Drogie Czytelniczki!
Znowu trafiłam w sieci na jakiś komentarz w stylu „co za wieśniak, co on może wiedzieć o życiu?”. Wiadomo, że wypowiedzi anonimowych ludzi to jedno wielkie szambo, ale zawsze zwracam uwagę na takie teksty. Ze wsi i jej mieszkańców bardzo łatwo się drwi, zupełnie nie znając tematu. Nawet tutaj pisała dziewczyna, którą rodzice chcą zeswatać z sąsiadem, żeby powiększyć gospodarstwo i wszystko zostało w rodzinie. Zaraz pojawiły się komentarze, że to „wiejska mentalność” itd. Przykro się takie rzeczy czyta, kiedy samemu wychowywało się i nadal mieszka w bardzo malutkiej miejscowości.
Miastowe dziewczyny od zawsze miały poczucie wyższości, a my – ludzie ze wsi – kompleks niższości. Tu nie chodzi o to, że czegoś Wam zazdrościmy (chociaż czasami jest czego), ale życie w takim miejscu naprawdę jest ciężkie. Powinno się nas doceniać, a nie oczerniać. Sama próbuję być normalną dziewczyną, ale to nie jest do końca możliwe. W promieniu kilkudziesięciu kilometrów nie mam ani jednego centrum handlowego, nie ma tu fajnych klubów, a moi rówieśnicy nie spotykają się w modnych miejscach, ale przed remizą albo na rynku, który przypomina mały plac.
Nie wybraliśmy sobie takiego życia i od samego początku mamy pod górkę. Tylko, wiecie co? Wydaje mi się, że dobrze na tym wyjdziemy. Osoby stąd są twarde, odpowiedzialne i pracowite, nie tak jak rozpuszczeni ludzie z miasta, który sami nie wiedzą, czego chcą.
Miesiąc temu zamknęli ostatni lokal, w którym można było się napić piwa i coś zjeść. Teraz możesz sobie kupić butelkę w sklepie i iść na ławkę. Imprez też praktycznie nie ma, bo tańce organizowane są tylko w remizie i to raz na miesiąc. Nie ma modnych knajpek, gdzie siedzi się na leżakach i popija kolorowe drinki.
Mogę sobie wyciągnąć leżak z drewutni i poleżeć przed domem. Aquaparku też nie ma. Wystarcza nam rzeczka, w której woda jest po kolana, a zamiast podłogi z eleganckich płytek – żwir i kamienie z różnym robactwem. Nie żalę się, bo tak po prostu jest.
Dlatego mam radę dla wszystkich miastowych dziewczyn, które są tak strasznie zmanierowane. Doceńcie wreszcie to, co macie. Doceńcie miejsce, w którym żyjecie i rodziców, którzy spełniają Wasze zachcianki. Miałyście szczęście urodzić się w takim miejscu i fajnie. Tylko nie obrzucajcie błotem „zacofanych wieśniaków”. Spróbowałybyście przeżyć w takich warunkach jak ja, to po kilku dniach uciekłybyście stąd z płaczem.
I wiecie co? Nie zamieniłabym tej swojej „dziury zabitej dechami” na żadną Warszawę, Kraków, Wrocław. Tutaj przynajmniej wiem po co żyję.
Ewelina
Przez całe życie musimy bardzo kombinować, żeby chociaż trochę zbliżyć się poziomem do Was. Widzę to dokładnie, kiedy latem przyjeżdżają do nas różni miastowi, w tym jedna dziewczyna w moim wieku. Z braku laku czasami się widzimy i rozmawiamy, a wtedy po prostu trafia mnie szlag. Słyszę ciągłe narzekania. „Tu nie ma co robić”, „tu nie ma gdzie zjeść”, „chciałabym sobie coś kupić, ale przecież nie na straganie”. Jak dla mnie, to jest zwykłe rozpieszczenie i nieprzystosowanie do życia. Bez otoczenia sklepów, restauracji, McDonaldów i innych takich, zwyczajnie nie potraficie się niczym zająć.
Ta dziewczyna ciągle chodzi przyklejona do telefonu, bo musi na bieżąco sprawdzać, co tam na Fejsie albo Instagramie. Na pewno dodaje posty, że właśnie jest w dziczy i ma bekę z tubylców. Jestem o tym przekonana. To już jest taki miejski charakter. Przecież nie przyzna się do tego, że nadmiar świeżego powietrza i niedobór centrów handlowych wpędza ją w depresję. A ja tutaj muszę żyć i ciągle kombinować, żeby chociaż trochę nadążyć.
Nie mogę sobie pozwolić np. na stałą obecność w sieci, bo nikt tutaj nie słyszał o WI-FI, a przez cały rok nie będę kupowała pakietów internetowych do telefonu. A w domu mam modem z limitem danych. Dla Was to koniec świata.
Ciuchy rzeczywiście muszę kupować na straganach. Nie mam możliwości włóczenia się godzinami po sklepach i szukania nie wiadomo czego. W poniedziałek jest targ i albo się na coś zdecyduję, albo nie będę miała nowej bluzki albo spodni. Do miasta jeżdżę może ze 2 razy w roku do rodziny i wtedy naprawdę odczuwam kompleksy. Czuję się od Was gorsza, bo nie mam ubrań z fajnymi metkami, gubię się w galeriach handlowych, niektórych rzeczy po prostu nie ogarniam. I w tym momencie wychodzą moje kompleksy i Wasza wyższość, bo od razu ktoś powie, że wieśniaczka nie ma pojęcia o życiu. Wracam do siebie i wiem, że to Wy mało wiecie.
Pierwsza sprawa to pieniądze. W mieście ludzie w moim wieku mogą sobie pozwolić na wszystko. Rodzice pracują w tych swoich klimatyzowanych biurach, a potem wypłacają kieszonkowe. I skąd macie mieć do tego szacunek? Uważacie, że Wam się to należy. U nas jest zupełnie inaczej, bo ja wstydzę się poprosić o cokolwiek. Bo wiem, że pieniądze nie biorą się z sufitu. Rodzice bardzo ciężko pracują w gospodarstwie, żeby nas utrzymać. Na zachcianki nie ma nic. W sierpniu wybieram się do miasta i żeby mieć na przyjemności, to sama muszę na to zapracować!
Ostatnio zbierałam jagody w lesie i po całym tygodniu mam już 100 zł. Trzy razy się zastanowię, zanim to wydam, a Wy potraficie szastać pieniędzmi rodziców bez zawahania.
Praktycznie cały czas coś robię, także za darmo. Wyobrażacie to sobie? Z własnej woli pomagam rodzicom w polu albo przy zwierzętach. Bo wiem, że dzięki temu mamy co zjeść, tata kupi paliwo do maszyn, mama zrobi przetwory na zimę. No i będę mogła sobie kupić nową opaskę do włosów na targu za 5 zł. Wy w tym czasie szlajacie się bez sensu po mieście, szukając tylko okazji, gdzie by tu wydać kieszonkowe, na które nie musieliście w ogóle pracować. Kawiarnie, leżaki nad rzeką, imprezy. A ja siedzę w tej dziurze zapomnianej przez świat i staram się nie załamać.
Inna sprawa – mamy utrudniony dostęp do wszystkiego. W kinie byłam kilka razy w życiu, bo ciężko się wyrwać 80 km do Multikina. Albo lekarze – macie na każdym kroku jakiegoś specjalistę i stać Was na wizytę. Moja mama od 3 miesięcy czeka, żeby ją przyjął lekarz w ośrodku zdrowia w sąsiedniej miejscowości. Do tego czasu można umrzeć lub rozchorować się już na amen. I my nie wiemy nic o życiu? W takich momentach wydaje mi się, że wiemy o wiele więcej. Wy takich szczegółów nie doceniacie.
To samo z chłopakami. Możecie sobie przebierać. Starsi, młodsi, wysocy, synowie prawników, lekarzy, sportowcy, naukowcy. A ja? We wsi mam kilku rówieśników i pewnie kiedyś będzie trzeba wybrać jednego z nich.
Tutaj nie patrzy się, co który ma i jak strasznie jest przystojny. Związki są raczej z rozsądku, niż jakiejś szaleńczej miłości. I to się sprawdza, bo dawno nie słyszałam o żadnym rozwodzie tutaj. Ludzie są uczciwi i prostolinijni, a to procentuje na przyszłość. W mieście wystarczy pierwsza lepsza sprzeczka i od razu do sądu. Gdzie chodzimy na randki? Czegoś takiego praktycznie nie ma. Chyba, że randką nazwie się wspólne siedzenia na ławce przy rynku. Nuda, co? Ale tutaj jest tak ze wszystkim – nie ma wyboru i trzeba brać to, co jest.
Jest jedna podstawówka w miejscowości, jedno gimnazjum i liceum w miejscowości obok. Żadnych wymyślnych klas dziennikarskich, medycznych i tym podobnych rzeczy, o których czytałam. Dopiero na studia trzeba się stąd wyrwać, ale raczej mało kogo na to stać. Po pierwsze – to o dwie ręce mniej do pracy w gospodarstwie, a po drugie – kto takiego młodego człowieka utrzyma? Przecież nie rodzina, której zazwyczaj na to nie stać. Więc jeśli chodzi o niższe wykształcenie, to nie jest kwestia naszego lenistwa, ale możliwości. Dla Was to oczywistości – idę się kształcić tam, gdzie chcę. Ja mogę tylko pomarzyć.
A jak się bawią młodzi ludzie na wsi? Tak, jak im pozwalają okoliczności. Tu też nie mamy zbytniego wyboru.