Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie

Wyszli z domu miesiąc, rok albo dziesięć lat temu. I nigdy do niego nie wrócili. Ich rodziny nie tracą jednak nadziei, cały czas szukając choćby najmniejszego śladu świadczącego o tym, że żyją. Bo ciągle warto.
Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie
17.03.2009

Wyszli z domu miesiąc, rok albo dziesięć lat temu. I nigdy do niego nie wrócili. Ich rodziny nie tracą jednak nadziei, cały czas szukając choćby najmniejszego śladu świadczącego o tym, że żyją. Bo ciągle warto.

Nadziei nie odda tak łatwo jak córki

Mały, przytulny pokój z oknami wychodzącymi na zachód. Pod ścianą stoi drewniane łóżko, a nad nim wiszą plakaty wycięte z młodzieżowych gazet. Na biurku leży równy stosik książek i zeszytów, obok Mały magnetofon oraz dwa różowe misie. Ot, zwykły pokój nastolatki. Tego, że jego właścicielka nie mieszka tu już od lat, nie zdradzają nawet najdrobniejsze szczegóły. Mama Ewy dba, żeby wszystko było na swoim miejscu, gdy córka wróci. Bo pani Irena nadal wierzy, że ten dzień nastąpi. Choć rodzeństwo i przyjaciele mówią jej, żeby dała za wygraną, rozpoczęła nowe życie, może nawet zlikwidowała ten niebieski pokój córki, to ona nadal czuje, że jeszcze kiedyś porozmawia z Ewką. I tak jak za dawnych lat usiądą wygodnie w fotelach, zaparzą ulubioną herbatę i przedyskutują wszystkie najświeższe ploteczki. A później obejrzą jakąś komedię romantyczną, wspólnie się rozpłaczą i pomarzą o takiej wielkiej miłości, jak na ekranie. Pani Irena pomarzy nie tyle dla siebie, ale dla córki, żeby trafiła lepiej niż ona. Samotne matki nie mają przecież łatwo. Odkąd mąż zostawił ją dla innej, wiedziała, że może liczyć tylko na siebie. I jakoś sobie radziła. Pracowała na dwa etaty, a w sobotnie wieczory i niedziele miała czas zarezerwowany tylko dla córki. Dobrze im było razem, świetnie się dogadywały, rzadko kłóciły. I jednego dnia cały ten misternie budowany świat się zawalił...

Był ciepły, majowy wieczór. Gdy pani Irena wróciła z pracy, zdziwiła się, że córki nie ma jeszcze w domu. Od razu miała złe przeczucia, ale uspokajała się, że nastolatki tak mają, muszą gdzieś wyjść, pobawić się, odetchnąć od rodziców. Kiedy okazało się, że żadna z koleżanek córki nie widziała się z nią po szkole, Irena wiedziała już, że musiało się zdarzyć coś niedobrego.

Chwyciła za telefon i poinformowała o zniknięciu córki policję. Przyjęli jej oświadczenie, ale uprzedzili, że jeszcze za wcześnie na poszukiwania. Nie czekała jednak na ich reakcję i postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Obdzwoniła braci, siostry (pochodzi z licznej rodziny) i poprosiła o pomoc. Całą noc przeczesywali okolice, łącznie z pobliskim laskiem. Nie znaleźli nic, po Ewie nie został nawet najmniejszy ślad. Zapadła się jak kamień w wodę.

Gdy policja przejęła sprawę, ona już wynajmowała prywatnego detektywa. Oszczędzane od lat pieniądze na podróż do Paryża okazały się za małe, ale zapożyczyła się u znajomych i opłaciła profesjonalne poszukiwania. Było kilka tropów, ale każdy urywał się w innym miejscu Polski, aż w końcu powiedzieli, że sprawa jest naprawdę beznadziejna i muszą zrezygnować. W międzyczasie policja wykluczyła scenariusz porwania przez byłego męża i… na tym koniec.

Od zaginięcia córki minęły trzy miesiące, gdy postanowiła udać się do jasnowidza. Ten, u którego była aż w Krakowie, powiedział, że Ewa żyje i mieszka w jakimś lesie. Dwóch kolejnych twierdziło, że nie żyje, ale nie są w stanie wskazać miejsca, gdzie mogłaby odnaleźć zwłoki. Wokół sprawy narosło wiele niejasności i wątpliwości, Irena czuła, że nikt nie jest w stanie jej pomóc. Fakty były takie, że córkę ostatni raz widziano pod szkołą, gdy wchodziła do autobusu. Później miała mieć przesiadkę na pętli i stamtąd linią podmiejską pojechać prosto do domu. Ale tam już nikt nie widział niskiej, drobnej brunetki z niebieskim plecakiem. Nie wiadomo, kiedy i gdzie dokładnie Ewa zniknęła oraz co mogło się z nią stać. W maju 1999 roku zapadła się pod ziemię i policja do dzisiaj rozkłada ręce.

Dwa razy w ciągu tego czasu zadzwonili do niej, żeby przyszła na identyfikację zwłok. Za każdym razem czuła, że to nie będzie Ewka. Irena wie, że jej córka żyje, bo matki takie rzeczy po prostu wiedzą. I czeka na nią, zawsze będzie czekać, pamiętać i kochać. A niebieskiego pokoju nigdy nie zlikwiduje, bo to by znaczyło, że straciła nadzieję. Ale nadziei nie odda tak łatwo jak córki.

To właśnie życie w niepewności jest najgorsze

Maria, w przeciwieństwie do Ireny, już dawno straciła wiarę w odnalezienie męża. Wyszedł z domu dokładnie pięć lat i dwadzieścia dwa dni temu i do dzisiaj nie dał znaku życia. W tym czasie Maria szukała go wszystkimi możliwymi sposobami. Przez radio, telewizję, gazety, nawet najlepszych detektywów, ale nie przyniosło to żadnych efektów. I choć nadal chciałaby mieć nadzieję, wolałaby już wiedzieć najgorsze, bo ta niepewność ją męczy. Nie mówiąc już o dzieciach, które ojca straciły, gdy były jeszcze w przedszkolu. Teraz są trochę starsze i rozumieją, że tata się „zgubił”, ale nadal co jakiś czas pytają, kiedy wróci. Maria wtedy płacze, zamyka się na godzinę w sypialni i wspomina czas spędzony z Adamem.

Poznali się jeszcze w podstawówce i już wtedy byli nierozłączni. Razem poszli na studia do Warszawy – on studiował ekonomię, ona pedagogikę. Nie wracali do rodzinnego miasta, bo marzyła im się dobra praca w stolicy. Po studiach ona została szkolną panię pedagog, on doradcą finansowym w dużej firmie. Szybko awansował, więc żyło im się coraz lepiej. Gdy kupili dom, zdecydowali się na pierwsze dziecko, a po dwóch latach na kolejne. Szczęśliwa, można powiedzieć modelowa rodzina. Wydawało się, że nic nie może popsuć tej sielanki, bo gdy wszystko się tak świetnie układa, człowiek nie zastanawia się, „co by było gdyby”.

Kiedy tego pamiętnego ranka Adam, jak co dzień, wychodził biegać, nic nie zwiastowało tragedii. Zjedli razem śniadanie, wypili kawę, a gdy ona przygotowywała dzieci do wyjścia, on pomachał do niej zza furtki. Nie wiedziała wtedy, że widzi go ostatni raz i teraz wyrzuca sobie, że nie wystarczająco doceniała te wspólne chwile. Kiedy wychodziła odprowadzić dzieci do przedszkola, zazwyczaj mijali się w drzwiach. On pędził pod prysznic, a ona posyłała mu w biegu buziaka. Tego dnia tak jednak nie było.

Gdy około 13 po południu Maria zadzwoniła do męża, aby zapytać, czy zdoła dzisiaj odebrać młodszą córkę z baletu, usłyszała tylko automatyczną sekretarkę. Pomyślała wtedy, że na pewno ma ważne spotkanie i dlatego wyłączył telefon. Tego dnia próbowała jednak jeszcze wiele razy się z nim połączyć, ale za każdym razem włączała się poczta głosowa.

Kiedy wróciła z dziećmi do domu, okazało się, że Adama nie było tam rano. W każde popołudnie denerwowała się na niego, że nie schował swoich sportowych butów do garderoby, tylko zostawił je porozrzucane w przedpokoju. Tym razem zastała porządek. Później zobaczyła wiszący w szafie garnitur i wyprasowaną koszulę, którą miał tego dnia ubrać. W pierwszej chwili pomyślała, że zrobił sobie wolne, może wyszedł gdzieś z kolegami, wyjechał na chwilę albo wypadło mu coś ważnego i nie zdążył się przebrać. Obdzwoniła wszystkich znajomych, całą rodzinę, przyjaciół. Nikt nic nie wiedział, ale każdy ją uspokajał, że mężczyźni w tym wieku tak mają i może gdzieś zabalował. Już wtedy wiedziała, że to niedorzeczne, bo Adam wychodził biegać, a nie, na litość boską, bawić się! Jego szef potwierdził tylko, że Adam nie dotarł tego dnia do pracy.

Pierwsza noc po jego zniknięciu była koszmarna. Maria postanowiła ochronić przed całym dramatem dzieci i zawiozła je do swojej mamy, a sama wraz z teściami i rodzeństwem szukała męża na własną rękę. Później pomagała jej policja, ale wszystko okazywało się bezskuteczne. Wiadomo było tylko, że biegał jak co dzień w pobliskim lesie i widzieli go tam sąsiedzi. Zachowywał się i wyglądał normalnie, nikt za nim nie szedł, nie wydarzyło się też nic podejrzanego. Policja ustaliła, że na terenie lasu odbywały się ostatnio nielegalne odstrzały psów i Adam mógł zostać przypadkową ofiarą. Ta teza nigdy nie została jednak potwierdzona, mimo że prowadzono szczegółowe śledztwo w tym kierunku. Ostatecznie, sprawę umorzono jeszcze w zalążku i do dzisiaj nie wiadomo, co się dzieje z Adamem.

Na pocieszenie policjanci powiedzieli Marii, że tak często dzieje się w młodych małżeństwach - mąż odchodzi, bo chce sobie ułożyć nowe życie. I tak długo, jak nie znaleźli ciała, jest szansa, że go odnajdą. A Maria jest jeszcze młoda i powinna się zatroszczyć o siebie i dzieci. Na początku się buntowała, chciała pokazać, że jej zależy, że nie da za wygraną, ale teraz po tylu próbach, po latach wynajmowania prywatnych detektywów i jasnowidzów, nie ma już nadziei. I wstydzi się do tego przyznać, ale wolałaby znać najokrutniejszą prawdę, bo życie w niepewności jest jeszcze gorsze.

Chciałaby jeszcze kiedyś z nim porozmawiać

O tym, jak przerażająca jest niepewność, wie również Jola i jej Mama, Krystyna. Mikołaj, brat Joli, a syn Krystyny, dwa lata temu wyjechał do pracy do Wielkiej Brytanii. W Polsce nie widział dla siebie perspektyw, bo nie przepadał specjalnie za nauką, a bez wykształcenia trudno mu było znaleźć dobrze płatne zajęcie. Gdy okazało się, że jego przyjaciel znalazł pracę na budowie nieopodal Londynu i jest możliwość, aby i jemu ją załatwił, Mikołaj nie wahał się ani chwili. Na początku nie było mu łatwo. Okazało się, że największym problemem nie jest wcale bariera językowa, ale brak znajomych i rodziny z Polski. Tęsknił bardzo, Krystyna to czuła, ale gdy prosiła go, by wracał, unosił się honorem. Chciał pokazać, że stać go na coś więcej niż kolegów, którzy klepali biedę, ledwo wiążąc koniec z końcem. Mikołaj miał inne plany – najpierw uzbierać pieniądze, a później zapisać się na kurs barmański i otworzyć Mały pub albo pizzerię.

Z biegiem czasu Krystyna jakoś przyzwyczaiła się do myśli, że jej syn nie jest do końca szczęśliwy, ale pocieszała się, że zacisną zęby, poczekają jeszcze chwilę, a jak wróci do Polski, wszystko się zmieni. Jednak Jola cały czas miała zła przeczucia. Brat coraz rzadziej się do niej odzywał, a jeśli już coś napisał, były to krótkie, zdawkowe wiadomości. Po roku od wyjazdu Mikołaja z Polski postanowiła go odwiedzić. Jak wielkie było jej zdziwienie, gdy zamiast uroczego domku na przedmieściach, w którym miał mieszkać, ujrzała sypiącą się kanciapę. Wtedy zrozumiała, że z Mikołajem dzieje się coś niedobrego. Całe dnie spędzał na budowie, oszczędzał na jedzeniu i nie miał nawet czasu, żeby porządnie się wyspać. Gdy zapytała, kiedy ostatni raz miał wolne, przyznał, że cztery miesiące wcześniej, podczas świąt Bożego Narodzenia. Błagała go i prosiła, żeby wracał, że ona pomoże mu znaleźć pracę i w końcu stanie na nogi. Przekonywała go, że Londyn już nie jest tą krainą eldorado z opowieści Polaków, którzy migrowali tam pod koniec lat 90. Do Mikołaja nic jednak nie trafiało i uparcie twierdził, że zostanie tam jeszcze dwa lata, a później wróci do kraju i w końcu będzie kimś. Gdy Jola zrozumiała, że nie uda się jej już nic wskórać, jak najszybciej wróciła do domu, bo wiedziała, że czekają na nią dzieci. Teraz żałuje swojej decyzji – wyrzuca sobie, że gdyby bardziej się postarała, może zabrałaby brata do Polski. A tak - wtedy widziała go ostatni raz.

Po kilku miesiącach kontakt z Mikołajem urwał się na dobre, a kolega, z którym wyjechał, twierdził, że już od dawna nie rozmawiali i nie wie, co się u niego dzieje. Po dwóch tygodniach braku jakiegokolwiek znaku życia, Jola wraz z mężem udali się do Anglii, by odszukać brata. Okazało się, że w miejscu, w którym dotychczas mieszkał, nie widziano go już od miesiąca. Wtedy Jola poruszyła całą okoliczną policję, przebywających w sąsiedztwie Polaków oraz wszystkie organizacje wspierające Polonię. Okazało się, że Mikołaj zrezygnował z pracy i następnego ranka wyjechał gdzieś pociągiem. Kamery zarejestrowały, jak wchodził na dworzec, ale niestety nie wiadomo, w którą stronę pojechał.

Od tego czasu życie Joli i Krystyny skupia się na próbach odnalezienia Mikołaja. Wystąpiły już w polskich i angielskich programach poświęconych poszukiwaniu osób zaginionych, apelowały do niego w radiu oraz gazetach. Zapewniają, że nie musi z nimi utrzymywać kontaktu, ale chcą wiedzieć, czy żyje i nic mu nie grozi. Zarówno polska i angielska policja nic nie może zrobić, bo wszystko wskazuje na to, że taka była dobrowolna decyzja Mikołaja. Krystyna jednak czuje, że jej syn potrzebuje pomocy, bo to niemożliwe, żeby tak długo się do niej nie odzywał. I tak jak Irena czy Maria ma nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie miała okazję z nim porozmawiać.

Zobacz także:

Panowie do towarzystwa

Bezdzietne z wyboru

Nadia Tyszkiewicz

Polecane wideo

Komentarze (134)
Ocena: 5 / 5
Anonim (Ocena: 5) 18.07.2011 19:31
mGJTW7 njgypytusggl
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 17.07.2011 14:06
19Sd4J ofoaskwuwmnt
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 16.07.2011 11:37
Now I know who the barniy one is, I’ll keep looking for your posts.
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 27.03.2009 14:05
To okropne !! że giną ukochane osoby !! najbardziej zdziwiła mnie historia nr1 .... wyszła ze szkoły wsiadła w autobus i pyk nie ma dziewczyny ... jak może zginąć ktoś w niewyjaśnionych okolicznościach niech jej matka sie nie poddaja teraz są takie zeczy ze może odnajdzie swą córkę bardzo ciekawi mnie co sie z nia stało i mam nadzieje że jeśli sie odnadzie to dadzą znac na tej stronie co sie działo z nią przez te lata ... !!
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 26.03.2009 14:36
Jestem prywatnym detektywem i właścicielem Biura INTER SECURUS w Łodzi. Od wielu lat zajmuje się poszukiwaniami zaginionych osób. Wiem doskonale, jaki dramat jest udziałem bliskich dotkniętych problemem zaginięć. Jeśli byłbym pomocny, proszę o kontakt. Zenon Zalewski (www.inter-securus.pl) Tel. 0-601 242 362
odpowiedz

Polecane dla Ciebie