Od października 2017 roku dorabiam sobie jako kelnerka. Nie jest to może praca moich marzeń, ale przynajmniej jestem w stanie pogodzić ją ze studiami. Koleżanka odchodziła z restauracji i poleciła mnie na jej miejsce. Szczerze? Nie spodziewałam się, że zarobię tam kokosy, ale nie przewidziałam, że będzie aż tak źle. W tym zawodzie wszystko jest uzależnione od hojności klientów, a o nich nie mam najlepszego zdania.
Zobacz również: LIST: „Jako farmaceutka mam prawo odmówić ci sprzedaży antykoncepcji. Już tłumaczę, dlaczego...”
Już dawno temu słyszałam, że podstawowa pensja to nic w porównaniu z napiwkami. Z tych można wyciągnąć spokojnie drugą wypłatę. Dlatego też zgodziłam się na bardzo niską stawkę. Myślałam, że dzięki gościom i tak jakoś się utrzymam. Może w innym cywilizowanym kraju byłoby to możliwe, ale na pewno nie w Polsce. Dopiero pracując w obsłudze klienta widzę, jak ludzie potrafią być chamscy i skąpi.
Tu nie chodzi wyłącznie o pieniądze, ale o jakieś zasady. Te są niepisane, więc niczego nie mogę wymagać, ale w niektórych sytuacjach wypadałoby się zachować i pokazać gest. Powiem jedno - obowiązujące u nas stawki są tragiczne.
fot. Unsplash
Różnie się mówi, ale nigdy nie spotkałam się z teorią, że można nie dać nic albo mniej, niż 10 procent zamówienia. To jest absolutne minimum. Może 15, niektórzy uważają, że 20 proc. W praktyce różnie z tym jednak bywa i zdecydowana większość Polaków myśli sobie: „Dostaje pensję, więc nic więcej jej się nie należy. Ja też nie śpię na pieniądzach i nikt mi niczego za darmo nie daje”. Płacą rachunek co do grosza, a dla mnie nie mają nawet miłego słowa.
Ogólnie panuje przekonanie, że napiwek dla kelnerki to wymysł i nasza zachłanność. Przecież wykonujemy pracę, za którą dostajemy wynagrodzenie. To powinno starczyć. Wypełniamy tylko obowiązki, które mamy zapisane w umowie. Nawet małpa potrafiłaby to zrobić, więc bezczelnością z naszej strony jest wyciąganie ręki po kilka dodatkowych groszy. Tak to niestety wygląda. Przynajmniej od połowy klientów nie dostaję zupełnie nic.
Czy mają prawo odmówić napiwku? Oczywiście, że tak. Ale dobre wychowanie i docenienie ciężkiej pracy wymagałoby chociaż symbolicznego gestu. Polacy jeszcze wiele muszą się nauczyć.
Zobacz również: LIST: „Pracuję w sieciówce i muszę się poskarżyć na grube klientki. Mierzą za małe ubrania, drą je, plamią swoim potem...”
fot. Unsplash
Moim zdaniem 10 procent to zdecydowanie za mało. Profesjonalna obsługa, a ja naprawdę się staram, powinna kosztować nawet 25 procent, czyli 1/4 rachunku. Dla klienta to nie jest przecież majątek, a kelnerka poczuje się doceniona i mogłaby wreszcie normalnie żyć. I takie napiwki się zdarzają, ale na pewno za rzadko. Ja wystarczy, że spojrzę na człowieka i już wiem, czego mogę się po nim spodziewać. Zazwyczaj się nie mylę.
Jak gość jest schludnie ubrany, kulturalny, szanuje mnie, składa zamówienie z uśmiechem na ustach i docenia moją serdeczność, to zawsze później coś z tego mam. Gorzej, jak trafi się pozer w firmowych ciuszkach, niecierpliwy prostak, który wszystkiego się czepia i koniecznie chce zaimponować w towarzystwie. Taki nie da złamanego grosza, a jeszcze dla zasady cię zgnoi. Najpierw ma ogromne wymagania, ty skaczesz wokół niego, a i tak możesz liczyć tylko na środkowy palec.
Nie jestem w stanie utrzymać się z podstawowej pensji, która jest naprawdę śmieszna, bo na umowie zlecenie wszystkie stawki są dopuszczalne. Napiwki rzadko dostaję, więc ogólnie jest tragedia.
Zobacz również: Takie zachowania w restauracji doprowadzają kelnerów do szału!
fot. Unsplash
Nie wiem - czy ludzie tego nie rozumieją? A może zdają sobie sprawę z mojej sytuacji, ale wolą pokazywać swoją wyższość? Nie wierzcie, że kelnerka wyciąga drugą pensję z napiwków. Na pewno nie w Polsce. Chyba, że w jakiejś najmodniejszej restauracji w centrum miasta, gdzie stołują się bogacze. Cała reszta branży to naprawdę bieda z nędzą. Często się zdarza, że towarzyszę jakiemuś stolikowi przez kilka godzin, spełniam wszystkie ich zachcianki i jestem maksymalnie miła, a nie dostanę nawet 2 zł. Co z tego, że rachunek jest na tysiąc…
Nawet nie chodzi o to, że się żalę na własne zarobki. Po prostu chciałam zwrócić uwagę na maniery naszych rodaków. Może osoby czytające mój list też mają z tym problem. Wydaje im się, że kelnerce nic się nie należy, bo przecież dostaje pensję. No to wam pokazałam, jak naprawdę to wygląda. Szkoda, że niektórych trzeba uczyć podstawowych zasad kultury.
W cywilizowanym świecie napiwek to obowiązek. Człowiek spaliłby się ze wstydu, gdyby nic nie dał. U nas to norma, a dla niektórych powód do dumy - ale jestem cwany, nie dałem się okraść. Dramat.
Zuzanna