Ludzi starszych w naszym kraju w ogóle się nie słucha, ale postanowiłam się odezwać. Ja już swoje życie prawie przeżyłam - młode dziewczyny jeszcze mają szansę coś zmienić. Z niepokojem patrzę na moje córki i ich koleżanki, które zażynają się, żeby coś osiągnąć, a i tak są potem nieszczęśliwe. Pewnie dlatego, że nie dostrzegają piękna w tym, co naprawdę jest najważniejsze. Chociażby w rodzinie - mężu i dzieciach. Prowadzenie domu też może być satysfakcjonujące i to chyba nawet bardziej, niż kolejne fakultety i praca od rana do nocy. Wiem coś o tym najlepiej.
Zawsze miałam sporo ambicji, choć pewnie zostanę posądzona o jej brak. Ale nie dotyczyła ona wielkiej kariery i pieniędzy. Bardziej marzyła mi się rola żony i matki, która ma czas dla swoich bliskich. I naprawdę realizuje się w tym. Bez narzekania, że zmarnowała jakąś szansę. Dzisiaj praktycznie nie ma już takich kobiet. Pędzicie przed siebie oślepione samorealizacją, a potem obudzicie się na starość z ręką w nocniku. Z poczuciem, że jednak niczego nie osiągnęłyście.
Zobacz również: Pokolenie bezdzietnych 30-latek
fot. Thinkstock
Nie wiem kto Wam to wmówił, ale równouprawnienie wcale nie polega na tym, że musisz uczyć się i pracować tak samo jak mężczyzna. Kiedyś to nie było normalne i moim zdaniem słusznie. Bo co z tego wynika? Wszystkie jesteście magistrami, niektórym marzy się doktorat, pracujecie w dużych firmach, szybko awansujecie, pieniędzy nie brakuje, może nawet tworzycie związki, ale w tym nie ma żadnej głębi. Chyba tylko kredyt jest w stanie scementować uczucie. A dzieci? Najlepiej żeby w ogóle ich nie było, bo przeszkadzają. Jak się pojawią, to są traktowane jak kara za grzechy.
Czy tak wygląda szczęście? Nikt się nad tym nie zastanawia. Lecicie przed siebie z wywalonym jęzorem, żeby nie dać się dogonić. Na mecie czeka rozczarowanie. Co z tego, że masz wykształcenie i doceniają cię w pracy, jak w sercu i domu pustka. Widzę to gołym okiem po moich najbliższych. Szkoda, że córki nie poszły w moje ślady. Widzą, że cieszę się każdym dniem i jestem dumna ze swoich wyborów, ale podejmują inne. Moim zdaniem gorsze.
fot. Thinkstock
Ja wyszłam za mąż w wieku zaledwie 20 lat. „Zaledwie” według dzisiejszych standardów, bo niedługo większość 30-latek będzie pannami. Ktoś powie, że to za wcześnie, bo wtedy jest się młodym i głupim. Nie przeczę. To nie był moment, kiedy wiedziałam dokładnie czego chcę i co z tego wyniknie. Ale posłuchałam głosu serca. Okazało się, że najprostsze rozwiązanie jest najlepsze. Zostałam żoną, a chwilę później mamą. I później znowu, i znowu, i znowu. Mam czwórkę dzieci i tego samego męża od ponad 30 lat. Bez kredytu hipotecznego - połączyła nas miłość i wspólne obowiązki.
Zakończyłam edukację na szkole średniej. O studiach myślałam, ale nie było mi to potrzebne do szczęścia. Pojawiła się inna droga, to po prostu nią poszłam. Nigdy w życiu nie miałam z tego powodu kompleksów. Nie uważam się za gorszą od córki „pani magister”. Kariery zawodowej też nie zrobiłam, bo rodziły się kolejne dzieci. Poza tym - nie musiałam. Znalazłam mężczyznę, który stanął na wysokości zadania. Dzisiaj już takich chyba nie produkują. Nie wyobrażają sobie utrzymywać kogokolwiek.
Zobacz również: 7 dowodów na to, że bezdzietnym żyje się lepiej
fot. Thinkstock
Bo teraz ma być po równo. Oboje musicie zarabiać, najlepiej dużo, razem wziąć kredyt i ogólnie chodzi o to, żeby kasa Was napędzała. Nie uważam, żeby to było zdrowe i naturalne. Mężczyzna od wieków był tym, który troszczy się o rodzinę finansowo, a kobieta - praktycznie i emocjonalnie. Co nie oznacza, że mój mąż nie kocha mnie i dzieci. Okazuje to na każdym kroku. Gdyby było inaczej, to nie dbałby o nas przez tyle lat. Pracuje ciężko, ale ma z tego satysfakcję. Bo jego rodzina funkcjonuje jak należy.
Czy czuje się wykorzystywany? Skądże znowu. Czy ja czuję się jak pijawka żerująca na nim? Absolutnie nie. To się nazywa podział ról. Ten naturalny i normalny, w przeciwieństwie do dzisiejszego. Ja się nie mieszam do kwestii pieniędzy, a on nie musi gotować i sprzątać. Tak było od wieków i uważam, że powinno być nadal. Od 20 roku życia jest mi dobrze. Niczego mi nie brakuje. I czuję się absolutnie spełniona.
fot. Thinkstock
Mam wrażenie, że o wiele bardziej, niż te kobiety-zombie wypruwające sobie żyły w pracy, a wcześniej na studiach i różnych dziwnych kursach. Bo ja mam się do kogo przytulić i on nie wymaga ode mnie niemożliwego. Bo mam dzieci, które kochają mnie i szanują. Nikt nigdy nie dał mi do zrozumienia, że nie zarabiam, więc nie mam prawa głosu. Jestem po ludzku szczęśliwa - tak jak każda kobieta powinna. Ale Wy tego nie widzicie. Wolicie dalej się dokształcać i wspinać się po szczeblach kariery. A jak facet się znudzi - rozstanie z dnia na dzień. Rozwód to tylko formalność, bo przecież wszyscy to robią.
Pewnie uznasz, droga Czytelniczko, że zrzędzę. Typowa stara kobieta, która wszystko wie. Albo nie wie nic, bo przecież nie skończyła studiów. Że jestem wyjątkiem i tak się nie da. To model z przeszłości, dzisiaj nie zadziała. Uwierzcie - to jest możliwe, ale trzeba chcieć. Jedni marnują życie na wykłady, spotkania, biznesowe lunche i liczenie kasy na koncie, a inni… żyją. Prosto i fajnie. Kochają i czują się kochani. Czy to samo można powiedzieć o tych wszystkich karierowiczkach?
fot. Thinkstock
Może jestem dziwną mamą, ale wcale się nie cieszę, że moje dwie córki studiują. A nawet już pracują. Wiem, co je czeka. Później będzie jeszcze gorzej - pobudka przed świtem, powrót do domu po zmroku. Słońce będą widziały chyba tylko na pulpicie komputera. Albo na wakacjach raz na 3 lata. Oczywiście all inclusive. Pod warunkiem, że szef da im wolne. Albo wcześniej nie zwariują i nie wylądują w psychiatryku, bo nie nadążą za tym chorym tempem życia. Czasami pytam je - a kiedy ślub i dzieci? Mamo, to nie są moje priorytety… Mówi to młoda kobieta, która właśnie o tym powinna marzyć.
Przynajmniej zawsze tak było. Ale nie jest. I chyba już nigdy nie będzie. Z ogromnym smutkiem patrzę na młode pokolenie, które zamiast żyć - funkcjonuje. W związku partnerskim, najlepiej bezdzietnym, firmie, gronie modnych znajomych. Bez głębszych relacji i radości z prostych spraw. Piszę to ja - kobieta w pewnym wieku, która skończyła tylko liceum i nigdy nie pracowała. Kobieta spełniona i szczęśliwa.
Elżbieta
Zobacz również: Macierzyństwo nie dla Ciebie