Dziewczyny...
Szukam porady. A może bardziej potwierdzenia, czy bardzo się mylę. Sprawa jest bardzo poważna, bo zależy od niej najbliższych kilka lat mojego życia i pewnie cała reszta też. Za chwilę rozpocznę studia, co do których nie jestem w ogóle przekonana. To znaczy, kierunek bardzo mi odpowiada, uczelnia też dobra, ale chodzi o naukę w systemie dziennym. Jak już zacznę, to przynajmniej 3 lata do licencjatu trudno będzie coś zmienić.
Kiedy myślałam na początku liceum o tym, co będę robiła dalej, to nie miałam żadnych wątpliwości. Trzeba jak najlepiej zdać maturę i walczyć o miejsce na państwowej uczelni. Tak, żeby jak najwięcej się nauczyć, dostać prestiżowy dyplom i nie musieć za to płacić. Studia niestacjonarne traktowałam jako pójście na łatwiznę. Idziesz na takie, żeby trochę poudawać. Zjazd raz na dwa tygodnie, płacisz i wymagasz.
A na dziennych studiach w publicznej uczelni to profesorowie od ciebie wymagają i ma to jakąś wartość. Dzisiaj już tak tego nie oceniam, bo na szczęście zmądrzałam.
Tylko, że na zaocznych też można to zrobić! Sprawdzałam już mój kierunek i gdybym zmieniła zdanie, to zjazdy wcale nie są co 2 tygodnie. Zazwyczaj są 3 w miesiącu i to łącznie z piątkami. Przez 3 całe dni na uczelni miałabym prawie tyle samo zajęć, co dzienni. Moje wykształcenie wcale nie byłoby gorsze.
To nawet trudniejsze, bo potem trzeba znaleźć siłę na naukę po pracy. Może właśnie to docenią kolejni pracodawcy?
Czytałam, że młodzi Polacy rozpoczynają „karierę” średnio w wieku 22 lat i to zdecydowanie za późno. To co dopiero mówić o takich, którzy studiują, nic więcej nie robią i nagle się budzą po 5 latach studiów?
Nie chcę być jedną z nich i wreszcie zdałam sobie z tego sprawę. Odszczekuję słowa, że zaoczni są leniami, którym nie wyszło. Niektórzy pewnie tak, ale na pewno zdarzają się osoby, które zrobiły to z pełnym przekonaniem. Pilnie się uczą, a do tego pracują na etacie. Chciałabym tego dla siebie, a czasu na decyzję jest naprawdę bardzo mało. Jak tego nie odkręcę, to za chwilę nie będzie odwrotu.
Sprawdzałam i rekrutacja na zaoczne jeszcze trwa. Tylko skąd mieć pewność, że dobrze robię? Nie wiem, jak zareagowaliby na to moi rodzice. Niby jestem pewna, ale nie do końca. Oni to wyczują i będą wściekli.
Dlatego proszę Was o pomoc, żebym nie miała już wątpliwości. Dajcie mi znać, jak to widzicie i czy dobrze kombinuję. Jeśli nie, tym bardziej chciałabym to usłyszeć teraz. Od tej jednej decyzji bardzo wiele zależy, a mnie to przerosło.
Malwina
Tak naprawdę miałam podobne wnioski do niedawna. Czasami pojawiały się wątpliwości, czy warto marnować kilka lat tylko na naukę, ale nie trwało to długo. Słyszałam o wielu ludziach, którzy znaleźli po nich dobrą pracę, a jak znałam kogoś po zaocznych, to rzadko im się udawało. Było więc jasne, że nie ma co iść na skróty, bo to się kiedyś zemści. Może z czasem będzie luźniej i będę mogła nie tylko studiować, ale też pracować.
Tylko gdzie? Studentów przecież nie zatrudnia się na żadnych wysokich stanowiskach. Możesz sprzedawać ciuchy w sklepie, siedzieć na kasie w markecie, może jakieś proste prace biurowe, ale nic więcej. To okres przejściowy i nikt ci nie powierzy niczego poważniejszego. Bo wiadomo, że trzeba to pogodzić z chodzeniem na zajęcia. Mimo wszystko wydawało mi się, że lepiej się przemęczyć na dziennych i liczyć na rodziców, żeby później było lepiej.
Teraz staję przed prawdziwym wyborem. Dzieli mnie kilka dni od rozpoczęcia i naprawdę zaczęłam się wahać.
Jak już zacznę naukę na dziennych, to nie będzie wyboru przynajmniej przez kolejny rok. Po co w ogóle składałam tam papiery, skoro nie wiem, co robić? Bo wcześniej wiedziałam na 100 procent! Z rozpędu wzięłam udział w rekrutacji i jak się dowiedziałam, że skutecznie, to bardzo się ucieszyłam. Takiej szansy nie można przecież zmarnować. I teraz jest tak, że inni mogą tylko pomarzyć o studiach stacjonarnych na państwowej uczelni, ja mam to na wyciągnięcie ręki i zgłupiałam.
W wakacje bardzo dużo czytałam o tym, co się dzieje z absolwentami na rynku pracy. Wychodzi na to, że w Polsce wykształcenie niewiele daje. OK, z magistrem masz w ogóle możliwość starania się o posadę, ale na tym kończą się szanse. Jak przychodzi co do czego, to i tak nie oddzwaniają. Nie masz przecież żadnego doświadczenia. Chyba, że jakieś proste prace, które udało się pogodzić z nauką. A gdybym miała magistra i doświadczenie? Pewnie lepiej by się to dla mnie skończyło.
Z tego myślenia wynika tyle, że dalej nic nie wiem. Oficjalnie za chwilę rozpoczynam studia, a widzę w tym coraz mniejszy sens.
Może powinnam dać sobie z tym spokój i spróbować inaczej? Studia dzienne oznaczają, że w najbliższym czasie będzie tylko nauka, z której niewiele wyniknie. Będę kolejnym darmozjadem na utrzymaniu rodziców, który tylko udaje, że walczy o swoją przyszłość. Z góry wiadomo, że ta nie prezentuje się najlepiej, ale łatwo wszystkim wmówić, że o to chodzi. Jak studiuje, to oznacza, że jej bardzo zależy. No właśnie nie jestem tego pewna.
Coraz bardziej wydaje mi się, że lepiej zrobić to inaczej. Zrezygnować z dziennych studiów, zapisać się na zaoczne i być nie tylko studentką, ale też pracownikiem. Wiadomo, że za pierwszy semestr musieliby zapłacić rodzice, ale kolejne wzięłabym na siebie. Jak się szybko uda znaleźć jakieś zajęcie, to będę miała na kolejne opłaty, trochę zostanie dla mnie i co najważniejsze – będę miała co wpisać do CV.
Teraz, jak ktoś kończy normalne studia, to może sobie wpisać imię, nazwisko i poziom wykształcenia. Trochę mało...
Jak widzicie, już to sobie mniej więcej przemyślałam, ale brakuje mi odwagi. Nie wiem, czy ktoś by mnie zrozumiał. Jak się już dostałam, to nie powinnam marnować takiej „szansy”.
Jestem pewna, że właśnie coś takiego usłyszałabym od rodziców. Oni wolą mnie utrzymywać nawet przez kolejnych 5 lat, ale mieć pewność, że naprawdę studiuję, a nie tylko udaję.