Witam wszystkie Czytelniczki,
Mam na imię Ewa, mam 28 lat i młodszą siostrę – Mileną. Milena ma 25 lat i niedawno wyszła za mąż. Bardzo chciałaby mieć dziecko, ale okazało się, że nie może, ponieważ jej macica nie przyjmie zarodka. Dlaczego? Bo jest zabliźniona po aborcji, której Milena się poddała jako 16-latka za moją namową. Ja miałam wtedy 19 lat, byłam w maturalnej klasie i wydawało mi się, że potrafię doradzić jej lepiej niż ktokolwiek inny. Kiedy powiedziała mi o wpadce, przekonałam ją że to wielki dramat, o którym lepiej nie mówić rodzicom. Zresztą nasza mama pracowała wtedy w Niemczech, a tata raczej nigdy nie był dobry w wychowywaniu swoich córek. Tak sobie samopas żyłyśmy, a ja byłam dla Mileny jak matka. Pewnie dlatego gdy zasugerowałam, że pomogę jej znaleźć lekarza i pójdę z nią na zabieg, uznała że to najlepsze rozwiązanie.
Aborcję opłacił jej chłopak, a właściwie jego koledzy, którzy zrzucili się na to – każdy dał tyle ile miał, ja też dorzuciłam parę groszy. Wtedy to nie kosztowało dużo, szczególnie w małym mieście. 1200 złotych starczyło na skrobankę w prywatnym gabinecie. Milena zniosła to dobrze fizycznie, ale oczywiście gorzej psychicznie. Dopiero po wszystkim zdała sobie sprawę, co właściwie się stało, ale już było za późno na cokolwiek. Jakoś zapomniała o tym zdarzeniu, a przynajmniej dobrze udawała przez parę dobrych lat.
Rok temu wzięła ślub z tamtym chłopakiem, który wtedy mobilizował kolegów do aborcyjnej składki. Zaczęli starać się o dziecko. Okazało się, że to niemożliwe. Poroniła 2 razy. Wtedy zaczęło się piekło. Płacze, wyrzuty – oczywiście pod moim adresem od obojga. Oni uważają, że byłam starsza wtedy i powinnam była być też mądrzejsza. A przecież ja też byłam dzieckiem! Miałam 19 lat i nie wyobrażałam sobie, żeby moja mała siostra została matką! Chciałam dobrze, a wyszłam na tę najgorszą.
I teraz przejdźmy do sedna sprawy. Milena i jej mąż powiedzieli mi otwarcie, że uważają, że to moja wina i że teraz powinnam im pomóc. Dokładnie mają na myśli to, że powinnam urodzić im dziecko. Komórka jajkowa Mileny zapłodniona jego plemnikiem miałaby rosnąć we mnie, zasysać moje soki, a potem miałabym im oddać dziecko. Oni uważają, że to byłoby rozwiązanie fair, a moim zdaniem to chore brednie cierpiących ludzi. Bo, co ważne, ja nie mam swoich dzieci, a mam 28 lat. Gdybym nawet niebawem zaszła w ciążę, to urodziłabym jako 29-latka. Potem połóg, odchorowywanie tego dziecka. Pewnie musiałabym odczekać ze 2 lata z własną ciążą. A co by było, gdybym urodziła chore dziecko? Albo pierwsze zdrowe – dla nich, a drugie chore – dla siebie.
Nie wiem, co robić,
Ewa
Na Wasze listy czekamy pod adresem redakcja(at)papilot.pl.
Zobacz także:
Wasze Listy: „Mój facet nie dba o higienę, wstyd mi za niego w towarzystwie”
Wasze Listy: „Mam 28 lat, nigdy nie byłam za granicą!”