Mam wrażenie, że ostatnio w Polsce wszystko kręci się wokół kobiet. I jakoś wcale mnie to nie cieszy, bo sprowadza się to do aborcji, in vitro, antykoncepcji i tym podobnych spraw. Zupełnie tak, jakbyśmy były chodzącymi waginami i macicami. Każda z nas myśli tylko o tym, jak się zabezpieczyć, sztucznie zapłodnić albo wyskrobać. A przecież to nie jest prawda. Kobiecość to coś więcej, niż tylko płodność, więc nie rozumiem tej całej histerii.
Coraz częściej słyszę nawet, że nie jestem godna tego miana, jeśli mam konserwatywne poglądy i nie zgadzam się z pomysłami radykalnych feministek. Na dźwięk hasła „moja macica, moja sprawa” dosłownie dostaję wysypki. Niby żyjemy w wolnym kraju, a jedna grupa chce narzucić swoje zdanie wszystkim. Wcale nie chodzi o wierzących. Jest właśnie na odwrót - to ludzie lewicy i ateiści chcą zmusić resztę do wyznawania ich wartości.
Bo czym innym jest pomysł, żeby każdy ginekolog miał obowiązek przepisywać pigułki? Lekarzom chce się odebrać wolną wolę i wymagać od nich, żeby działali wbrew sobie. Ja od lat chodzę do specjalisty, który nie akceptuje takich szkodliwych metod i bardzo to sobie chwalę.
Zobacz również: Reportaż: Trafiłam do nawiedzonego ginekologa
fot. iStock
Nie chcę się teraz wdawać w dyskusję, dlaczego pigułki antykoncepcyjne, prezerwatywy i in vitro nie są fajne. Każdy ma swój rozum i może to indywidualnie rozstrzygnąć. Pisząc „każdy”, mam na myśli naprawdę każdego. Nie tylko ty i ja, ale też lekarz. On bierze odpowiedzialność za swoje pacjentki i powinien mieć możliwość wskazywania jego zdaniem najlepszych metod. Zamiast tego chce się wprowadzić jeden model, więc wierzące kobiety za chwilę zostaną zupełnie pozbawione opieki.
Ja nikogo nie zmuszam do stosowania kalendarzyka i tym podobnych rzeczy. Ale wolność działa w dwie strony. Mnie też nikt nie powinien przymuszać do sposobów zapobiegania ciąży, których nie akceptuję. Pozbycie się z prawa klauzuli sumienia i zamknięcie katolickich gabinetów właśnie do tego by się sprowadzało. Polki nie miałyby już żadnego wyboru. Każda zostanie nafaszerowana hormonami i nawet się nie dowie, że można inaczej.
Co komu szkodzi, że lekarz w prywatnej klinice przyjmuje za pieniądze pacjentki i opiekuje się nimi zgodnie z własnym i ich sumieniem? Jestem nawet zdania, że NFZ powinien to refundować, bo w wolnym kraju osoba wierząca też powinna mieć prawo do leczenia.
Zobacz również: Antykoncepcja? Tylko naturalna!
fot. iStock
To nie jest tak, że przypadkowa kobieta szuka lekarza i przez pomyłkę trafia do katolickiego szarlatana, jak niektórzy mówią. Że nie ma wyboru, została oszukana i teraz on wciska jej swój światopogląd, a nie naukową wiedzę. To zawsze jest świadoma decyzja zainteresowanej i chcę tylko, żebyśmy wciąż miały taki wybór. A niestety pojawiają się pomysły, żeby takiej alternatyw nie było. Bo w świeckim państwie oświeconych obywateli medycyny nie można mieszać z wiarą… Niby dlaczego?
Mam kuzynkę w Stanach Zjednoczonych i chociaż ten kraj kojarzy się niektórym źle, to akurat w tym temacie warto się zainspirować. Tam istnieją kliniki dla katolików, muzułmanów, wyznawców judaizmu itd. Każdemu według potrzeb. Nikt nie chce tego zabraniać, bo na tym polega wolność i wolny wybór. Ja bym się poczuła nieswojo, gdybym poszła do „normalnego” lekarza i on chciałby mi wypisać receptę na pigułki. To mi się wcześniej zdarzało i dlatego zaczęłam szukać pomocy gdzie indziej.
Mało tego - mogę nawet powiedzieć, że od tego czasu czuję się fantastycznie, w ciążę wcale nie zaszłam i mam absolutnie czyste sumienie. Wbrew pozorom, takie naturalne i etyczne metody nie są mniej skuteczne od innych. Jestem nawet za tym, żeby mówić o nich głośno i je promować.
Zobacz również: Antykoncepcja niehormonalna - dostępne metody
fot. iStock
Niektórzy myślą, że u takiego lekarza pacjentka klęczy, a lekarz okłada ją różańcem. Ludzie nie mają żadnej wiedzy na temat tego, jak działa naturalne planowanie rodziny albo naprotechnologia. Lepiej wyśmiać, niż spróbować. Moim zdaniem to bardzo krzywdzące i po prostu szkodliwe. W wielu przypadkach można pomóc w ten sposób, zamiast sięgać po te niby nowoczesne, ale zazwyczaj szkodliwe metody. Nic nie tracisz, a możesz tylko zyskać.
Nie widzę też powodu, żebym miała się czegoś wstydzić. Ja naprawdę nie odrzucam naukowej wiedzy i nie uważam, że tylko modlitwa nas uzdrowi. Ale antykoncepcja i zapłodnienie to nie są choroby, żeby od razu faszerować się chemią. To jest właśnie mój największy zarzut wobec świeckich ginekologów - oni traktują płodność jak przypadłość, z którą trzeba walczyć. Moim zdaniem lepiej ją oswoić obserwując swój organizm. Robię tak od lat i dziwnym trafem to działa.
To prawda, że lubię otaczać się ludźmi, którzy podzielają moje poglądy. Ale to chyba normalne? Każdy tak ma. Czuję się bezpieczniej u lekarza, który mnie rozumie. Nie musicie tego akceptować i popierać, ale przynajmniej nie wyśmiewajcie i nie nazywajcie oszołomem.
Dorota