawsze i wszędzie.
Nie zgadzam się z takim podejściem. Zupełnie nie rozumiem katolików, którzy uważają, że stosunek seksualny to nie tylko akt ludzki, ale w jakimś sensie boski. Był sobie starszy pan, który stworzył świat i stwierdził, że jeśli jego owieczki będą ze sobą blisko, to tylko w celu przedłużenia gatunku. W przeciwnym wypadku to obrzydliwość. Nie rozumiem też zamroczonych ateistów, którzy nie przywiązują do tego większej wagi. Większość niewierzących uważa, że kochać można się z każdym, jeśli tylko obie strony tego chcą.
Twierdzą, że ta przyjemność nie jest zarezerwowana tylko dla małżeństwa, czy chociaż zakochanych. Jak się chce, organizm domaga się rozładowania napięcia, to można kopulować z byle kim. Jedna noc tu, druga tam i wszyscy szczęśliwi. Pomijam, że to brak szacunku dla drugiej strony, ale przede wszystkim do siebie! Jeśli kobieta nie widzi nic przeciwko, żeby byle facet był z nią tak blisko, a potem może być kolejny, to nie najlepiej to o niej świadczy. Dlatego śmiem twierdzić, że lepiej w ogóle nie próbować i zaczekać do ślubu.
Wtedy przynajmniej możesz mieć jakąś pewność, że jesteś aktualnie jedyna i najważniejsza, a facet za chwilę nie wskoczy do łóżka innej. To mnie to by było po prostu upokarzające.
Ludzie, którzy zaczynają uprawiać seks za wcześnie, szybko przestają postrzegać ten akt, jako coś ważnego. Przespałam się z tym, tym i tym, mam na koncie całą brygadę napalonych samców, robię to od lat, więc co za różnica, czy nie prześpię się z kolejnym. To raczej nie sprzyja szacunkowi dla samej siebie i przy okazji partnera. Jeśli musielibyśmy czekać, a nasz związek mógłby się najpierw opierać wyłącznie na emocjach, wtedy byłoby lepiej. Zazdroszczę niektórym katolikom twardych zasad, których boją się złamać. Niektórym takie nakazy i zakazy mogą się wydawać dziwne, ale ja wreszcie je zrozumiałam.
Wiadomo, że ja, ateistka, i oni, wierzący, inaczej to sobie tłumaczymy, ale w gruncie rzeczy wszystko sprowadza się do jednego – im później zaczniesz, tym większą uwagę będziesz zwracać na wnętrze drugiej osoby. Zapomnisz o jego organach i szybkiej przyjemności, a skupisz się na osobowości. Znam taką parę. Nie wiem, czy tak wyszło przez przypadek, ale pomimo braku wiary w Boga, udało im się dotrwać do ślubu. Dzisiaj są wspaniałym małżeństwem i potwierdzają, że warto czekać.
Jak mi powiedzieli, gdyby wcześniej seks był na każde ich zawołanie, to nie byłoby już tak niezwykłe, ważne i znaczące.
Małżeństwo nie jest już może tak trwałe, jak kiedyś, ale zawsze w jakimś stopniu nas ogranicza. Przynajmniej przez chwilę możemy mieć pewność, że drugiej stronie zależy i na pewno nas nie zdradza. To jest logiczna kolejność według mnie i sama mam zamiar czekać. Na razie chłopak się buntuje, ale wreszcie zrozumie. To dla naszego dobra.
Jeśli potrzebujesz seksu, żeby dobrze się czuć w związku, to znaczy, że zależy Ci tylko na jego organie, a nie jego bogatym wnętrzu.
Gabriela
Zdaję sobie sprawę, że w swoim myśleniu jestem trochę staroświecka. A nawet bardzo. Znam wielu ludzi, którzy odsunęli się od Kościoła i kiedy tylko poczuli trochę wolności, to palma im odbiła. Już nie będą szanować siebie i innych, bo skoro Boga i piekła nie ma, to czym tu się przyjmować? Trzeba korzystać z przyjemności życia, bo jest tak krótkie... Powiem to wprost – szacunek do ukochanej osoby i jej ciała, to coś uniwersalnego i każdy powinien się do tego dostosować.
Ateistów nazywa się racjonalistami i sama bardzo lubię to określenie. Chodzi o to, że kierujemy się zdrowym rozsądkiem i racjonalnymi przesłankami. Analizujemy, co będzie dobre dla nas, a przy okazji nie skrzywdzi innych. Taki światopogląd zaprowadził mnie do wniosków na temat damsko-męskiej bliskości. Można wciskać kit, że to katolicki wymysł religijnych fanatyków, ale czystość przed ślubem jest uzasadniona nie tylko przez wiarę, ale właśnie racjonalizm!
Za dużo się w życiu naoglądałam, żeby myśleć inaczej. Spadliśmy z deszczu pod rynnę. Z jednej strony seks jako świętość, bo Bóg dał nam organy niezbędne do współżycia, a z drugiej – róbta co chceta, seks to tylko fun.
Luźny związek i luźny seks to gwarancja, że kiedyś się to wszystko rozleci.
Jeśli ktoś nie zrozumiał – uważam, ze seks w małżeństwie jest dopełnieniem związku kobiety i mężczyzny. Wcześniej mamy czas się naprawdę dobrze poznać. Po wykonaniu tej ciężkiej pracy, czas na przyjemności.
Jeśli zaczynamy od sypialni, wtedy już nie znajdziemy motywacji, żeby się poznawać. Zawsze na horyzoncie będzie łóżko.
Wystarczy przez chwilę pomyśleć. Jak wygląda statystyczny związek kobiety i mężczyźni, którzy już na początku znajomości mają wspólne życie intymne? Powoli wszystko zaczyna zmierzać do łóżka. Porozmawiam z nim, bo jeszcze mi odmówi... Zgodzę się na jej warunki, bo inaczej mnie do siebie nie dopuści... Nie chce mi się gadać, ale możemy iść do łóżka... Same widzicie, jak słabo to brzmi. To się nie zdarza? W gruncie rzeczy cały późniejszy „związek” ogranicza się do tego, jak namówić na seks drugą stronę. Gdzie czas na głębsze przemyślenia i poznawanie prawdziwych siebie? Nie wiem.
Nie kochaliśmy się przez 3 dni – no tak, mamy kryzys... On nie zabiega o bliskość ze mną, więc pewnie ma inną... Już pomiędzy nami tak nie iskrzy, więc chyba nie jesteśmy dla siebie stworzeni... Takie dylematy powoli zabijają ten związek. Co innego jest wtedy, kiedy jest już po ślubie. Może małżeństwo nie jest już tak trwałe, jak kiedyś, ale na pewno trwalsze od luźnej znajomości. Wtedy też mogą pojawiać się problemy, ale przynajmniej nie świadczą natychmiast o zdradzie i znudzeniu.