Powiem szczerze, że nigdy nie fascynowałam się tematami ślubnymi. Jak dla mnie to uroczystość jak każda inna. To znaczy - pewnie najważniejsza w życiu, ale to nie powód, żeby dostawać aż takiej obsesji. A słyszy się niestety o parach, które planują wesele przez kilka lat, zaciągają kredyty i chcą, żeby wszystko wyglądało jak w bajce. Nie rozumiem takiego zacięcia. Czy jeden dzień zabawy jest wart aż takiego zachodu? Jeśli kiedyś dane mi będzie coś takiego organizować, to na pewno postawię na skromność. Tylko najbliższa rodzina, zamiast setek gości, zwyczajna restauracja, tradycyjne jedzenie, zespół grający covery i tyle. Przez lata tak to wyglądało w Polsce i nikomu z tego powodu korona z głowy nie spadła.
No, ale dosyć o moich wyobrażeniach, bo nie w tej sprawie piszę. Zainspirowało mnie zaproszenie, które dostałam kilka dni temu pocztą. Spodziewałam się tego, bo już od przynajmniej 1,5 roku mówi się o ślubie mojej kuzynki i jej chłopaka (teraz oczywiście narzeczonego). Ona wspominała, jej ojciec (mój wujek) też ciągle o tym mówił przez telefon i ogólnie cała rodzina tylko na to czeka. Zawsze to okazja, żeby się spotkać w większym gronie, bo mieszkamy w różnych częściach kraju. Ja np. we Wrocławiu, a kuzynka jest z Rzeszowa. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie treść tego zaproszenia.
Zobacz również: EXCLUSIVE: Ile Polacy wkładają do koperty dla młodej pary?
fot. iStock
Już sam ten bilecik daje do myślenia, bo jest cały złocony, a treść napisano odręcznie. Taka kaligrafia, że w życiu nie widziałam równie pięknego pisma. Musieli to komuś zlecić, ale efekt naprawdę wow. Na bogato. I tak też zapowiada się sam ślub i wesele. Nie w jakimś byle parafialnym kościółku, ale w katedrze. A przyjęcie nie w remizie czy sali weselnej, ale ekskluzywnym hotelu. Prawdopodobnie wynajmują cały obiekt dla gości. Można tam przyjechać już w piątek i zostać do niedzielnego obiadu, więc dla przyjezdnych super sprawa. Myślę sobie - skąd ludzie mają tyle pieniędzy? Ale długo nie musiałam się nad tym zastanawiać.
Wszystko wskazuje na to, że będzie to wesele w pewnym sensie składkowe. Trzeba wpłacić odpowiednią kwotę, która niby nie jest obowiązkowa, ale wiadomo jak będą patrzeć. Pierwszy raz spotkałam się z tym, żeby na zaproszeniu pojawił się oficjalny cennik. Użyto innych słów, ale sprowadza się to do tego, że będzie miło, jeśli goście wspomogą młodych taką i taką kwotą. W sumie zajmuje to prawie pół strony, bo nie chodzi o stawkę np. 150 zł od osoby. Tam są różne warianty. Kiedy wybierasz się samemu, z partnerem, dzieckiem, chcesz skorzystać z usług opiekunki itd.
fot. Thinkstock
Przyznacie chyba, że nie brzmi to zbyt normalnie. Jeśli kiedykolwiek spotkałam się z czymś podobnym, to raczej były dopiski typu: wszystko już mamy, więc wolimy gotówkę albo zamiast kwiatów, które zaraz zwiędną, przynieście ze sobą wino. To jeszcze jest ok i nawet to rozumiem. Sama nie chciałabym dostać kolejnej zastawy, kompletu garnków, pierzyny albo sokowirówki. Kwiatki też nie są zbyt praktyczne, bo ktoś musi je potem wozić, zaczyna się poszukiwanie wazonów, a drugiego dnia i tak wszystko ląduje w śmietniku. Chociaż ja od wina wolałabym np. zabawki, gry planszowe albo książki, które mogłabym przekazać do jakiejś świetlicy środowiskowej albo domu dziecka. Ludzie mają różne priorytety.
Tym razem zabrzmiało to tak, jakby oni sprzedawali bilety na własne wesele. Chcesz się bawić, to zapłać za jedzenie, nocleg i inne atrakcje. Przepraszam bardzo, ale jeśli kogoś nie stać na tak wystawną imprezę, to trzeba zorganizować coś skromniejszego. Zakładanie z góry, że goście się dorzucą i młodzi nie pójdą z torbami, to jest w pewnym sensie bezczelność. A nawet szantaż emocjonalny, bo przecież napisali ile chcą, więc jak się nie dostosujesz, to znaczy, że masz ich gdzieś. Albo jesteś skąpa.
Ja tam wyjścia nie mam i wiem, że muszę wziąć w tym udział. W końcu to rodzina, a rodzicom kuzynki sporo zawdzięczam. Tylko zastanawiam się, czy powinnam brać sobie do serca ten cennik. Nawet nie chodzi o to, że oczekują za dużo i mnie nie stać. Chodzi o sam fakt, że mają czelność żądać (bo trudno nazwać to prośbą) konkretnych kwot. W skrócie prezentuje się to następująco:
1 osoba - 250 zł
2 osoby - 400 zł
rodzice + małe dziecko - 500 zł
każde kolejne dziecko - dodatkowe 50 zł
itd. itd.
Do tego mile widziane napiwki dla kelnerów i zespołu. No i dopisek, że np. menu niedzielnego obiadu jest takie i takie, a jak chce się coś dodatkowo albo innego, to cena zgodnie z cennikiem restauracji. A single nie mogą liczyć na nocleg, bo to się widocznie nie kalkuluje, więc powinni się z kimś zgadać, bo najmniejsze pokoje są dwuosobowe.
Zobacz również: TEST: Czy jesteś idealnym gościem weselnym?
fot. Thinkstock
Ktoś powie, że to bardzo praktyczne podejście do sprawy i przynajmniej wszystko wiadomo. Człowiek nie musi się zastanawiać ile dać w kopercie, bo już wie. Mnie tam daleko do zachwytu nad tym pomysłem. Irytuje mnie sam fakt, że można tak bezczelnie prosić ludzi o pieniądze. Same stawki też wydają mi się chore. Nie wiem czy oni się zmieszczą w tych kwotach i wyjdą na zero, ale chyba nie na tym polega organizacja wesela. Goście to goście i nie powinni przejmować się kosztami. Jak ktoś mnie zaprasza do wypasionego hotelu, oferuje nocleg i dodatkowe wyżywienie, to znaczy, że go na to stać. A jak nie, to niech spuści z tonu. Naprawdę można to zrobić taniej i wcale nie gorzej.
Prawda jest taka, że goście zostali postawieni przed ścianą. Teraz wszyscy musimy dołożyć się do zachcianek państwa młodych. Jasne - możesz tego nie wziąć serio i dać 50 zł, ale oni już po wszystkim każdego podliczą. A wolałabym nie być kojarzona z tą, co to poskąpiła i bawiła się, za przeproszeniem, na krzywy ryj. Gdyby to był ślub dalszych znajomych, to bym się nie przejęła. Możliwe nawet, że w ogóle bym nie poszła. Tu niestety chodzi o rodzinę, a mnie zależy na dobrych stosunkach.
fot. Thinkstock
Moja siostra jest w podobnej sytuacji. Z tym, że ona ma męża i dwójkę dzieci, więc to już 550 zł. Tam ma być też jakaś animatorka zajmująca się maluchami i jej też trzeba coś odpalić. Jak się wszyscy wyszykują, dojadą i zapłacą ten haracz, to wyjdzie z tego majątek. Dla młodej rodziny ogromny wydatek. Ona już się zastanawia nad tym, czy nie poprosić teściowej o pomoc, żeby dzieci nie brać ze sobą.
Rozmawiałam już z kilkoma osobami z rodziny na temat tego wesela. Zawsze jest uśmieszek, ale każdy boi się to skomentować, żeby nie wyjść na skąpca. Rozmowa kończy się na tym: - dostałaś zaproszenie? - dostałam, dostałam. I cisza, bo nikt nie wie co tu więcej można powiedzieć. A jestem pewna, że wszyscy mają jakieś „ale”.
Dlatego mam sugestię do przyszłych panien młodych - nie stawiajcie swoich gości w tak niekomfortowej sytuacji. Oni naprawdę nie przyjdą z pustymi rękami, a przynajmniej wy się nie ośmieszycie.
Kornelia
Zobacz również: Co i ile wkładają goście do kopert dla nowożeńców?