Historie Życiem Pisane: Moja praca mnie poniża

Odarte z godności, wystawione na szyderstwa „lepszych i bogatszych” – tych, którym w życiu się udało. Poznajcie historie Karoliny i Mileny.
Historie Życiem Pisane: Moja praca mnie poniża
20.05.2010

Karolina, 20 l. W pracy czuje się jak bezmyślny automat, na którym można się wyładować po stresującym dniu.

Karolinę poznaję w smutny, deszczowy wieczór. Jest 21:40, zmęczona wpadam do pobliskiego supermarketu, aby zrobić szybkie zakupy. Zdecydowanie krążę między sklepowymi alejkami, myślami wyprzedzając własne kroki. Mleko, ser, proszek do prania, sos pomidorowy… KASA. Robię krótką analizę porównawczą i wybieram drobną brunetkę pod małym, prostokątnym oknem wychodzącym na ciemny, podziemny parking. Myślę – młoda, energiczna dziewczyna, na pewno pójdzie szybko. Dla zabicia czasu otwieram jeden z niedbale porozrzucanych na podłodze brukowców i bez większego zainteresowania zagłębiam się w najnowsze ploteczki z życia gwiazd. Z lektury wybija mnie zniecierpliwiony, ale stanowczy głos mężczyzny stojącego przede mną. – Proszę się w końcu ruszyć, ile można stać i patrzeć na te ociężałe ruchy? Ile pani płacą, bo chyba za dużo jak na to tempo!

35 lat, garnitur z wyższej półki, drogie perfumy, modny zegarek na ręku. – Czy pani też to widzi? Co za ślamazara! Czy to się pospieszyć trochę nie może? Ile można czekać? – wylicza z poirytowaniem, odwracając się w moją stronę. Zdezorientowana nie wiem, co odpowiedzieć, ale czuję, że większość zwróconych na nas oczu mówi to samo – rzeczywiście mogłaby się pospieszyć, wszyscy jesteśmy zmęczeni, a ona, jakby na złość, tak strasznie się guzdrze! Jednak mi jest zwyczajnie wstyd. Wstyd za naszą stronę sklepowej barykady: zblazowanych klientów-panów, którzy czują się lepsi od kasjerek-automatów.

Chcąc uniknąć dalszych awantur, włączam iPoda, ignorując ostentacyjne gesty i pojękiwania poirytowanych kolejkowiczów. Gdy w końcu znajduję się na wysokości kasy, rzucam przelotne spojrzenie przygnębionej kasjerce. Uprzejmie proszę o reklamówkę, z uśmiechem wręczam kartę kredytową i… zostawiam wizytówkę. Proszę o kontakt, gdyby zdecydowała się opowiedzieć swoją historię.

 

zycie

Dopiero po miesiącu odbieram telefon z pytaniem, czy moja oferta jest aktualna. Umawiamy się w kameralnej kawiarni przy Nowym Świecie, moja rozmówczyni z nieukrywanym skrępowaniem przegląda menu. Tłumaczy, że nigdy nie pozwala sobie na takie frykasy, ale w końcu, za moją namową, decyduje się na szarlotkę z bitą śmietaną i cappuccino.

Okazuje się, że Karolina ma zaledwie 20 lat i bagaż doświadczeń, jakim mogłaby się  pochwalić moja babcia. Słyszę historię jakich wiele: ojciec alkoholik, zastraszona matka, sześcioro rodzeństwa i doskwierający głód.  W jej rodzinnym domu na małej wsi pod Wyszkowem nigdy się nie przelewało, a od najmłodszych lat trzeba było radzić sobie samemu. Wiosną i latem było łatwiej – dzieciaki pieliły grządki, mama sprzedawała na rynku jajka, a ojciec, gdy  na chwilę trzeźwiał, wyjeżdżał traktorem w pole. To właśnie wakacje Karolina wspomina najlepiej. Brat zabierał ją na motorze nad staw, organizował wycieczki po lesie, czasami bawili się całą gromadą w podchody. Zimą jednak jej życie zamieniało się w koszmar – do oddalonego o trzy kilometry przystanku autobusowego musiała dojść polną drogą. Podczas porannych podróży do szkoły przeżyła wiele – trzaskający mróz, ulewne deszcze i wiatr, który – miała wrażenie – bez trudu mógłby ją zmieść. Miała dopiero osiem lat, ale już wtedy wiedziała, że pod żadnym pozorem nie może się złamać, a nauka jest w życiu najważniejsza. I mimo że biurko dzieliła z dwiema siostrami i młodszym bratem, w piórniku brakowało niektórych kolorów kredek, a jej mocno naznaczone duchem czasu podręczniki zawsze były brzydkie, zniszczone i popisane przez poprzednich właścicieli, uczyła się świetnie.

Tytuł prymusa regularnie zdobywała aż do końca podstawówki, później przeniosła się do miejskiego gimnazjum, gdzie wszyscy uważali ją za odmieńca. Nie miała telefonu komórkowego, nigdy nie jeździła na klasowe wycieczki, a gdy zbliżała się wywiadówka, mówiła swojej wychowawczyni, że od niej znowu nikogo nie będzie. Wieczorami po cichu płakała w poduszkę, marząc o normalnej rodzinie – tacie prawniku, mamie nauczycielce i starszym bracie studiującym w Warszawie weterynarię. U niej nikt nie był wykształcony, rodzice skończyli tylko podstawówkę, bo jej najstarszy brat urodził się, gdy mieli zaledwie po 15 lat.

praca na kasie

Swoje kłopoty Karolina topiła w alkoholu. Tanie wina kupowała za pieniądze podebrane bratu, który pracował na budowie. Zaczęła opuszczać lekcje, dostawała coraz gorsze oceny, w dodatku nie miała w klasie żadnej bratniej duszy. W tym czasie jej domem zainteresowała się pomoc społeczna, najmłodsze dzieci trafiły do pogotowia opiekuńczego, a ona sama została skierowana do specjalistycznej szkoły z internatem. Mimo że wcześniej marzyła o liceum, teraz przygotowywała się do zawodu ekspedientki. Gdy jako 18-latka opuszczała mury smutnego, szarego bloku, w którym pozostawiła nastoletnie nadzieje i gorzkie rozczarowania, wiedziała, że przyszłość nie maluje się w różowych barwach.

- Przyjechał  po mnie Adrian, starszy brat. Jemu zawsze jakoś  w życiu szło, udawało się bardziej niż nam. Odwiedzał mnie czasami, przywoził jakieś drobiazgi, raz nawet kupił mi adidasy. Przeprowadził się do Warszawy, zaczął pracować jako magazynier, poznał fajną dziewczynę, zamieszkali razem. Powiedział, że wierzy we mnie i pomoże mi odbić się od dna. Wręczył mi gazetę z ogłoszeniami i swój stary telefon. Zaczęłam poszukiwania pracy.

Na początku Karolina mieszkała kątem u brata, na zmiany pracując w małym sklepie przy stacji benzynowej. Bywały tygodnie, że całymi dniami odsypiała zarwane noce, a słońce widziała tylko wcześnie rano, wracając tramwajem do domu na drugi koniec miasta. Po trzech miesiącach czuła się kompletnie wyczerpana, w dodatku nie dogadywała się z dziewczyną brata. Sprzeczały się dosłownie o wszystko – o nieumyte naczynia, źle ustawione w przedpokoju buty, wreszcie o to, kto kupuje proszek. W końcu, z dnia na dzień, Karolina zdecydowała się na przeprowadzkę. Na pierwszy tydzień miała się zaczepić u Arka – kolegi z pracy. I wtedy dopadła ją miłość – wspólne mieszkanie pomogło jej zrozumieć nieśmiałe uczucia, które nosiła w sobie już od dłuższego czasu, ale do których bała się przyznać.

kasjerka w supermarkecie

Postanowili, że teraz będą próbować razem. Zaczęli od remontu małej, obskurnej kawalerki, którą Arek wynajmował na przedmieściach Warszawy. Cieszyli się na nowe życie, snuli plany, marzyli o ślubie i dzieciach. Najpierw jednak chcieli się dorobić, więc wiadomość o ciąży była dla nich ogromnym zaskoczeniem.

Gdy na świat przyszła ich córeczka Zuzia, Karolina postanowiła znaleźć nową pracę, a dziecko oddać pod opiekę matki Arka. Jednak rynek dosięgnięty kryzysem nie mógł jej wiele zaoferować, więc jedyną realną szansą wydawała się posada kasjerki w jednej z największych warszawskich galerii handlowych.

Dzisiaj życie Karoliny mija w podziemiach ogromnego, trzypiętrowego sklepu. Dzień za dniem, godzina po godzinie, minuta po minucie, waży, odlicza i nabija na kasę smutne cyferki, by pod koniec miesiąca móc odebrać pensję, za którą kupi córeczce pampersy i ulubione mleko. Gdy opłaci ratę kredytu za telewizor, abonament telefoniczny i rachunek za gaz, na zakupy zostaje jej około 213 zł. Na szczęście, resztę wydatków pokrywa ze swojej kieszeni Arek, choć i tak nie mogą sobie pozwolić na kokosy. Cotygodniowe sprawunki robią z ołówkiem w ręku, a pod koniec miesiąca muszą się zapożyczać u znajomych i rodziny. Mimo to, Karolina nie ma odwagi narzekać, bo ma przy sobie ukochaną córeczkę oraz uczciwego mężczyznę, przy którym w końcu czuje się bezpieczna.

Jednak to poczucie znika za każdym razem, gdy przekracza próg supermarketu. Tam już nie jest żoną i matką, tylko bezmyślnym automatem, na którym można się wyładować po stresującym dniu.

- Czasami czuję  się naprawdę koszmarnie. Klienci nie przebierają  w słowach, nie raz, nie dwa, usłyszałam wulgaryzmy pod swoim adresem. Najgorsze jednak są dwuznaczne spojrzenia młodych dziewczyn. Mieszanka współczucia, politowania i złości. Wtedy patrzę na nie i nie potrafię ukryć zazdrości. Widzę, jak wychodzą obleczone wielkimi zakupami, kierując się w stronę parkingu. Zastanawiam się wtedy, czy chociaż wiedzą, jak wielkie szczęście miały w życiu. Ja go nie miałam, o wszystko muszę walczyć sama. I zniosę nawet codzienne upokorzenia, których doświadczam w pracy, bo wiem, że mam dla kogo się starać. Chcę, aby moja córeczka była kiedyś z nas dumna i miała wszystko czego potrzebuje. Normalny dom, beztroskie dzieciństwo, a przede wszystkim rodziców, których jest za co szanować.

Lilka Tylman

Zobacz także:

Wyszłam za mąż przed maturą (1)

Wyszłam za mąż przed maturą (2)

Polecane wideo

Komentarze (118)
Ocena: 5 / 5
Anonim (Ocena: 5) 17.02.2011 21:08
normalna rodzina: "tacie prawniku, mamie nauczycielce i starszym bracie studiującym w Warszawie weterynarię" - no to sie dowiedziałam, że w takim razie pewnie żyje w jakiejś patologii, bo tak nie jest....w sumie większość społ. w takim razie nie ma normalnej rodziny....
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 05.07.2010 23:36
a ja jestem pokojuwka w angli i polske mam gdzies bo tu sie nie narobie a zarobie
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 28.05.2010 14:28
Ja jestem mAgistrem pedagogiem i tez pracuje w sklepie, taka sprawiedliwość panuje!!!!!!!!!!!!!AZ MI SIĘ PŁAKAĆ CHCE !!!!!!!!!!!
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 28.05.2010 14:25
Głupio rozumujecie. Jeślli ktos jest bogaty oczywiście nie każdy często poniża innych ludzi zwłaszcza tych którzy są na minej uznawanych stanowiskach, takie osoby pracujące w sklepach często maja wy\zsze wykształcenie a bogate chamy myślą ze to oni maja vwladze bo maja kase...a dla mnie są tylko chamami!!!!!!!!!!!!
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 28.05.2010 14:19
Ja ukończyłam studia wyzesz mgr. i tak pracuje w sklepie bo nie mam znajomości!!!!!!!!!p.s tak dzieje sięwDębicy woj.podkarpackie
zobacz odpowiedzi (1)

Polecane dla Ciebie