Historie Życiem Pisane: Moje dziecko wychowują obcy ludzie

24-letnia Hanna 9 lat temu oddała dziecko do adopcji. Dziś planuje ślub, ciążę i powrót do normalnego życia. Bez tęsknoty i wyrzutów sumienia.
Historie Życiem Pisane: Moje dziecko wychowują obcy ludzie
13.01.2010

Trzy różne kobiety, trzy poruszające historie, trzy trudne decyzje. Do oddania dziecka w obce ręce zmusił je młody wiek, bieda albo nadzieja, że wszędzie będzie lepiej niż „tu i teraz”. Czy dzisiaj żałują swojej decyzji? Czy już na zawsze będą żyły z pustką w sercu.?

Hanna, 24. Dziewięć lat temu oddała dziecko do adopcji. Dziś planuje ślub, ciążę i powrót do normalnego życia. Bez tęsknoty i wyrzutów sumienia. 

Hania pochodzi z tak zwanego dobrego domu. Ukochana córeczka tatusia, rozpieszczana przez dziadków jedynaczka, wzorowa uczennica, dusza towarzystwa. „Moje dzieciństwo było usłane różami. Miałam mnóstwo znajomych, dobre oceny, fajnych rodziców. Wszystko zmieniło się, gdy poznałam Czarka. Nagle rodzina i koleżanki przestały mieć znaczenie - liczył się tylko on.” To była typowa miłość podlotków. Razem spędzali szkolne przerwy, wspólnie uczyli się do klasówek, wieczorami włóczyli się nad rzeką przy świetle księżyca. „Byliśmy w sobie naprawdę zakochani. Chodziliśmy do tej samej klasy, więc razem przebywaliśmy prawie 24 godziny na dobę. Miałam 14 lat i szalejące motyle w brzuchu. Oczywiście, moi rodzice to zauważyli, ale nie przeszkadzało im, że spotykam się z Cezarym – był idealnym kandydatem na chłopaka dla ich córki. Kulturalny, świetnie się uczył, w przyszłości miał odziedziczyć gabinet weterynaryjny po ojcu. Nikt jednak, nawet moja mama nie podejrzewał, że sprawy zaszły tak daleko. Dokładnie dwa miesiące przed moimi piętnastymi urodzinami zdecydowaliśmy się na nas pierwszy raz. Było tak, jak to sobie wyobrażałam” – wspomina ze łzami w oczach Hania.

Dzisiaj nie wiadomo, czy Aleksandra poczęła się tamtej pamiętnej nocy, czy może kilka dni później, kiedy rodzice Cezarego wyjechali na weekend poza miasto, a para szaleńczo zakochanych nastolatków postanowiła wykorzystać ich nieobecność.  O ciąży Hania dowiedziała się pięć miesięcy później. Wcześniej nie zaobserwowała żadnych zmian w swoim organizmie – brak miesiączki tłumaczyła nieregularnym cyklem, a z kilku dodatkowych kilogramów nawet się ucieszyła, bo zawsze była chuda jak patyk. Jednak w pewien lutowy piątek od rana nie czuła się najlepiej. Na domiar złego, na pierwszej lekcji było wychowanie fizyczne i sprawdzian ze skoku przez kozła. „Nauczyciel wyczytał moje nazwisko - kazał skoczyć. Dalej już nic nie pamiętam. Obudziłam się dopiero w karetce, obok siedziała przerażona mama. Gładziła mnie po głowie i zapewniała, że wszystko będzie dobrze. Ale dwie godziny później obie już wiedziałyśmy, że nie będzie” – wyznaje.

Jak zapewniali lekarze, Hania miała ogromne szczęście, że nie poroniła. Jej ciąża była poważnie zagrożona i gdyby pogotowie przyjechało kilkanaście minut później, straciłaby dziecko. Przeklinała wtedy los, że nie wydarzyło się najgorsze - „Nienawidziłam tego, co było we mnie. Chciało mi się wrzeszczeć, żeby to ode mnie zabrali. Sama jestem dzieckiem – myślałam. Chciałam się bawić, nie miałam ochoty na niańczenie małego, wrzeszczącego potwora. Ale bardziej przerażona była moja mama. Wstydziła się za mnie, czułam to. Jednocześnie cieszyła się, że wszystko rozegrało się w warszawskim szpitalu, poza granicami naszego małego miasteczka, w którym wszyscy się znają. Teraz miałyśmy szansę ukryć prawdę”. 

Rodzice Hani od razu wiedzieli, że nastoletnie macierzyństwo będzie tylko przeszkodą  dla młodości ich córki. Byli w stanie zrobić naprawdę wiele, aby uchronić swoje jedyne dziecko i reputację całej rodziny. „mama pracowała jako katechetka w szkole, tata prowadził aptekę. Oni po prostu nie mogli sobie pozwolić na taki skandal. Gdy zadzwonił do nich zdenerwowany Czarek z pytaniem, jak się czuję, naprędce wymyślili historię o jakimś tajemniczym wirusie, który mnie zaatakował. Powiedzieli, że nie wiadomo, kiedy wyjdę ze szpitala i nie można mnie odwiedzać, gdyż niewykluczone, że choroba jest zaraźliwa. Ja w tym czasie, załamana, odliczałam dni do porodu.”

mama Hani zdecydowała, że wspólnie przeczekają cztery miesiące, które zostały do rozwiązania, a dziecko oddadzą do adopcji. Hania nie miała siły się buntować. Wtedy marzyła tylko o tym, żeby cofnąć czas i znów być beztroską nastolatką. Cieszyła się, że ma oparcie w rodzicach, wydawało jej się, że spotkało ją ogromne szczęście, że potrafią wszystko dyskretnie załatwić. A później zapomnieć i jak gdyby nigdy nic wrócić do normalnego życia. „Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Nikt ze znajomych i rodziny nawet nie domyślał się prawdy. Ja przez ten czas czułam się jakby znieczulona na to, co dzieje się wokół mnie. Bez cienia protestu zgadzałam się na decyzje moich rodziców. I zawahałam się tylko jeden jedyny raz” – mówi roztrzęsionym głosem.

Aleksandra przyszła na świat 19 czerwca. Na dworze było niezwykle parno, w powietrzu czuć było już zapach wakacji. Poród odbył się bez komplikacji, Hania urodziła naturalnymi siłami. Za rękę trzymała ją matka, tuż za ścianą czekał zdenerwowany ojciec. Gdy pielęgniarki podały jej dziecko, rozpłakała się. Nienawidziła siebie za wszystkie złe myśli, które przyszły jej do głowy na temat tej małej istotki. „Pokochałam ją od pierwszego wejrzenia. Była taka krucha, słodka, bezbronna. Taka moja. Tuliłam ją z całych sił, chciałam ją uspokoić. Szeptałam do ucha, że jest ze swoją mamą, że nie musi się niczego obawiać. To było nasze ostatnie spotkanie…”

Rodzice Hani już  wcześniej podpisali dokumenty adopcyjne, zaznaczyli tylko, że dziewczynka ma nazywać się Aleksandra. Takie imię wymarzyła sobie dla niej Hania i ma nadzieję, że córka nosi je do dzisiaj. Wierzy też, że jej dziecku nie dzieje się krzywda i opiekują się nią dobrzy ludzie. „Nie ma dnia, żebym nie myślała o mojej małej dziewczynce. Zastanawiam się, jak wygląda, co robi, czy jest szczęśliwa. Często myślę, co by było, gdybym odważyła się zostać jej matką. Gdyby rodzice nie odebrali mi jej, nie wyrwali mi mojej kruszynki od piersi. Ostatni raz rozmawiałam z nimi na ten temat, gdy wracaliśmy ze szpitala do domu. Ustalaliśmy, co dokładnie powiemy rodzinie, znajomym. Nie wiem, czy w ogóle obchodziło ich, co czuję. A czułam się strasznie. Nigdy już nie potrafiłam cieszyć się moim „odzyskanym” dzieciństwem, od tego momentu chyba na zawsze już miało towarzyszyć mi pytanie, gdzie jest teraz moje dziecko. Wtedy sama byłam dzieckiem, nie potrafiłam się odnaleźć w tej sytuacji, rodzice podjęli decyzję za mnie. O tym, że złą, wiedziałam już wtedy, na porodówce, gdy mi odebrano mój skarb” – zdradza załamana Hania.

Jej związek z Cezarym rozpadł się tuż po powrocie ze szpitala. Okazało się, że kilkumiesięczna przerwa zmieniła również jej chłopaka, który znalazł sobie nową dziewczynę. Od tego czasu Hania poświęciła się nauce, stroniła od randek i nastoletnich miłostek. Dopiero, gdy wyjechała na studia do Krakowa, odżyła. Znalazła mężczyznę, któremu nie bała się opowiedzieć swojej historii i przyznać się do błędu sprzed lat. Za trzy miesiące staną na ślubnym kobiercu, chcą też zdecydować się na dziecko. „Będę je kochać podwójnie. Zastanawiam się też nad adopcją. Może w ten sposób uspokoję sumienie i spłacę swój dług? Czuję, że mojej Oli udało się w życiu i jest szczęśliwa. Wierzę w to z całych sił i choć pewnie nigdy nie dowiem się, jak jest naprawdę, to czasami wyobrażam sobie nasze spotkanie. Wtedy opowiem jej, jak bardzo żałuję swojej decyzji. I przedstawię siostrę albo brata – Aleksandrę albo Aleksandra.”

Kolejne wzruszające historie Ani i Dominiki, które zdecydowały się oddać swoje dziecko do adopcji, przeczytacie na Papilocie już jutro i pojutrze. Nie możecie ich przegapić! 

Lilka Tylman

Zobacz także:

Wiek najlepszy na dziecko 

Świat idzie do przodu, nasze poglądy też, ale niektóre dylematy wciąż pozostają takie same

Wasze listy: Moja nastoletnia córka uciekła z domu! 

Towarzyszem eskapady jest jej ukochany – recydywista z kolejnym wyrokiem w zawieszeniu!   

Polecane wideo

Komentarze (91)
Ocena: 5 / 5
Anonim (Ocena: 5) 19.06.2012 20:27
vcxc
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 04.02.2010 00:40
„Papilocie! Mam 22 lata, za rok wyznaczoną datę ślubu.
zobacz odpowiedzi (1)
Anonim (Ocena: 5) 29.01.2010 09:52
„Papilocie! Mam 22 lata, za rok wyznaczoną datę ślubu.
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 29.01.2010 09:50
„Papilocie! Mam 22 lata, za rok wyznaczoną datę ślubu.
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 15.01.2010 22:53
„Papilocie! Mam 22 lata, za rok wyznaczoną datę ślubu.
odpowiedz

Polecane dla Ciebie